Policjanci torturowali Igora. Tak uważa Rzecznik Praw Obywatelskich. Dlaczego?
Do tragedii doszło na Komisariacie Policji Wrocław-Stare Miasto przy ul. Trzemeskiej w niedzielę 15 maja 2016 roku. Igor „upadł na ziemię podczas rozmowy” - przekonywał nas wtedy rzecznik policji. Dziś wiemy, że ta rozmowa odbyła się w toalecie. Igor wył z bólu, prosił by go nie bili i pytał: „Co wy ze mną odp...e?!”
Igor: „Ludzie, nie bijcie mnie. (...) No k...a, błagam was!”
Policjant: „Cicho siedź!”
Igor: „ A czemu my jesteśmy w kiblu?!”
Igor Stachowiak umierał w toalecie Komisariatu Policji Stare Miasto przy Trzemeskiej we Wrocławiu. Był podłączony do paralizatora marki Taser X2. Kamera zamontowana w urządzeniu nagrała obraz i dźwięk. Dzięki niej wiemy, co się tam działo.
Na filmie widzimy, jak szczupły, wysoki 25-latek wije się z bólu po podłodze komisariatowej toalety. Słychać krzyk rażonego prądem chłopaka. I zdecydowany, lekko podniesiony głos policjanta: „Jeszcze raz się nie zastosujesz do polecenia, będzie powtórka z rozrywki. Słyszysz mnie?” „Słyszę” - odpowiedział Igor. Na ekranie widać w tym czasie jego dżinsy, fragment pomarańczowej bluzy i srebrny przewód kabla od paralizatora marki Taser X 2.
Człowiek z kablem
Ten kabel zwinięty jest w tzw. kartridżu. Montuje się go z przodu paralizatora. W czasie wystrzału z kartridża wylatują dwie igły - sondy na kilkumetrowych przewodach. Wbijają się w ciało.
Podręcznik dla policjantów radzi, by nie celować w szyję - bo wtedy sondę musi wyciągać lekarz. Najlepiej celować w brzuch. Igora sondy trafiły nisko - być może w nogi. Wynika z tego to, co widzimy na filmie. Tak „podłączonego” człowieka można razić kolejnymi impulsami prądu - wystarczy nacisnąć spust. Kolejna scena: Igor, już bez spodni, kuca na podłodze. „Ludzie nie bijcie mnie!” - prosi policjantów. Widzimy tylko nogi kawałek pomarańczowej bluzy 25-latka i podłogę policyjnej toalety.
Funkcjonariusze zastanawiają się, co z nim zrobić. „Najlepiej do tyłu by go było kur...a przekuć”. Igor coś mówi, ale niewiele z tego można zrozumieć, bo kamera źle nagrała dźwięk.
„Cicho siedź!” - rzuca w jego stronę któryś z funkcjonariuszy. To słychać bardzo wyraźnie.
„No kur...a, błagam was” - to znowu Igor. - „Co odpier...e? Co odpier...e, powiedzcie mi?!” - dopytuje. Skutymi z przodu rękami wkłada swoje dżinsy. „Czemu my jesteśmy w kiblu?” - dopytuje.
Policjant na to: „Jeszcze raz nie wykonasz polecenia, to ci z tego jeszcze raz zapier...e, rozumiesz to?!” Koniec nagrania.
Kilka minut później Igor stracił przytomność. Wezwano pogotowie. Ale reanimacja nic nie dała. Chłopak zmarł. Była niedziela, 15 maja 2016 roku.
Scenę z kamery tasera X2 zobaczyliśmy w ostatnią sobotę w reportażu Wojciecha Bojanowskiego w Superwizjerze TVN.
Szał albo policyjne bajki
W niedzielę 15 maja po południu informację o tragedii ujawnił portal internetowy gazetawroclawska.pl. Łukasz Dutkowiak z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu jako pierwszy oficjalnie informował nas o tym, co się stało. - Około 6. rano - mówił nam - patrol policji zatrzymał mężczyznę, który wyglądem przypominał kogoś poszukiwanego przez prokuraturę.
Wylegitymowali go, przeszukali. Wątpliwości policjantów wzbudzić miał telefon komórkowy zatrzymanego. Mężczyzna nie potrafił wytłumaczyć, skąd go ma. - Gdy mu powiedziano, że pojedzie na komisariat, wpadł w szał - relacjonował Dutkowiak. Wtedy policjanci użyli paralizatora, żeby go obezwładnić i wsadzić do radiowozu. Zatrzymanego przywieźli. - W trakcie rozmowy zasłabł i osunął się na ziemię - opowiadał policjant z biura prasowego. Potem zatrzymany zmarł.
O tragedii zawiadomiono rodziców Igora. Przyjechali na Trzemeską. Kilka godzin siedzieli w poczekalni. Nikt do nich nie wyszedł, nie porozmawiał. Chcieli zobaczyć syna, ale im nie pozwolono. Na miejscu był już prokurator. Przesłuchiwano świadków, zabezpieczano wszelkie dowody. Wreszcie ciało wyniesiono bocznym wejściem. Rodzice zobaczyli syna dopiero następnego dnia, na sekcji zwłok. Ojciec, Maciej Stachowiak, zrobił zdjęcie twarzy telefonem komórkowym. Widać mnóstwo sińców i zadrapań.
Trzy dni później, na konferencji prasowej komendanta wojewódzkiego policji, dowiedzieliśmy się, że te sińce i zadrapania powstały najprawdopodobniej przed policyjną interwencją - w klubie nocnym, w którym całą noc bawił się Igor. Dowiedzieliśmy się też, że miał przy sobie pałkę teleskopową, woreczek strunowy z nieznaną substancją, telefon (nie wiadomo skąd). No i że był poszukiwany przez prokuraturę.
Ale nie dowiedzieliśmy się o scenach z kamery paralizatora. Choć było już wtedy wiadomo, że taka kamera jest i że nagranie zostało zabezpieczone przez prokuraturę. Nie dowiedzieliśmy się, że „rozmowa”, o której mówił nam pierwszego dnia rzecznik, odbyła się w toalecie.
Świadkowie zajścia z wrocławskiego Rynku, z którymi wówczas rozmawiali dziennikarze, zapewniali, że Igor nie miał żadnych obrażeń na twarzy: sińców czy zadrapań. Nikt też nie wiedział człowieka, który by „wpadł w szał”.
Scenę z Rynku nagrywały telefonami co najmniej trzy osoby. Na żadnym z nagrań tego „szału” nie widać. - Miałam łzy w o czach. On cały czas wołał o pomoc - opowiadała Kamila, kelnerka restauracji z Rynku, autorka jednego z nagrań. - Widziałam, jak ten chłopak leżał na brzuchu. Nad nim stało czterech policjantów. Strasznie krzyczał. Wołał: „Ludzie, pomóżcie!” Krzyczał, że przecież nic nie zrobił.
Na filmie Kamili widać, jak czterech policjantów próbuje opanować chłopaka. On leży na ziemi, nie chce się podnieść. Wykręca się, próbuje uwolnić. Kelnerka nagrała tylko końcowe fragmenty akcji. Dwaj inni świadkowie nagrywali całe zajście z bliska. Na ich filmach słychać, jak Igor woła o pomoc, krzyczy, że nic nie zrobił. Widać, jak policjanci próbują go obezwładnić, ale chyba nie potrafią. Któryś strzelił mu w brzuch z paralizatora. Łapią Igora za szyję.
- K...a, nie duś go, traktujcie go jak człowieka - mówi do policjantów jeden z nagrywających zajście. - To się nagrywa - ostrzega funkcjonariuszy.
Igor stawia opór - to widać na nagraniach. Wykręca się, wyrywa policjantom. Ale z pewnością nie zachowuje się tak, by móc powiedzieć, że „wpadł w szał”.
Po kilku minutach walki policjanci wreszcie opanowali sytuację: wsadzili Igora do radiowozu i odjechali na komisariat przy Trzemeskiej. Tu nagrała ich kamera pokazująca wejście. Widać Igora - prowadzi go dwóch policjantów. On już się nie wyrywa. Spokojnie wchodzi z nimi do środka.
Co było dalej? Rok temu prokuratura zapewniała, że w komisariacie jest monitoring. I że wszystkie nagrania zostały zabezpieczone. Teraz wiemy, że nic się nie nagrało. System zapisu się zepsuł. Był niesprawny od około dwóch tygodni przed tragicznym porankiem 15 maja 2016 roku.
Jedyne nagranie z wnętrza to zapis kamery paralizatora marki Taser X2. Maciej Stachowiak, ojciec Igora, ma dostęp do akt sprawy - jako pokrzywdzony. Nagranie z paralizatora jest jednym z dowodów. - Poradzono mi, żeby nie oglądać tego nagrania, bo jest drastyczne - mówi.
Zawieszony na krótko
Czy szefowie policji i ich przełożeni znali nagranie z policyjnej toalety już rok temu? Czy wstrząsnął nimi widok mężczyzny krzyczącego z bólu? Dziś jeden i drugi zapewniają, że nie widzieli wcześniej tych nagrań.
W telewizyjnym wywiadzie komendant główny policji Jarosław Szymczyk przekonywał, że zobaczył je dopiero w Superwizjerze TVN w sobotni wieczór. Bo zaraz po śmierci Igora Stachowiaka wszystkie materiały zabrała prokuratura. Ona prowadzi śledztwo.
Jednak już kilka dni po tragedii dowiedzieliśmy się, że paralizator był używany nie tylko na Rynku, ale również w komisariacie. I to w czasie, gdy Igor był skuty kajdankami. - Tak nie wolno. Prawo zabrania używania paralizatora wobec osoby, która ma kajdanki na rękach. W ogóle - tłumaczy nam emerytowany policjant - paralizator to ostateczność. Jak jest prawdziwe zagrożenie, na przykład, gdy ktoś atakuje mnie nożem.
W maju 2016 zaczęło się więc postępowanie dyscyplinarne. Policjant, który raził prądem skutego człowieka, został zawieszony. Dziś wiemy, że tylko na trzy miesiące.
Ale skoro nikt nie oglądał filmu, to skąd wiadomo, kto trzymał paralizator? I że rażony prądem Igor był zakuty w kajdanki?
Komendant główny policji Jarosław Szymczyk mówił, że funkcjonariusz prowadzący postępowanie dyscyplinarne kilka razy prosił prokuraturę o nagrania. Kiedy ich nie dostał, zawiesił postępowanie. Funkcjonariusz od paralizatora wrócił do służby.
Co robi prokuratura?
Dopiero kilka dni temu, po emisji materiału w telewizji, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nakazał zwolnić wspomnianego funkcjonariusza z policji. Dopiero w poniedziałek, dwa dni po zdarzeniu, policja przeprosiła za to, co się stało i co widać na nagraniu z toalety.
Nikt już dziś nie mówi o tym, że Igor na Rynku „wpadł w szał”, a na komisariacie „podczas rozmowy” osunął się na ziemię i zmarł.
Trwa śledztwo. Dwa razy je przenoszono: najpierw z Wrocławia do Legnicy, a potem z Legnicy do Poznania. Maciej Stachowiak jest często w Poznaniu. Uczestniczy w przesłuchaniach, zbiera dokumenty, składa wnioski dowodowe. Jest spokojny, opanowany. Ale przyznaje, że mało sypia. W niedzielę, dzień po emisji reportażu w Superwizjerze, poznańscy śledczy zaczęli się tłumaczyć ze swoich działań. Przekonywali, że dawno już skończyliby śledztwo, ale rodzina Igora składa wciąż wnioski dowodowe, trzeba więc zlecać kolejne ekspertyzy. Zabrzmiało to tak, jakby na rodzinę ofiary chcieli przerzucić winę za przeciągające się śledztwo. A przecież pokrzywdzony ma prawo składać wnioski dowodowe.
Tato Igora nie ukrywa, że słowa śledczych zabolały go. Ale prokuratura przekonuje, że zrobiono dużo: było 11 ekspertyz, w tym trzy z medycyny sądowej. Najważniejsze jest pytanie: czy między śmiercią Igora a zachowaniem policjantów był związek?
Prokuratura musiała zlecić poprawienie jakości filmu z paralizatora. Była też potrzebna - jak mówią w Poznaniu - opinia fonoskopijna. Można się więc domyślać, że chodziło o ustalenie, który z policjantów wypowiada nagrane na kamerę słowa. Powstała opinia eksperta od technik interwencji.
- Dlaczego nie ma jeszcze zarzutów? - dopytują dziennikarze. W prokuraturze odpowiadają, że jeszcze nie ma dowodów, które pozwalają podjąć taką decyzję…