Polscy sztrafnicy, czyli nieznana historia karnych kompanii w boju o Kołobrzeg
Jako pierwsi dotarli do bronionego przez Niemców portu; wcześniej też bili się zawsze na pierwszej linii
W walkach o Kołobrzeg w marcu 1945 roku uczestniczyła co najmniej jedna, polska kompania karna.
Podkomendni generała Popławskiego
O tym, że w marcowe dni 1945 r., w Kołobrzegu przelewali krew polscy żołnierze w naszym kraju wie prawie każdy. Na kartach historii, spisanej już po zakończeniu II wojny światowej, nie brakuje opisów bohaterskich czynów szeregowych, podoficerów oraz oficerów z konkretnych oddziałów 1. Armii Wojska Polskiego. Część z tych jednostek, w dowód uznania, otrzymała nawet wyróżniające miano „kołobrzeskich”. Wśród blisko 29 tys. podkomendnych generała Stanisława Popławskiego byli także tacy, o których historiografia nie pamięta. Poszli oni w bój, by odkupić rzeczywiste lub wyimaginowane przewinienia, z powodu których trafili w szeregi kompanii karnych.
Jednostka, do której trafiano za karę
Tworzenie jednostek, do których zsyłano żołnierzy za karę, rozpoczęło się kilka tygodni po rozpoczęciu formowania 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Formalnie oddział karny przy tym zgrupowaniu funkcjonować zaczął od początku sierpnia 1943 roku. Na przestrzeni kilku kolejnych miesięcy opracowano także konkretne zasady, według których specjalny sąd polowy, złożony z oficerów Armii Czerwonej w polskich mundurach, skazywać miał na umieszczenie delikwenta w tego rodzaju oddziale. Regulował je Kodeks Karny Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, a od 30 września 1944 r. - Kodeks Karny Wojska Polskiego.
W myśl wytycznych, poza trybunałem, do kompanii karnej kierować mogli podwładnych dowódcy dywizji i brygad. Pobytem w niej, uznawanym za bardziej efektywną formę odkupienia win, „nagradzano” także osoby skazane na karę więzienia; jak informuje twórca monografii Wojska Polskiego na Wschodzie, Edward Kospath-Pawłowski, los taki spotkał 150 spośród 348 pozbawionych wolności osób. W każdym przypadku, oddelegowanie do kompanii karnej równało się z czasową degradacją. Trafić można było do niej na okres od kilku tygodni do, teoretycznie, nawet 2 lat.
Strafnoj, czyli karny. To z języka rosyjskiego
W początkowym okresie „sztrafnicy”, jak od rosyjskiego słowa „strafnoj” czyli „karny” nazywano żołnierzy tego rodzaju jednostek, nie byli wykorzystywani w boju. Jak w materiale poświęconym oddziałom karnym w Wojsku Polskim na Wschodzie, opublikowanym przed kilku laty na łamach „Polski Zbrojnej” informuje Piotr Korzyński, sytuacja zmieniła się wraz z przekroczeniem przez nie Bugu latem 1944 roku. Od tego momentu, „karniaków” kierować zaczęto na najniebezpieczniejsze odcinki frontu: prowadzili tzw. rozpoznanie bojem, torowali przejścia w polach minowych czy jako pierwsi atakowali niemieckie punkty umocnione. W tym czasie, przy 1. Armii Wojska Polskiego maszerowały 4 kompanie karne, piąta została na zapleczu przy 3. zapasowym pułku piechoty. Każda, oparta o etat radzieckiego odpowiednika, składała się z 226 szeregowych i 12 oficerów oraz podoficerów kadry. Krwawe żniwo zapłaciły one zwłaszcza w pierwszych tygodniach 1945 r., przede wszystkim podczas walk na Wale Pomorskim.
Niewiele o nich wiadomo. trudno znaleźć informacje
Odtworzenie działań kompanii karnych na Pomorzu, podobnie z resztą jak i w okresach wcześniejszych nie jest sprawą łatwą. O ile w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie znajdują się niezbędne dla historyka dokumenty, zostały znacznie rozproszone. Trudno wzmianki na ich temat szukać nawet w obszernej, opartej na wspomnieniach weteranów, książce Alojzego Srogi („Na drodze stał Kołobrzeg…”), który choć drobiazgowo wymienia biorące udział w zdobywaniu miasta nad ujściem Parsęty pododdziały 1. Armii Wojska Polskiego oraz poniesione przez nie straty, o jednostkach, w których walczono o rehabilitację prawną, informacji brak.
Jak ustalił wspomniany już w tym artykule Piotr Korzyński, w boju o Kołobrzeg uczestniczyła co najmniej jedna kompania „karniaków”.
Atak słynną „szosą śmierci”
Z pewnością wykorzystywano ich w grupach szturmowych, tam, gdzie warunki działań były najtrudniejsze. Prawdopodobnie więc pojawili się na przykład w rejonie „białych” i „czerwonych” koszar, gazowni czy dworca kolejowego. Wcześniej, co także wielce prawdopodobne, atakowali słynną „szosą śmierci” prowadzącą do miasta od strony Karlina i Dygowa.
Za sprawą artykułu na łamach „Polski Zbrojnej” otrzymujemy też zarys wspomnień jednego z żołnierzy polskiej kompanii karnej - Czesława Komorowskiego. Trafił on do niej 9 marca, a więc już w trakcie oblężenia, w związku z samowolnym opuszczeniem swej macierzystej jednostki - 2. samodzielnego przeciwpancernego batalionu miotaczy ognia. Po zakończeniu II wojny światowej relacjonował on, że jego oddział brał udział w szturmie trzeciego pierścienia obrony Festung Kolberg i jako awangarda wdarł się do portu. „Sztrafnicy” zdobywać też mieli jeden z ostatnich bastionów niemieckiej obrony - Fort Ujście (dziś: latarnia morska). Przebieg tej akcji, z użyciem granatów i miotacza płomienia, lecz pominięciem kompanii karnej, opisuje z kolei Alojzy Sroga. Komorowskiego zrehabilitowano dzień po ceremonii zaślubin z Bałtykiem, właśnie w związku z heroiczną postawą w czasie walk o port. Przywrócono mu też stopień sierżanta (między 9 a 10 marca 1945 r. służył jako szeregowy).
Najpierw likwidacja, później szybki powrót
Kompanie karne przy 1. i 2. Armii Wojska Polskiego zlikwidowane zostały dekretem naczelnego dowódcy Wojska Polskiego, generała Michała Roli-Żymierskiego z 22 maja 1945 roku. Przywrócono je jednak już w październiku. Ilu żołnierzy straciło życie w ich szeregach, nie wiadomo.