Policjanci z wrocławskiej drogówki oskarżeni o fałszerstwa w mandatach. W śledztwie tłumaczyli, że taki był rozkaz. A wszystko przez statystykę.
Zamiast mandatów za przekroczenie prędkości, oskarżeni policjanci karali kierowców za wykroczenia, których ci nie popełnili. Np. za przechodzenie przez jezdnię w miejscu niedozwolonym albo na czerwonym świetle.
Wszystko działo się w latach 2012-2014. Teraz do sądu trafił akt oskarżenia. Obejmuje czterech policjantów ruchu drogowego i kobietę, która wręczyła 50 zł łapówki za ulgowe potraktowanie. Ale nie korupcja jest w tej sprawie najczęściej powtarzającym się zarzutem. Przestępstw - zdaniem oskarżenia - było 300, z tego tylko 6 łapówek. Pozostałe to przekraczanie uprawnień i poświadczanie nieprawdy w dokumentach.
Jak? Właśnie poprzez zamianę wykroczeń. Kierowca łapany za przekroczenie prędkości dostawał mandat za 50 lub 100 zł. Ale za złe przechodzenie przez jezdnię. I nie dostawał punktów karnych. Tymczasem za przekroczenie prędkości powyżej 20 km na godzinę mógłby w 2014 roku zapłacić nawet 200 zł i i dostać 4 punkty karne.
Policjanci fałszowali zapisy w dokumentach i nie brali od kierowców łapówek? - Nie było dowodów na korupcję - mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus.
Sami policjanci przekonywali w śledztwie, że szefowie wymuszali na nich jak największą liczbę ukaranych pieszych. Było to potrzebne do statystyki. Dlatego każdy z nich musiał wystawić wyznaczoną liczbę takich właśnie mandatów.
Dominikę S. zatrzymano do kontroli drogowej w Bykowie koło Długołęki. Było to 19 czerwca 2014 roku. Powód: przekroczenienie dozwolonej prędkości. O ile? Nie wiemy.
Oczy, które mówią
Policjant zaprosił kobietę do radiowozu. - Będzie pani potraktowana jak pieszy lub rowerzysta - powiedział funkcjonariusz drogówki. Położył swój notes w miejscu między siedzeniami z przodu radiowozu. Popatrzył na notes i na Dominikę.
- Odebrałam to jako propozycję wręczenia łapówki - powiedziała później w prokuraturze. Włożyła w notes 50 złotych i dostała mandat w wysokości 50 złotych za... przejście przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Potem zadzwoniła do męża i wszystko mu opowiedziała. Pech - była podsłuchiwana przez policję. Dlaczego? Tajemnica państwowa. - W innej sprawie - ucinają pytanie w prokuraturze. Ale podsłuch nagrał, jak przyznaje się do wręczenia łapówki.
To jedna z historii opisanych w akcie oskarżenia, sporządzonym we wrocławskiej Prokuraturze Okręgowej, posłanym niedawno do sądu rejonowego. O tym, co działo się w radiowozie, prokurator wie nie tylko z telefonu pani Dominiki do męża. W radiowozie zamontowana była ukryta kamera.
Ofiary statystyki?
Ale w tej sprawie większość zarzutów nie dotyczy łapówek, a niedopełnienia obowiązków. Policjanci mieli zamieniać wykroczenia. Zamiast za prędkość dawali mandaty za nieprawidłowe przechodzenie przez jezdnię. Dlaczego? Tylko w kilku przypadkach prokuratura jest pewna, że doszło do przekazania pieniędzy. Czterej oskarżeni policjanci przekonują, że w ogóle nie brali. A do fałszowania mandatów zmuszali ich przełożeni, by mieć wyższą statystykę ukaranych pieszych.
Podobnie tłumaczyli się policjanci z Bierutowa, też postawieni przed sądem za korupcję w ruchu drogowym. Tylko że tam wystawiano mandaty za... zanieczyszczanie ulic.
Ukryte kamery to sprawdzony sposób na walkę z nieuczciwymi policjantami drogówki. Historia Dominiki S. pokazuje, że funkcjonariusze bardziej się pilnują. Na nagraniu - jak wynika z aktu oskarżenia - nie pada ani jedno słowo o łapówce. Jest tylko znaczące spojrzenie.
Instrukcja obsługi
Wcześniej było inaczej. Kilka lat temu ujawniliśmy w „Gazecie Wrocławskiej” nagrane rozmowy policjantów lubińskiej drogówki z kierowcami. Tam o korupcji mówiono wprost. Za 500 zł wypuszczono nawet pijanego kierowcę. Mimo że popełnił przestępstwo i stanowił poważne zagrożenie na drodze.
W trakcie nagranej wówczas rozmowy słychać, jak policjanci się z nim targują. On mówi, że ma 500 złotych, a oni chcieli dwa razy więcej. Wreszcie się zgodzili. Na nagraniu widać, jak policjant przelicza gotówkę i wkłada ją do schowka.
Potem - gdy już się zgodzili wziąć 500 zł - instruowali go, co ma mówić, gdyby kolejny raz był zatrzymany do kontroli drogowej. Miałby wówczas wytłumaczyć, że wypił alkohol - kupiony na stacji benzynowej - już po kontroli w ich radiowozie. Na końcu, gdy kierowca już odjechał, jeden z policjantów dmuchnął w alkomat. Tak, by w dokumentach kontroli drogowej był ślad, że skontrolowany kierowca był trzeźwy. W innym przypadku policjanci interweniujący podczas kolizji drogowej uczciwie wypisali mandat jej sprawcy.
Ale potem łapówkę - 150 zł - dostali od kierowcy samochodu, który w stłuczce był... poszkodowany. Przekonali go, że sprawca w istocie był niewinny, a oni na siłę wcisnęli mu mandat. Dzięki temu poszkodowany kierowca nie będzie miał kłopotów z naprawieniem auta, a sfinansuje je ubezpieczyciel sprawcy. Wdzięczny kierowca dał policjantom pieniądze „na karpika”, bo było blisko Bożego Narodzenia.
Łowca stłuczek
Korupcja w drogówce nie dotyczyła tylko mandatów i wykroczeń. Kilka lat temu we Wrocławiu głośna była historia policjanta, który współpracował z warsztatem samochodowym. Za pieniądze informował o stłuczkach. Dzięki czemu lawety z warsztatu błyskawicznie pojawiały się na miejscu zdarzenia.