Polityka miesza się z tragedią. Tragedia z polityką. Węzeł nie do rozplątania
Wybrała się z przyjaciółmi na film Woody Allena „Śmietanka towarzyska”. Przed seansem jak zwykle reklamy i zwiastuny nowych filmów, patrzy nieuważnie, rozmawia ze znajomą, śmieją się i nagle widzi na ekranie wnętrze samolotu, oślepiający rozbłysk światła, wybuch rozrywa maszynę na kawałki…
Pięć lat po katastrofie było gehenną. Rozpacz i żal. W szóstym roku jakoś się wyciszyła, uspokoiła, ślub ukochanej wnuczki zajął myśli. A teraz wszystko wróciło, jawią się obrazy i słowa, budzi się z lękiem nad ranem i nie może zasnąć. Chodzi po mieszkaniu tam i z powrotem, staje przy oknie, spogląda na sopocką ulicę, pustą i cichą.
Teraz rozumie Leszka, który prosił: przestań już pracować, siedzę sam w domu jak jakiś wdowiec… Ale nie chciała rozstać się z Wojewódzkim Centrum Onkologii w Gdańsku. Rozbudowywała je i nie mogła ot, tak po prostu, wszystkiego zostawić. Mąż zresztą bardzo jej pomagał, wykorzystując swoje inżynierskie doświadczenie. Gdy nagle zginął, pracowała jeszcze więcej, chciała w ten sposób zagłuszyć rozpacz.
***
Nagle zaatakował ją pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego wraz z Martą Kaczyńską.
Dzwoni znajoma: - Włącz telewizor, mówią o tobie.
Mecenas Rogalski oskarża Ewę Solską o to, że odmawia wydania prezesowi Kaczyńskiemu ostatniego zdjęcia jego brata, prezydenta RP, które jej mąż zrobił podobno w samolocie do Smoleńska. W internecie ukazują się nieprzychylne komentarze: „Kobieta chce zarobić, odmawia fotografii bratu pogrążonemu w żałobie. To nieludzkie”. Włącza się Marta Kaczyńska, drżącym głosem mówi, że chce mieć zdjęcie taty.
- Nie mogłam udostępnić im tego zdjęcia, bo byłam pewna, że zdjęcie nie jest autorstwa mojego męża, zatem nie mam prawa nim dysponować. Nim sprawa się wyjaśniła, doznałam wielu przykrości - zamyśla się doktor Solska. - W końcu prokuratura mnie przeprosiła. Napisano, że przypisanie autorstwa zdjęcia mojemu tragicznie zmarłemu mężowi było błędem. Nie doczekałam się jednak przeprosin ani od mecenasa Rogalskiego, ani od atakujących mnie dziennikarzy, ani od Marty i Jarosława Kaczyńskich.
***
- Nasze pokolenie było okaleczone przez wojnę - mówi, patrząc na zdjęcia teścia i ojca. Obaj przystojni, w mundurach: kapitan Kazimierz Solski służył w Nowogródzkiej Brygadzie Kawalerii, kapitan Jan Janiczek w Pułku Strzelców Podhalańskich. Obaj poszli we wrześniu walczyć za ojczyznę. Jan Janiczek miał więcej szczęścia, trafił do niewoli niemieckiej, wojnę spędził w oflagu Lubeka Gross-Born, w 1945 roku wyzwolili go alianci. Kazimierz Solski po klęsce w 1939 roku przekradł się do domu w Baranowiczach. Ktoś go rozpoznał na ulicy i doniósł do NKWD. Natychmiast go aresztowano. Żona Halina z małym Leszkiem zostaje sama w obcym mieście, pakuje się pospiesznie, wkłada do walizki dokumenty męża, dyplomy z podpisami marszałka Piłsudskiego, prezydenta Mościckiego i generała Andersa, fotografie z zawodów hippicznych, nagrody, m.in. srebrną inkrustowaną papierośnicę, którą tak lubił, najcenniejsze fotografie (ślub „pod szablami”, bale oficerskie, parady i defilady, zdjęcia z jej rodzinnego Torunia). Jedzie z synkiem do Warszawy.
Rosjanie zamykają kapitana Solskiego w Kozielsku. Kartki, które przysyła do żony, uspokajają. Jestem zdrów, sale mamy ciepłe, chleba dosyć. Co kochany synek robi? Niech będzie dobry i grzeczny.
Wiosną 1943 roku Halina czyta w „Nowym Kurierze Warszawskim” listę katyńską. Informacja o znalezionej przy zwłokach Kazimierza obrączce z wygrawerowanym jej imieniem i datą ślubu pozbawia wszelkiej nadziei.
Powstanie warszawskie oczami Leszka: radość kilku dni wolności, potem wyjście z Warszawy z jedną walizeczką, w której mama niesie mąkę i kaszę, gwałty żołdaków w mundurach SS na placu Narutowicza, tłumy w Pruszkowie, stojak do skoku wzwyż w Buchenwaldzie, pod którym przepuszczano dzieci. Te, które się nie mieściły pod poprzeczką, odłączano od matek. On przeszedł. Trafili razem do obozu pracy w Lerthe pod Hanowerem.
***
Gdy we wrześniu’39 Niemcy weszli do Nowego Sącza, żona kapitana Janiczka uciekła z dziećmi do Lwowa. Boguś miał wtedy cztery lata, Ewa dwa, Halina Janiczkowa była w ostatnich tygodniach ciąży z Romkiem. Kiedy się rozpakowała, do miasta weszli Sowieci, więc uciekała znowu do Nowego Sącza. Romek urodził się w pociągu. Szybko włączyła się w konspirację. Gdy w majową noc w 1942 roku zabrali ją gestapowcy, dzieci zostały same. Rano najstarszy Boguś wyprowadził rodzeństwo przed dom. Wołali mamę. Sąsiadom udało się zawiadomić rodzinę ojca. Ciocia Józefa i jej mąż przygarnęli całą trójkę, która nie chciała się rozłączyć. Józefa zastąpiła im matkę, wychowała i wykształciła.
Rodzona mama zginęła w Auschwitz w 1943 roku.
- Widzę ją wchodzącą do kuchni w ciemnej sukience - Ewa Solska przywołuje jedyny obraz matki, jaki został jej w pamięci. Ojciec mamy, pułkownik Dionizy Krechowicz, był lekarzem wojskowym. Otrzymała więc staranne wykształcenie, podróżowała, znała trzy języki, świetnie jeździła na nartach. Ewa przechowuje malutki kalendarzyk mamy z zapiskami z 1942 roku robionymi na gestapo w Krakowie, który ktoś przekazał rodzinie. „Kochane dziatki, tulę Was do siebie i całuję mocno. Strasznie tęsknię, wprost nieludzko. Niech was Matka Boska ma w opiece”.
***
Po wojnie dzieci kapitana Janiczka czekały na ojca. Zjawił się jego kolega z oflagu, przekazał list: tata jest we Włoszech, zastanawia się, co robić. - Nie wracaj, Jasiu! - pisała do niego matka. - Tam będziesz dzieciom bardziej użyteczny… Ożenił się z Franciszką, która przeszła przez obóz w Ravensbrück. Razem wyemigrowali do Brazylii. Rodzina utrzymywała z nim stały kontakt, ale do Polski mógł przyjechać dopiero w 1957 roku.
***
Pani Halina Solska z Leszkiem wrócili z Niemiec do rodzinnego Torunia. Sama wychowywała syna. Słowa „Katyń” unikała. O ojcu słyszały, że „zaginął na wojnie”.
To samo słyszały dzieci kapitana Janiczka.
To samo słyszały inne dzieci, których ojcowie…
Babcia Krechowiczowa mówiła bez ogródek: „Rosjanie zamordowali mi męża”. Dzieci były przekonane, że babcia się myli - mordowali przecież Niemcy! Po latach okazało się, że miała rację: dziadka Krechowicza zamordowali Sowieci. W Starobielsku.
***
Ewa studiowała medycynę, Leszek budownictwo wodne na Politechnice Gdańskiej, przypadkowe poznanie w Oliwie, podczas wakacji, miłość od pierwszego wejrzenia, ślub, narodziny córek, siedem przeprowadzek, budowa domu - jak to szybko minęło.
Ewa urodziła córki jeszcze podczas studiów. Leszek marzył o dużej rodzinie, to był ten syndrom sierocy, który tkwił w nim i pewnie także w Ewie. Bardzo kochał dzieci, nauczył się je przewijać, karmić, usypiać, woził na basen i na szermierkę, ku zdumieniu kolegów porzucił dla nich koszykówkę, która była jego wielką pasją.
