CBOS opublikował parę dni temu interesujące badania. Wynika z nich, że po raz pierwszy od upadku komunizmu w Polsce, liczba zwolenników politycznego centrum jest mniejsza niż sympatyków zarówno lewicy, jak i prawicy.
Chodzi o młodzież w wieku 18 do 24 lat. Tu zapewne część czytelników odetchnie z ulgą i powie: młodzież musi się wyszumieć, jest trochę naiwna, wierzy w ideologie oferujące proste recepty, a poza tym - pewnie szybko jej przejdzie. Oby tak się stało, choć skala rosnącego radykalizmu każe w to wątpić i obawiać się, że poziom obecnego skłócenia raczej przyczyni się do zaognienia tego zjawiska. Jeśli tak się stanie, nie liczyłbym na powrót kulturalnej dyskusji do sfery publicznej, bardziej spodziewam się, że pójdziemy w stronę totalnego okładania pałkami po głowie.
Nikt tu nie jest bez winy, ale "pogratulować" sobie "sukcesu" może zwłaszcza partia rządząca, której kolejne pomysły, na czele z zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej, tylko napędzają sympatyków skrajnej lewicy. Róbcie tak dalej, panowie i panie, a za kilka lat ideologiczne wahadło odchyli się tak mocno, że kolejna ustawa dopuści aborcję na życzenie, a wy zaczniecie rzewnie wspominać niedawno uśmiercony kompromis.
Niestety, pycha i zachłanność idą zawsze w parze. W efekcie wygrywający wybory politycy coraz częściej uważają, że skoro naród dał im władzę, to mogą robić co chcą. Przy okazji niszczą jednak Polskę dziś i zapowiadają kolejną dewastację jutro, gdy do władzy dojdą ich oponenci i wywrócą kraj kolejny raz do góry nogami. Ale w nieskończoność się tego robić nie da. Każdy materiał ma swoją wytrzymałość. Także naród. W końcu on też pęka i się rozpada.