„Miał wiele cech zjednujących mu sympatię” – pisał o Franzu Wittku dowódca jednego z oddziałów partyzanckich – Marian Sołtysiak pseudonim „Barabasz”.
To pozwalało mu łatwo nawiązywać kontakty i przez to był szalenie niebezpieczny.
Franz Wittek (Franciszek Witek) urodził się w Chorwacji w 1910 roku. Pierwszy światowy konflikt zbrojny zastał go najprawdopodobniej na terenie dzisiejszej Austrii, gdzie studiował. Był zaangażowany w walkę o niepodległość Chorwacji. Chwalił się uczestnictwem w zamachu na króla Jugosławii. Najprawdopodobniej w tym okresie związał się z niemieckim wywiadem. Dużo podróżował lub jak twierdził, uciekał przed schwytaniem. Był między innymi w Związku Radzieckim, Japonii i Argentynie.
Większość informacji o jego przedwojennych losach zdobyła Maria Michalczyk, członkini Armii Krajowej, w której pełniła szefa lokalnej komórki wywiadu, działającej w rejonie Daleszyc. Działaczka polskiej konspiracji, pozyskała je od mieszkającego w okresie okupacji niemieckiej w Kielcach, lekarza Józefa Kalisza. Ten poznał Wittka, początkowo nie zdając sobie sprawy z kim ma do czynienia. Najpierw pomógł jego kilkuletniej córce, następnie po jednym z zamachów… jemu samemu uratował życie.
Agent z Mirocic
W latach 30. poprzedniego stulecia, Franz Wittek znalazł się w Polsce. Podjął pracę w Zakładach Starachowickich. Istnieje prawdopodobieństwo, że miało to związek z jego działalnością na rzecz wywiadu niemieckiego. Fabryka w Starachowicach była istotna dla rosnących w siłę nazistów. Znajdowała się, bowiem na terenie Centralnego Okręgu Przemysłowego, który stanowił kluczowy element polskiej gospodarki, ukierunkowanej na produkcję wojskową.
W 1938 roku zamieszkał we wsi Mirocice nieopodal Nowej Słupi , obecnie w powiecie kieleckim. Ożenił się ze Stanisławą Herkiel – nauczycielką w miejscowej szkole. Nigdzie nie pracował i pozostawał na jej utrzymaniu. Sam dużo podróżował po okolicy, zawierał różne oraz liczne znajomości. Wzbudzał ogólną sympatię. Zyskał ją dzięki pisaniu podań, różnego rodzaju próśb oraz udzielał porad prawnych. Dla miejscowych społeczności jeździł nawet do Kielc załatwiając różne sprawy. Biegle posługiwał się kilkoma językami – polskim, niemieckim oraz rosyjskim.
Polski wywiad, niedługo przed wybuchem wojny, mając uzasadnione podejrzenia co do działalności Franciszka Witka, uznał go za niebezpiecznego i wrogiego agenta niemieckiej III Rzeszy. Umieszczono go nawet w więzieniu na Świętym Krzyżu – stanowiącej jeden z najcięższych zakładów karnych II Rzeczpospolitej. Przebywał jednak w nim krótko, bowiem po przegranej wojnie obronnej szybko znalazł sojusznika we władzach okupacyjnych.
„Diabeł w ludzkiej skórze”
Wittek przyczynił się do likwidacji struktur konspiracji niepodległościowej nie tylko w okolicach Nowej Słupi, gdzie mieszkał. W kwietniu 1941 roku doszło do aresztowań w Bielinach. – „Noc wielkanocna nie zapowiadała radosnego święta Zmartwychwstania […] Szatańskie moce zakłóciły spokój wioski i zamieniły to święto w dzień płaczu i ludzkich tragedii. W tę noc przyjechali tu gestapowcy z Kielc […] Wittek był z nimi także. Z listą w ręku wyciągali ludzi z łóżek” – pisała Maria Michalczyk.
Wielu osobom udało się uniknąć zatrzymania – uciekło lub ukryło się. Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia – po brutalnych przesłuchaniach w Kielcach, zostali przetransportowani do obozu w Oświęcimiu.
Kierowani przez Wittka funkcjonariusze Gestapo nie próżnowali. Jeszcze tej samej nocy dokonali kolejnych aresztowań. Tym razem w Nowej Słupi. Tego rodzaju akcji w których brał udział bezpośrednio Wittek lub działano na jego polecenie było zdecydowanie więcej. Prowadzono je na terenie niemal całych Gór Świętokrzyskich, a także w samych Kielcach.
Zdobycie licznych kontaktów oraz sympatii pośród miejscowych społeczności czyniło Wittka agentem niezwykle groźnym dla osób cywilnych oraz partyzantów, a cennym dla organów represji władz okupacyjnych. Jego wytrwałość w antypolskiej działalności budziła wszechogarniający lęk.
Wpadł nawet na trop ludzi związanych z oddziałami słynnego dowódcy partyzanckiego, cichociemnego – porucznika Jana Piwnika „Ponurego”. Dotyczyło to między innymi Mariana Świderskiego pseudonim „Dzik”, który znajdował się pod jego stałą obserwacją. – […] Wyżej wymieniony określony został przez osobę zaufaną pseudonim Kowalki [pseudonim agenturalny Wittka – redakcja] numer 97 jako najbardziej podejrzany politycznie. Przynależności do polskiego ruchu oporu osoba zaufana nie mogła dotychczas ustalić, jednak z pewnością podaje, że wymieniony dużo podróżuje po okolicy – pisał w jednym z raportów Niemiec Franz Czok, pracownik organów represji w Kielcach.
