Rozmowa z Mateuszem Zarembą, politologiem z Uniwersytetu SWPS
Przekaz, który rozpowszechniają media sprzyjające obecnemu rządowi, coraz częściej jest porównywany z tak zwaną propagandą sukcesu, czyli okresem lat 1971-1980 w PRL. Czy widzi Pan te podobieństwa?
Podobieństwa są oczywiste, ponieważ propaganda ma swoje reguły, swój zasób narzędzi. I te narzędzia są niezmienne, mimo rozwoju technologicznego i zmian społecznych. W różnych epokach pojawiają się różne triki, pojawiają się pewne różnice w formie, ale propaganda jest niezmienna.
W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z potężnymi manipulacjami przy okazji próby storpedowania przez polski rząd europejskiej kandydatury Donalda Tuska oraz mocno naciągane wypowiedzi dotyczące udziału Polski w szczycie G20. Klęski lub wydarzenia neutralne są odtrąbiane jako sukces. To chyba jest propaganda sukcesu?
Z jednej strony propaganda sukcesu, z drugiej kampanie szkalowania oponentów politycznych. Propaganda zawsze działa dwutorowo i to samo da się powiedzieć o dzisiejszej propagandzie rządowej i prorządowej w Polsce. Z tego, co widziałem z materiałów archiwalnych, czyli dzienników telewizyjnych i kronik filmowych z lat 70., tamta propaganda sukcesu była robiona o wiele bardziej profesjonalnie i miała w sobie więcej prawdy niż obecna.
Tu mnie Pan zaskoczył. Ale po zastanowieniu powiem, że chyba rzeczywiście przekaz oficjalny z lat „dobrej zmiany” bywa bardziej groteskowy od tego z lat 70.
Mam wrażenie, że dzisiejsza propaganda jest o wiele mniej subtelnie robiona niż tamta sprzed lat. Można też powiedzieć, że tamta była propagandą zwykłą, czyli skupiała się na podkreślaniu sukcesów, a obecna jest propagandą nachalną, opierającą się na przeczeniu faktom, tworzeniu alternatywnej rzeczywistości.
Dzisiejsza propaganda jest o wiele mniej subtelnie robiona niż tamta sprzed lat
Poza granice absurdu?
Poza granice przyzwoitości. Są rzeczy, które w tej propagandzie są robione wprost nieprzyzwoicie. Modelowa jest porażka z Tuskiem, przy okazji której media rządowe zaklinają rzeczywistość i brną w to dalej, do dzisiaj. Brnięcie w temat bywa niepoważne.
A może maniackie?
Zaciekłe, skrajnie stronnicze. Najbardziej stronnicza jest oczywiście TVP, ma o wiele większe wychylenie w porównaniu z pozostałymi mediami sympatyzującymi z „dobrą zmianą”.
To akurat się zgadza, głównym medium w późnej PRL była telewizja.
Tylko że tamta telewizja prorządowa, o wiele bardziej profesjonalna od tej, którą my znamy, działała w zupełnie innym otoczeniu. Była monopolistką w niedemokratycznym państwie. Żyjemy w demokratycznym społeczeństwie, a TVP ma silną konkurencję ze strony komercyjnych nadawców telewizyjnych. Silna jest prasa drukowana krytyczna wobec rządu, potęgą jest internet, który natychmiast weryfikuje oficjalny przekaz.
Ale przecież PiS chce „wyregulować“ polskie media i ograniczyć niechętne sobie treści. Czy grozi nam monopol?
Jeśli ktoś w obecnych warunkach dąży do monopolu medialnego, nie ma zupełnie wyczucia czasu. Nie wierzę w to, że rządowi uda się zlikwidować lub wykupić niechętne sobie stacje telewizyjne i prasę. A nawet gdyby to było możliwe, pozostanie wolny internet.
W Polsce niemożliwa byłaby kontrola internetu?
Blokowanie stron internetowych jest oczywiście technicznie możliwe, ale na dużą skalę, systemowo, jest stosowane w takich państwach jak Chiny czy Birma. Nawet PiS nie chciałoby być stawiane w jednym rzędzie z autorytarnymi systemami azjatyckimi.
Ale nacisk psychologiczny na media niesympatyzujące z rządem jest realny.
Tylko zupełnie nieskuteczny. Taki nacisk zresztą istniał kiedyś także w demokracjach. Jeszcze Winstonowi Churchillowi zdarzało się dzwonić do redakcji gazet i blokować niewygodne tematy. Jednak w związku z rozwojem telewizji i później internetu takie działania straciły rację bytu. Każdy, kto się porywa na ograniczanie nowoczesnych mediów, naraża się na porażkę i daje dowód niewspółczesnego myślenia.
Akurat to dwudziestowieczne myślenie jest na polskim szczycie władzy pewne.
To od czego są doradcy? Każdy szanujący się doradca od problematyki medialnej powie, że radykalne, restrykcyjne ograniczenia wolności mediów są współcześnie niewykonalne.
Ja jednak jestem skłonny się założyć, że PiS choćby spróbuje takie ograniczenia wprowadzić.
Jeśli tak, to porwie się z motyką na słońce. Próby ocenzurowania internetu w Polsce byłyby politycznym strzałem w kolano. Wystarczy sobie przypomnieć sprzed kilku lat oddolną mobilizację społeczną w sprawie ACTA.
Wróćmy jeszcze do czasów, kiedy monopol informacyjny był możliwy. Czym charakteryzowała się propaganda sukcesu?
Powiem prowokacyjnie - w tamtej propagandzie było całkiem sporo prawdy. Pokazywano inwestycje, które w rzeczywistości powstawały, pokazywano nowe produkty wytwarzane przez polski przemysł, do pewnego momentu pokazywano także pełne towarów półki w sklepach.
Próby ocenzurowania internetu w Polsce byłyby politycznym strzałem w kolano
Do momentu, gdy półki stały się puste.
Tak, ale to, co pokazywano, czyli zmiany, rozwój, bogacenie się społeczeństwa były faktyczne. Nie pokazywano i nie mówiono tego, co było najważniejsze, mianowicie tego, że cały ten rozwój był na kredyt. I doszło do weryfikacji w czasie strajków w 1980 roku, Edward Gierek i jego ekipa stracili władzę. W niecałą dekadę później nie było już PRL.
Jeśli tamta propaganda była bardziej rzetelna, to ta z roku 2017 musi być chyba bardziej fantastyczna?
I tak właśnie jest! Dzisiejsza propaganda jest o wiele bardziej bajkowa od gierkowskiej. Proszę porównać reportaż z wodowania statku w PRL-owskiej Stoczni Gdańskiej z informacjami TVP dotyczącymi ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. W pierwszym przypadku istniał solidny fakt, którego znaczenie rozdmuchiwano, w drugim właściwie wszystko jest fałszem, naciągniętą interpretacją, mijającym się z prawdą komentarzem.
To rzeczywiście jaskrawy przykład. A inne?
Podobnie jest z przedstawianiem w mediach prorządowych programu 500+. Sam fakt wypłacania pieniędzy dużej grupie obywateli uprawnionych do tego świadczenia jest przedstawiany jako wielki sukces, a tak zwany efekt 500+ jest już docelowym punktem szczęśliwości.
Ale część społeczeństwa w to wierzy!
Propaganda jest pochodną tego, że ludzie nie rozumieją rzeczywistości. W demokratycznych społeczeństwach o powodzeniu programów społecznych można mówić po 20 latach, może o pierwszych pozytywnych efektach po 10. A w przypadku 500+ czy obniżenia wieku emerytalnego strzał z pistoletu startowego przedstawia się jak dotarcie do mety. Prosty rachunek ekonomiczny wskazuje, że te programy sukcesu nie przyniosą.
Czyli ta propaganda będzie nieskuteczna?
Ona jest nachalna i nieskuteczna. Dociera wyłącznie do kilkumilionowej grupy już przekonanych.