Polacy nadal licznie wierzą w Boga. Ale często po swojemu
Religijność Polaków wymyka się prostemu opisowi. Ponad 80 procent z nas wierzy, że Bóg wysłuchuje modlitw, ale codziennie modli się tylko połowa. Tylko co 11. osoba wierzy głęboko. Niewierzących najwięcej jest wśród młodych.
Niełatwo odpowiedzieć, patrząc na dane statystyczne, czy szklanka polskiej religijności jest do połowy pełna czy do połowy pusta. Optymista, patrząc na najnowsze badania religijności Polaków wykonane przez CBOS w 2015 roku z okazji 10. rocznicy śmierci św. Jana Pawła II, będzie się cieszył.
Wciąż nieco ponad 90 procent społeczeństwa deklaruje wiarę w Boga i przynależność do Kościoła (w przytłaczającej większości katolickiego, tylko 1,5 procent podało przynależność do innych związków wyznaniowych).
Pesymista lub po prostu bardziej krytyczny obserwator zapyta jednak, nie w co czy raczej w kogo wierzą Polacy, ale: jak wierzą? Odpowiedź daje mocno do myślenia.
Bo jak wytłumaczyć, że w katolickim – przynajmniej według deklaracji – społeczeństwie tylko 62 procent, czyli niespełna dwie trzecie wierzy w podstawową prawdę chrześcijańską, czyli w zmartwychwstanie. Pozostaje przypomnieć znany cytat ze św. Pawła: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nauczanie nasze i wiara wasza”. Przytoczona powyżej liczba jest zaskakująca, a może szokująca tym mocniej, że o cztery procent Polaków więcej wierzy w przeznaczenie i w to, że życie człowieka zależy od dobrego lub złego losu.
Generalnie mamy problemy z wiarą w rzeczy ostateczne. Łącznie około 8 procent współrodaków deklaruje pełną niewiarę w Boga (dwa razy więcej niż 10 lat temu), ale aż 18 procent nie wierzy w jakiekolwiek życie po śmierci, a kolejne 12 procent ma wątpliwości. Zaledwie 36 procent Polaków jest przekonanych, że po śmierci czeka ich niebo, czyściec lub piekło. Kolejne 31 procent uważa wprawdzie, że śmierć nie jest końcem, ale przyznaje, że nie wie, co może po niej nastąpić. Czterech z nas na stu ma przekonanie, że wszyscy idą do nieba. Istnienie piekła zakłada 56 procent. To tylko niespełna dwa razy więcej niż tych, którzy są przekonani, że zwierzęta mają duszę (30 procent).
Gdyby więc religijność Polaków na początku XXI wieku próbować opisywać jednym słowem, byłoby to słowo: niekonsekwencja.
Pretekstem, by się na nowo przyjrzeć wierze i religijności ludzi w Polsce, stały się dane opublikowane przez jeden z portali internetowych w ostatnich dniach października 2016 roku. Wynika z nich, że 62,5 procent nowożeńców w Polsce zawiera małżeństwo w Kościele.
Blisko tej średniej jest także Śląsk Opolski (wskaźnik ten według tych samych badań wynosi u nas 60 procent). Wyraźnie mniej niż na ścianie wschodniej, gdzie sakrament małżeństwa przyjmuje około 70 proc., lub jak w Krakowskiem i Podkarpackiem - prawie trzy czwarte. Odwrotnie na ścianie zachodniej - wskaźnik ten przekracza z trudem 50 procent, a w Zachodniopomorskiem i Dolnośląskiem nie sięga i tego.
Na coniedzielną mszę świętą chodzi niecałe 40 procent Polaków, ale komunię przyjmuje średnio tylko co szósty
Trudno nie zauważyć, że średnia liczba sakramentalnych małżeństw w Polsce spadła od 1999 roku o około 6 procent. W dodatku tę średnią wyraźnie zawyżają mieszkańcy wiosek (tu ciągle ślub kościelny przyjmuje więcej niż 70 procent nowożeńców. O wiele gorzej jest w miastach, gdzie ten wskaźnik wynosi już tylko kilka punktów ponad połowę.
