Katarzyna Łoza mieszka od 13 lat we Lwowie. Tam założyła rodzinę, tam została organizatorką wycieczek i publicystką. Nawet kiedy wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy i zamarł cały ruch turystyczny, nie chciała wrócić do Polski. - Młodszy syn mówi, że jest w połowie Polakiem, a w połowie Ukraińcem- wyznaje z uśmiechem
W minionych kilkudziesięciu latach Polacy opuszczali Lwów, a pani wyjechała z Polski, żeby tu zamieszkać. Odezwały się kresowe korzenie i kazały wrócić w rodzinne strony?
Nie mam kresowych korzeni, jestem pierwszą lwowianką w rodzinie. Tato pochodzi z Warszawy, a mama z okolic Oświęcimia. Przypadek sprawił na studiach, że jadąc w Karpaty Wschodnie, zatrzymałam się po drodze we Lwowie. Był 1997 rok, sierpień, pusty Rynek, zero turystów, piwo pite na schodach... I takie miasto zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia. Studiowałam wtedy etnografię w Warszawie, nauczyłam się trochę ukraińskich zwrotów z rozmówek, które bardzo się przydały, bo nieoczekiwany 10-godzinny postój na granicy sprawił, że przyjechaliśmy do Lwowa w środku nocy. Nie mieliśmy gdzie spać. Przenocowali nas znajomi naszych znajomych, do których zadzwoniliśmy z dworca.
Ukraińcy?
Tak, myśleliśmy, że polecą nam hotel, a oni powiedzieli: „Przyjeżdżajcie”. Przenocowali i karmili nas u siebie przez trzy dni.
W tamtym czasie Lwów nie robił najlepszego wrażenia.
Ale ja byłam zachwycona, choć nie było gwarno i wesoło jak teraz. Przyjechaliśmy w lecie - ciepło, słońce świeci, nawet odrapane kamienice i zapuszczone zaułki na Starym Mieście miały urok. Dopiero podczas kolejnej wizyty Lwów zrobił na mnie przygnębiające wrażenie. Zjawiłam się zimą na praktykę w Muzeum Etnograficznym. Był luty. Zimno, szaro, ciemno, pusto na ulicach, które tonęły w zwałach brudnego śniegu. Coś jednak skłaniało mnie do następnych przyjazdów. Ciągle chciałam wracać. Podczas jednej praktyki trafiłam pod skrzydła Romana Czmełyka, dyrektora Muzeum Etnograficznego, wspaniałego człowieka. Widząc, że jestem sama w mieście, organizował mi prawie cały wolny czas po pracy. Wprowadzał w grono lwowskiej inteligencji, wywodzącej się, jak się później dowiedziałam, w znacznej części z kręgów nacjonalistów ukraińskich kultywujących tradycje UPA. Byli to ludzie z Klubu Inteligencji Greckokatolickiej, jak np. znany kolekcjoner sztuki ludowej Iwan Hreczko czy Jarosław Łemyk, bliski krewny Mykoły Łemyka, działacza przedwojennej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i autora głośnego zamachu na sowieckiego konsula we Lwowie w latach 30. XX wieku.
Czytaj dalej, a dowiesz się co skłoniło Polkę do pozostania we Lwowie i jak zmieniła się jej sytuacja po rozpoczęciu wojny w Donbasie.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień