Politycy wypuścili smoki i zieją na siebie ogniem. Nie tylko po to, żeby zasiąść w Europarlamencie, ale udowodnić, kto tak naprawdę rządzi
Ci, którzy zasiądą na tronach w europarlamencie oprócz benefitów liczonych w tysiącach euro, prestiżu i wpływów zyskają dla swoich formacji politycznych coś bezcennego, czyli bezpłatną promocję partii - szczególnie w konktekście zbliżających się wyborów do polskiego parlamentu
Przyznaję się bez bicia, że nie widziałem żadnego odcinka „Gry o tron”, który dla wielu jest ostatnio bardziej kultową produkcją niż „Gwiezdne wojny” ze swoimi filmowymi „klonami’. W serialowej grze o tron występują smoki.
Ale przechodząc od filmów fantastyczno-naukowych do realu. W najbliższy weekend rozegra się finisz gry o tron w Brukseli.
W kampanii wyborczej partie polityczne i poszczególni kandydaci wypuszczali swoje „smoki”, żeby przerazić konkurencję albo zachęcić wyborców do głosowania na siebie. Tak czy siak, z obu stron naszych politycznych scen najwięcej było oczywiście straszenia politycznymi rywalami. Obecna władza zionęła jadem na poprzednią, a poprzednia ziała ogniem na obecną.
W Unii Europejskiej żyje dziś około 512 milionów ludzi. Nic dziwnego, że pokusa dostania się do elitarnego grona eurowładzy kusi. Bo to i profity finansowe duże, i prestiż też. W wypadku Polski unijna kampania i wybory do UE to przede wszystkim test mocy ugrupowań politycznych przed tą najważniejszą „grą o tron”, czyli wyborami do Sejmu i Senatu.
Kiedy kandydowaliśmy do Unii Europejskiej, była wielka niepewność, czy po wielu latach starań i po doświadczeniach za żelazną kurtyną, czyli w „demoludach” w ogóle dostaniemy się do tej bardziej cywilizowanej części naszego kontynentu.
Niepewność była nawet co do wyniku referendum w sprawie naszego przystąpienia do Unii Europejskiej. Roześmiana twarz prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego po ogłoszeniu wyników mówiła sama za siebie. Wiwatujące tłumy na ulicach również były znamienne. Wreszcie, po latach komunistycznej indoktrynacji rodem ze Wschodu, wróciliśmy tam gdzie nasze miejsce, czyli do zachodniej wspólnoty.
Od wejścia Polski do Unii Europejskiej minęło właśnie „okrągłe” 15 lat.
I co to nam dało? Przede wszystkim staliśmy się Europejczykami pełną gębą, czyli bez kompleksów.
Jeździmy za granicę kiedy chcemy i gdzie chcemy. Nie musimy mieć przy sobie nawet paszportów, tylko dowody osobiste. Na granicach między największymi, ale też tymi mniejszymi państwami kontynentu nie stoimy przed szlabanami, bo tych barierek po prostu nie ma. No i jeszcze czerpiemy ze wspólnej unijnej kasy w postaci różnego rodzaju dopłat.
Piszę te oczywistości dlatego, że okazuje się, iż po pierwszej euforii towarzyszącej naszej akcesji do Unii Europejskiej dziś emocje opadły do tego stopnia, że zainteresowanie eurowyborami w Polsce jest jednym z najniższych w Europie.
Frekwencja przy urnach podczas pierwszych wyborów wynosiła ponad 20 procent, czyli i tak niewiele, ale już w 2014 roku tylko nieco ponad 18 procent. Tymczasem w takiej Belgii czy Luksemburgu oscyluje od lat wokół 80 - 90 procent.
Może dlatego, że w niektórych krajach jest obowiązek głosowania (pod groźbą kar finansowych)?
Jak Państwo sądzą, czy u nas też warto wprowadzić takie prawo? W końcu już jesteśmy Europejczykami pełną gębą...