Był człowiekiem towarzyskim, pogodnym, umiejącym cieszyć się życiem. Nawet w ciężkich czasach dobrze się bawili na lekarskich balach i na zabawach politechnicznych, w pensjonacie Irena i w Grand Hotelu. Ewa sama szyła sobie suknie - o, na tym zdjęciu na przykład pod koronkową kreacją ma halkę przerobioną ze swojej komunijnej sukienki.
***
Pamięć Katynia tkwiła w nim głęboko. Pod koniec lat 80. zaczął działać w Stowarzyszeniu Rodzina Katyńska, zbierał pamiątki, zdjęcia, relacje synów i córek pomordowanych oficerów, współtworzył Epitafium Katyńskie w kościele Świętej Brygidy. W kwietniu 1989 roku poleciał do Katynia z polską delegacją. Żyły jeszcze wtedy wdowy po pomordowanych oficerach i to dla nich przede wszystkim zorganizowano ten wyjazd. W Katyniu przywitał ich napis: „Ofiarom faszyzmu rozstrzelanym przez hitlerowców”.
Stoi w tym strasznym lesie, patrzy na wysokie sosny, myśli o ojcu i stryju Adamie, którego pamiętnik przywiózł ze sobą. Pod datą 9 kwietnia 1940 roku Adam Solski zanotował: Karetką więzienną przywieziono nas gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano mi zegarek, na którym była godzina 6.30 (8.30)… Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk…
Siedemnastego kwietnia w to samo miejsce przywieziono jego ojca, Kazimierza Solskiego.
Trwa msza święta. Gdy ksiądz powiedział: przekażmy sobie znak pokoju, Leszek podszedł wraz z nim do radzieckich notabli i podał im rękę. To był rodzaj symbolicznego przebaczenia.
Po powrocie do Gdańska - silny ból w klatce piersiowej. Zawał serca.
***
W kwietniu 2010 roku chciał znowu lecieć do Katynia. - To już ostatni raz - powtarzał. Wrócili ze wspaniałych, słonecznych wakacji spędzonych z córkami na Kubie, w ogóle dużo podróżowali - Daleki Wschód, Hawaje… Jednak z nietęgą miną pakował się w ostatniej chwili, jakby czekał, że Ewa powie mu: nie jedź. Nie odezwała się, wiedziała, że to dla niego ważne.
Rankiem w sobotę 10 kwietnia media podały informację o katastrofie. W niedzielę była już z córką w Warszawie, a w nocy obie poleciały do Moskwy.
- Rosjanie zachowywali się taktownie, widać było, że chcą uszanować nasz ból - opowiada Ewa Solska. - Załatwili nam hotel, każda rodzina dostała tłumacza. Autokarem, na sygnale zawieziono nas do wielkiej chłodni, w której leżały ciała. Była tam pani Ewa Kopacz, widać było, że jest wstrząśnięta tym, co się stało, ale starała się pomagać. Kilka bardzo zdenerwowanych osób stale miało do niej o coś pretensje.
Na twarzy miał grymas bólu. Boże, co on czuł w tej chwili, gdy samolot zderzył się z ziemią?
Wśród jego rzeczy, notesów, długopisów, książek i zdjęć powalanych błotem znalazłam obrączkę mojego ojca, którą Leszek od jakiegoś czasu nosił. Wygrawerowane na niej były imię mojej mamy i data ślubu moich rodziców. Teraz ja ją noszę na palcu.
Wychodząc na korytarz, Ewa Solska słyszy, że ktoś woła: - A gdzie zegarek? Przecież miał na ręku zegarek!?
W książce Teresy Torańskiej „Smoleńsk” znajduję taki fragment: „Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie niesamowite kobiety, zdaje się żona i córka Leszka Solskiego, które z taką miłością podtrzymywały się na duchu, że wprost widziałam, jak w tym strasznym miejscu roztaczają światło wokół siebie” - to fragment relacji Anny Mirkes-Radziwon, dziennikarki i tłumaczki.
***
Polityka miesza się z tragedią, tragedia z polityką, węzeł nie do rozplątania. Podejrzenia, oskarżenia, zamach, spisek, zdrada. Od lat to samo.
- Ekshumacji męża pragnęłabym uniknąć - mówi z przekonaniem Ewa Solska. - To oburzające, że decydują o niej również ludzie, którzy nie przeżyli tragedii. Nas wszystkich nie pyta się o zdanie. Mąż pochowany został na cmentarzu Srebrzysko obok mojego ojca, który na starość wrócił do Polski i tu zmarł. Symboliczny grób ma też moja mama, zamordowana w Auschwitz. Zostawcie Leszka w spokoju!