Zbigniew Bartuś

Polska musi wybrać: Ukraińcy czy roboty

Ukraińcy zatrudniali się dotąd w Polsce głównie w rolnictwie, usługach i budownictwie Fot. fot. Jarosław Ziarek Ukraińcy zatrudniali się dotąd w Polsce głównie w rolnictwie, usługach i budownictwie
Zbigniew Bartuś

Kontrowersje. Albo zaprzęgniemy do pracy najnowsze technologie, których używamy dziś 40 razy rzadziej niż Niemcy, albo pozostaniemy ubogimi krewnymi Zachodu.

Choć oficjalnie mamy 1,4 mln bezrobotnych, aż jedna trzecia pracodawców narzeka na brak rąk do pracy. Inni skarżą się, że załogi coraz odważniej żądają podwyżek wynagrodzeń. To efekt znacznego podniesienia przez rząd płacy minimalnej. Zyskali na tym ludzie najsłabiej zarabiający, teraz podobnych podwyżek oczekują średniacy.

WIDEO: Ukraińscy pracownicy receptą polskiego rynku pracy

Źródło: AIP

- Po latach wyzysku chcą zarabiać godnie - tłumaczy Wojciech Grzeszek, lider małopolskiej „Solidarności”. Zdaniem związkowców, nie można w Polsce mówić o braku chętnych do pracy: gdyby przedsiębiorcy płacili lepiej, z pewnością znaleźliby kandydatów.

Z badań Work Service wynika, że aż 40 procent polskich firm zamierza obsadzić wakaty Ukraińcami.

- Dla mnie podniesienie pensji minimalnej to nie problem, bo od dawna płacę więcej. Ale mniejsze firmy, zwłaszcza na prowincji, są przerażone, bo przy rentowności rzędu kilku procent nie stać ich na windowanie wynagrodzeń - odpowiada Andrzej Tutajewski, szef Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych, reprezentującego kilkadziesiąt tysięcy przedsiębiorców, głównie drobnych.

Jego firma zatrudnia sto osób i zarabia na eksporcie produktów na Zachód. Jednak mikroprzedsiębiorcy, operujący na lokalnym rynku, mają niższe przychody i przy coraz ostrzejszej konkurencji nie bardzo mogą je zwiększać, podnosząc ceny towarów lub usług. A nawet nieduży wzrost kosztów - a drożeją nie tylko pracownicy, ale i media, składki na ZUS oraz różne opłaty - może ich doprowadzić do bankructwa.

Utraty rynku boją się także średniej wielkości eksporterzy, którzy w ostatnich latach podbijali Europę. Na Zachodzie konkurencja również się zaostrza, więc podnieść cen się nie da. A koszty działalności rosną. Wicepremier Mateusz Morawiecki radzi takim przedsiębiorcom, by przestali się opierać na taniej sile roboczej, a postawili na nowoczesne technologie i innowacje.

Z raportów przekazanych właśnie Ministerstwu Rozwoju przez krakowską firmę ASTOR, zajmującą się od lat robotyzowaniem i automatyzowaniem przedsiębiorstw, wynika, że Polska nie ma wyjścia: jeśli chce się załapać na tzw. czwartą rewolucję przemysłową, musi przejść gruntowną modernizację. Wybór jest prosty: albo szybko zaprzęgniemy do pracy tysiące robotów oraz automatów (mamy ich 40 razy mniej niż Niemcy i kilka razy mniej niż Czesi!) i zainwestujemy w rozwój najnowszych technologii, albo pozostaniemy ubogimi krewnymi mieszkańców Zachodu.

- Jest trzecie wyjście: masowe zatrudnienie imigrantów - podpowiadają przedsiębiorcy. Z ostatniego raportu firmy rekrutacyjnej Work Service wynika, że aż 40 procent rodzimych firm chce obsadzić wakaty Ukraińcami.

Związkowcy patrzą na to krzywo. Krytykę słychać też ze strony części ekonomistów. - To absurd. Sprowadzamy imigrantów, żeby nasza młodzież emigrowała. W interesie grup biznesu, które chcą mieć tanich pracowników, utrzymujemy zaniżone stawki płacowe dla swych własnych obywateli - ocenia b. wiceminister finansów Cezary Mech w rozmowie z portalem Kresy.pl.