Tyle mówią liczby, ale one nie mówią wszystkiego. Kiedy pytać o doświadczenia duszpasterzy, zwracają uwagę na stosunkowo dużą liczbę par, które nie decydują się na ślub w kościele, choć nie mają żadnych kanonicznych przeszkód. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby chodziło o ludzi niewierzących. Rzecz w tym, że kiedy te same pary stają się rodzicami, bardzo często proszą o chrzest dla dziecka. Jeszcze jedna polska niekonsekwencja. Sakrament chrztu większość z nas uważa za ważny (i słusznie). Bez sakramentu małżeństwa wielu potrafi się obejść. To pokazuje, że stosunkowo dużą liczbę osób żyjących bez ślubu trzeba by opisywać bardziej w kategoriach problemów z wiarą niż tylko z pozycji etyki seksualnej (współżyją bez ślubu). To się wyraża nawet w języku. Nie mamy zwyczaju mówić, że zawieramy sakrament małżeństwa, znacznie częściej bierzemy ślub. Ślub jest aktem prawnym, przyjęcie sakramentu - widzialnego znaku niewidzialnej łaski Bożej - aktem wiary.
W związanej ze sprawami matrymonialnymi statystyce warto zwrócić uwagę, że w minionym roku - według tego samego badania - do sądów biskupich w całej Polsce wpłynęło 3,5 tysiąca wniosków o orzeczenie nieważności małżeństwa. Dla porównania, rozwodów było około 70 tysięcy - dwadzieścia razy więcej.
Wydaje się więc, że generalnie o unieważnienie starają się przede wszystkim ci, których małżeństwo skończyło się fiaskiem, ale którzy mają silną potrzebę przyjmowania sakramentów, zwłaszcza Eucharystii.
Polacy pytani o wiarę w Boga wciąż deklarują ją powszechnie. Więcej niż 90 procent wierzących to na pewno fenomen w skali Europy. Trzeba jednak pamiętać, że tylko co jedenasty z nas uważa, że wierzy głęboko (pod koniec XX wieku deklarował tak co ósmy). W ciągu dekady podwoiła się liczba osób, które nie wierzą w Boga osobowego (z około czterech procent do ośmiu), choć połowa z nich uznaje istnienie jakiejś wyższej siły. Symptomatyczne jest, że wskaźnik niewierzących gwałtownie rośnie w przedziale wiekowym od 18 do 24 lat i wynosi aż 15 procent.
W tej grupie nie wierzy więc już co szósty obywatel RP. Warto o tym pamiętać, kiedy przypominamy sobie ze wzruszeniem, a czasem z zachwytem lipcowe Światowe Dni Młodzieży i tłumy młodych rozmodlonych, entuzjastycznych chrześcijan w wielu parafiach i na krakowskim Campus Misericordiae. O paradoksie, oba te doświadczenia są prawdziwe. Wydaje się bowiem, że w najmłodszym pokoleniu najszybciej dokonuje się polaryzacja. Mamy więc stosunkowo dużo - w porównaniu z krajami Zachodu - zaangażowanych w chrześcijaństwo młodych ludzi widocznych także w parafiach, zwłaszcza tam, gdzie stwarza się im przestrzeń do działania. A równocześnie stosunkowo duża jest grupa tych, co odchodzą. W tej grupie wiekowej chyba najmniej jest letniego środka, który się w swoje chrześcijaństwo specjalnie nie angażuje, ale - czasem tylko siłą tradycji lub inercji - w Kościele trwa i do świątyni przychodzi, bo mama i ojciec też chodzili.
Liczbę tzw. dominicantes i communicantes, czyli uczęszczających systematycznie na niedzielne msze św. i przystępujących w ich trakcie do Komunii świętej podaje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego.
Najnowsze dane opisujące stan w całej Polsce dotyczą roku 2014. Wynika z nich, że średnio w Polsce na niedzielną mszę przychodzi 39,1 procent populacji, a Ciało Pańskie przyjmuje 16,3 procent. Nie są to liczby, które zwalają z nóg. Nie tylko wtedy, gdy się świadomość chrześcijan w Polsce porówna z czasami chrześcijańskiej starożytności. Tamci wierzący sądzeni za to, że chodzą na mszę, mówili, że nie mogą żyć bez Eucharystii. Wiernych w kościołach w Polsce ubyło także, jeśli cofnąć się w kościelnych statystykach o ćwierć wieku. W roku 1989 dominicantes w Polsce było 46,7 procent, czyli o około 7-8 procent więcej. Nie inaczej było w diecezji opolskiej, która 25 lat temu miała wskaźnik uczestników mszy niedzielnej na poziomie 55 procent.
W liczbach opisujących rok 2014 diecezja opolska nadal wygląda zupełnie dobrze. Wyraźnie przewyższa średnią, bo na niedzielną Eucharystię przychodziło u nas wtedy 47 procent mieszkańców, a Komunię św. przyjmowało 21 procent populacji.
Trzeba bowiem pamiętać, że liczba uczestników nabożeństw jest w Polsce regionalnie mocno zróżnicowana. W diecezji tarnowskiej regularnie do kościoła chodzi 70 procent ludzi, w rzeszowskiej 64, w przemyskiej 60, w krakowskiej 51. Na drugim biegunie są diecezje: elbląska - 28,5 proc. dominicantes, koszalińsko-kołobrzeska - 25 procent i szczecińsko-kamieńska - 24,9.
Zwykle te różnice interpretuje się w ten sposób, że kościelna frekwencja jest lepsza tam, gdzie ludzie mieszkają od pokoleń i mają silne poczucie tożsamości, gorsza w środowiskach niezintegrowanych, stosunkowo świeżych społecznie, gdzie ludzie mieszkają często w pierwszym lub w drugim pokoleniu.
Niestety, nawet najsilniejsze pod względem mszalnej liczebności diecezje zanotowały w ciągu 25 lat straty. Średnio uczestników mszy ubyło o około 8 procent (tyle straciła archidiecezja krakowska, ale w przemyskiej i rzeszowskiej ubyło po kilkanaście procent wiernych.
Warto przy tym pamiętać, że mówimy ciągle o średnich statystycznych. Nie opisują one wprost niskiej frekwencji podczas niedzielnych nabożeństw w dużych miastach, gdzie w wielu parafiach wynosi ona ledwo kilkanaście procent. To już jest poziom trochę jak na misjach wśród pogan, a nie w chrześcijańskim społeczeństwie.
Z drugiej strony nieregularną obecność w kościele wciąż deklaruje ponad 70 procent Polaków (w 25 lat temu było ich nawet ponad 80 procent). Można oczywiście utyskiwać, że obecność wyłącznie na pasterce i rezurekcji trudno uznać za dowód na chrześcijańską dojrzałość. Ale warto też pamiętać o myśli papieża emeryta Benedykta XVI, który jeszcze zasiadając na Stolicy Piotrowej, apelował do kapłanów, aby starali się te nawet bardzo słabe więzi swoich wiernych z Kościołem podtrzymywać. Papież Ratzinger widział w nich szansę powrotu do wiary bardziej zaangażowanej.
Trudno sobie wyobrazić chrześcijan, którzy się nie modlą. I tych - statystycznie - jest pewnie niezbyt wielu, skoro 7 procent Polaków nie modli się wcale. To mniej więcej tyle, ile deklaruje niewiarę w Boga osobowego. Kolejne 8 procent przyznaje, że modli się raz w miesiącu. Kolejne 27 procent - raz lub kilka razy w tygodniu, a 43 procent codziennie. Mało, jeśli jednocześnie 82 procent Polaków wierzy i uważa, że Bóg modlitw wysłuchuje. To jeszcze jeden nasz religijny paradoks.
Najsłabiej wypada jednak próba połączenia w spójną całość deklaracji wiary i więzi z Kościołem z poglądami na temat postaw etycznych, a zwłaszcza etyki seksualnej.
Na pytania ankieterów CBOS-u około trzech czwartych dorosłych Polaków opowiedziało się za dopuszczalnością środków antykoncepcyjnych, 77 procent przyznało, że akceptuje współżycie przed ślubem, 63 procent deklaruje zgodę na rozwód, 27 procent dopuszcza aborcję, 22 procent jest w stanie zaakceptować seks uprawiany przez osoby tej samej płci, a 9 procent seks z innym partnerem niż mąż lub żona, czyli zdradę małżeńską.
I problem chyba nie tylko w tym, że - zwłaszcza w etyce seksualnej - zawsze będzie napięcie między normą etyczną a praktyką. I nie jest to tylko wymysł naszych uważanych za zepsute czasów. Świętej pamięci ojciec Jan Góra, twórca Lednicy i duszpasterz młodzieży, atakowany za złe prowadzenie się młodych ludzi odsyłał do XIX-wiecznych ksiąg parafialnych i proponował, by sprawdzić, jak wiele dzieci poza małżeństwami rodziło się w tzw. starych dobrych czasach. Dziś jednak wielu ludzi deklaruje więź z Kościołem i jednocześnie staje plecami do katolickich norm moralnych, także w sferze seksualnej, nie odczuwając przy tym poczucia winy czy nawet zażenowania.
Dlaczego tak jest? Pytani przez CBOS Polacy byli zdania (aż 57 procent), że człowiek sam rozstrzyga, co jest dobre, a co złe. Kolejne 20 procent za źródło moralnej normy uważa społeczeństwo. A tylko 19 procent odwołało się do prawa Bożego. Słowem, jesteśmy gotowi wciąż wierzyć w Boga. Nawet masowo. Ale wielu z nas chce to robić po swojemu.