Wiosną 1942 roku terror uprawiany przez okupanta systematycznie przybierał na sile. – „Ciągłe aresztowania ludzie wiążą z pośrednią lub bezpośrednią działalnością męża nauczycielki z Mirocic, o którym już nie tylko najbliższa okolica mówi. Meldunki ostrzegawcze poszły już do sąsiednich rejonów […] Hitlerowski agent nie daje spokoju tutejszej ludności” – zapisała Maria Michalczyk.
Zbyt groźny, by żyć
Jedną z pierwszych zorganizowanych prób likwidacji znajdującego się na usługach okupanta konfidenta było… podpalenie domu w którym mieszkał. Niestety dla miejscowych członków podziemia, próba ta nie powiodła się.
Nieudany zamach na jego życie zmusił go do przeprowadzki. Początkowo zamieszkał w Nowej Słupi, następnie przeniósł się do Kielc. Stał się on nie tylko konfidentem, ale duże znajomości wśród Niemców, zagwarantowały mu całkowitą nietykalność i swobodę działania. Stał na czele całej siatki agentów, skutecznie ją zarządzając. Było więc jasne, że dla bezpieczeństwa całej konspiracji na Kielecczyźnie, Wittek musi zginąć.
Zamachu próbowano dokonać w jego mieszkaniu przy ulicy Małej w Kielcach. Osoby przebrane za inspektorów wodociągowych nie osiągnęły jednak rezultatu. Skuteczności zabrakło także w trakcie próby dokonanej na ulicy Kapitulnej, przez żołnierza Armii Krajowej Henryka Pawelca pseudonim „Andrzej”, bowiem… nie wystrzelił pistolet pomimo, że był wcześniej sprawdzany. Prób likwidacji Wittka podjęto wiele. Próbowano go nawet otruć, ale wszystko okazywało się bezskuteczne.
Po każdej z prób zamachów, w mieście rozpętywało się istnie piekło. – „Po nieudanej próbie zlikwidowania Wittka szalał on sam, szalało gestapo. W kilka dni po zamachu został ujęty w łapance zraniony chłopiec […] Nie wytrzymał tortur sypnął szereg ludzi. Rozpoczęły się aresztowania […], które celnie objęły całe miasto [Kielce” – redakcja] – pisała Maria Michalczyk.
14 kul to za mało…
Kolejny zamach próbowano przeprowadzić na początku lipca 1943 roku. Wykorzystano fakt odwiedzin agenta gestapo w szpitalu miejskim, gdzie przebywała jego gosposia. Na czele grupy wytypowanej do jego likwidacji stanął Władysław Łubek pseudonim „Orlicz”. Cała akcja została przeprowadzona sprawnie i wydawało się, że skutecznie – Wittek miał otrzymać aż dwie i co najważniejsze celne serie z pistoletów maszynowych. Pomimo, że został raniony… 14 kulami, przeżył zamach. Była to już… ósma próba nieudanego odebrania mu życia.
Niezrażony zamachami, Wittek po kilku miesiącach przechodzenia rekonwalescencji w szpitalu, wrócił do swojej poprzedniej działalności. Zamieszkał w pobliżu gmachu policji i zachowywał większą niż zwykle czujność. Był też jeszcze groźniejszy niż przed próbą likwidacji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Armia Krajowa podejmie kolejną kroki, by go uśmiercić. Działał więc z jeszcze większą intensywnością na rzecz wytropienia sprawców zamachu. Wokół osoby Wittka zaczęły krążyć legendy. Miał on znajdować się na usługach diabła, dzięki temu zyskał jego ochronę. Mówiono, że nie da się go zabić.
Kierownictwo Armii Krajowej, zdające sobie sprawę z powagi sytuacji oraz zagrożenia płynącego ze strony tego konfidenta, zdecydowało się na wytoczenie najcięższych dział. Na czele grupy mającej zlikwidować Wittka stanął cichociemny, podporucznik Kazimierz Smolak pseudonim „Nurek”. W skład grupy weszli także: Zygmunt Firley pseudonim „Kajtek”, Jan Likowski pseudonim „Milcz”, Roman Kacperowicz pseudonim „Szarada”, Jan Karaś pseudonim „Karol”, Józef Skoniecki pseudonim „Bąk” oraz Kazimierz Chmieliński pseudonim „Janosik”.
Rano, 15 czerwca 1944 roku zadecydowano się na przeprowadzenie akcji. Rozpoczęto ją wraz z opuszczeniem gmachu Gestapo przez Wittka. Zaskoczono go na dzisiejszej ulicy Paderewskiego. Jeden z uczestników zamachu wystrzelił serię z pistoletu maszynowego, a dla pewności „Nurek” oddał kolejne strzały. Inni blokowali ulicę oraz zajęli ogniem próbujących interweniować Niemców. W trakcie zamachu zginął „Szarada”. Rany odnieśli „Karol”, „Kajtek”, „Milcz” oraz „Nurek”.
Niemcy sprawnie wpadli na trop zamachowców. Otoczyli kryjówkę partyzantów i użyli broni maszynowej.
W walce zginęli podporucznik Kazimierz Smolak pseudonim „Nurek” oraz osoby z jego ochrony Jan Matejak pseudonim „Arest”, Władysław Malinowski pseudonim „Biały” oraz Józef Mojecki pseudonim „Sikorka”. Z pola walki udało się uciec jedynie Władysławowi Dziewórowi pseudonim „Skazaniec”.