- Legalne zatrudnienie pracowników zza Buga wcale nie jest tańsze niż najęcie Polaków - mówi z kolei Maciej Witucki, szef Work Service.

Być może dlatego legalnie pracuje tylko co trzeci z 750 tys. goszczących w Polsce Ukraińców. Straż Graniczna szacuje, że nawet pół miliona zatrudniło się na czarno. Według NBP, przeciętny Ukrainiec pracuje u nas 54 godziny w tygodniu, zarabiając na rękę 2,1 tys. zł. Przeciętnemu Polakowi trzeba zapłacić o 600 zł więcej.

Polityka krajów rozwiniętych, zwłaszcza Niemiec, polegająca na przyciąganiu taniej siły roboczej z zagranicy, stawia Polskę przed trudnym wyborem: albo będziemy czynić podobnie, albo staniemy się niekonkurencyjni, przez co nasze płace pozostaną marne.

Na brak rąk do pracy cierpią gospodarki wszystkich krajów rozwiniętych. - Do roku 2030 Niemcy chcą przyciągnąć 10 mln pracowników z zewnątrz - mówi Andrzej Kubisiak z agencji Work Service.

Nie tylko w jego opinii Polska nie ma wyjścia: musi przyjąć rzeszę imigrantów, najlepiej Ukraińców, po to, by wypełnić lukę po 2 mln Polaków, którzy po 2004 r. wyjechali do pracy w przemyśle, budownictwie, rolnictwie i usługach Wielkiej Brytanii, RFN, Irlandii, Norwegii, Holandii, Szwecji. I nie wrócą.

Ta luka coraz bardziej nam doskwiera z powodu starzenia się społeczeństwa: z rynku pracy ubywa 50 tys. osób rocznie, a za 3 lata będzie to 100 tys. - Jedynym ratunkiem jest import pracowników z krajów biedniejszych. Ukraińcy spadli nam z nieba. Bez nich polska gospodarka już dziś miałaby potężne problemy - podkreśla Kubisiak.

Polska - Niemcy: 300 do 20

Niemiecki przemysł pozostaje konkurencyjny głównie dlatego, że jest silnie zautomatyzowany i zrobotyzowany. Na 10 tys. pracowników przypada tam ponad 300 robotów. W Polsce - 20. Roboty i automaty zastąpiły nad Łabą najbardziej uciążliwe i najgorzej płatne stanowiska. W Polsce takie niewdzięczne zajęcia nadal wykonują ludzie. Dopóki tak będzie, nasza gospodarka nawet nie zbliży się do wydajności niemieckiej, a wtedy nie mamy co marzyć o dogonieniu niemieckich pensji.

Dodatkowo Niemcy obniżają koszty wytwarzania sztandarowych produktów (jak auta i sprzęt AGD), budując i utrzymując fabryki w krajach o dużo tańszej sile roboczej (jak Polska czy Czechy), a przede wszystkim zatrudniając w swych fabrykach tysiące imigrantów.

Cezary Kaźmierczak, szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, uważa, że w tej sytuacji Polska nie ma wyjścia i musi robić dokładnie to samo. Domaga się od rządu przyspieszenia napływu imigrantów, by do połowy stulecia osiadło u nas 5 mln przybyszy, głównie z Ukrainy. Ostrzega, że w przeciwnym razie owych wykwalifikowanych i robotnych pracowników przechwycą Niemcy, Francja i inne kraje rozwinięte, łaknące siły roboczej. Przekonuje też, że przybysze nie wypierają Polaków z rynku pracy, tylko wykonują zajęcia, których nasi rodacy wykonywać nie chcą.

Przeciwko takiemu stawianiu sprawy protestuje część ekonomistów, m.in. Cezary Mech. Jego zdaniem, wielu pracodawców w Polsce nie może znaleźć chętnych do pracy, bo oferowane przez nich stawki są żenująco niskie. A masowy napływ imigrantów jeszcze je obniża.

Polityka krajów rozwiniętych, zwłaszcza Niemiec, polegająca na przyciąganiu taniej siły roboczej, stawia jednak Polskę przed trudnym wyborem: albo będziemy czynić podobnie, albo staniemy się niekonkurencyjni, przez co nasze płace pozostaną marne. Przez nadmierne windowanie płac bez wyraźnego wzrostu wydajności nasza gospodarka może się nawet całkiem wywrócić, bo koszty przewyższą dochody. Jak w Grecji.

Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki dostrzega to zagrożenie i - zgodnie z postulatami pracodawców - popiera rozwiązania mające na celu ułatwienie Ukraińcom pracy w Polsce. Spotyka się to z dużym zrozumieniem ze strony resortu pracy, zwłaszcza wiceministra Bartosza Marczuka.

W Polsce Ukraińcy zatrudniali się dotąd głównie w rolnictwie, usługach i budownictwie. Od kilkunastu miesięcy lawinowo rośnie zapotrzebowanie na pracowników w fabrykach - w 2016 r. nasz przemysł zgłosił o połowę więcej ofert pracy dla przybyszy ze Wschodu niż w 2015.

- Mimo rekordowego napływu aż 1,3 mln cudzoziemców, polski rynek pracy nie został nasycony, a zapotrzebowanie na pracowników będzie nadal rosnąć, m.in. w związku z wielkimi inwestycjami - kwituje Andrzej Kubisiak.

Pół miliona nielegalnych

Nawet 500 tysięcy Ukraińców i Ukrainek może w Polsce pracować nielegalnie, głównie na budowach, w rolnictwie, usługach oraz w domach prywatnych (sprzątaczki, opiekunki). Proceder ten jest jednak rzadko wykrywany. Z danych Straży Granicznej wynika, że w całej Polsce w zeszłym roku na nielegalnym zatrudnieniu przyłapano ponad 2 tys. Ukraińców, gdy rok wcześniej było to 1,6 tys.

W Małopolsce ujawniono w zeszłym roku prawie sto przypadków i ta liczba stale rośnie - w styczniu 2017 r. odnotowano 22 podobne sprawy.

Pod koniec stycznia w domu wczasowym na Podhalu pogranicznicy zatrzymali siedmiu członków obsługi, bez wyjątku Ukraińców. - Wykonywali pracę nielegalnie, nie mieli wymaganych zezwoleń, nie mieli też umów o pracę lub umów cywilnoprawnych - wylicza kpt. Dorota Kądziołka z Karpackiego Oddziału Straży Granicznej w Nowym Sączu.

Dwa tygodnie później pod Nowym Sączem kontrola przyłapała czterech spawaczy z Ukrainy, zatrudnionych na czarno w firmie budowlanej. Z kolei w Brzesku ujawniono Ukrainkę nielegalnie zatrudnioną jako opiekunka w domu starców. Zatrzymanych odesłano z Polski z rocznym zakazem powrotu.

W zeszłym roku Ukraińcy pracowali na czarno najczęściej w budownictwie, a w tym roku - w branży turystycznej i gastronomicznej. Margines wśród cudzoziemców pracujących bez zezwoleń i umów w Polsce stanowią obywatele innych krajów: w tym roku w Małopolsce wpadł tylko jeden obywatel Azerbejdżanu, w zeszłym - 7 Bułgarów, 3 Rumunów, 3 Tajlandczyków, Belg oraz Banglijczyk.

zbigniew.bartus@dziennik.krakow.pl
Współpraca: Piotr Subik

Zbigniew Bartuś


Dziennikarz, publicysta, felietonista Dziennika Polskiego (na pokładzie od 1992 roku) i mediów Polska Press Grupy, współtwórca i koordynator Forum Przedsiębiorców Małopolski, laureat kilkudziesięciu nagród i wyróżnień dziennikarskich (w tym Wolności Słowa, Dziennikarz Ekonomiczny Roku, Nagroda Główna NBP, Nagroda Grabskiego, Nagroda Kwiatkowskiego, Grand Prix Dziennikarzy Małopolski, nominacje do Grand Press).


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.