Polacy na Wyspach. Tęsknią, ale niewielu chce wracać
Są trzy powody do powrotu: zapewnienie opieki rodzicom, strach przed Brexitem, chęć zainwestowania zarobionych tam pieniędzy – mówi Marcin, hodowca ostryg w Szkocji. On sam nie wraca.
Wicepremier Mateusz Morawiecki w rozmowie z brytyjskim Sky News powiedział, że chciałby zaprosić do Polski milionową społeczność Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Zachęcał: rząd wprowadził plan odpowiedzialnego rozwoju polskiej gospodarki i zreformował system społeczny, wzmacniając wsparcie dla młodych rodzin z dziećmi. Zapytaliśmy Polaków, którzy wyemigrowali do tego kraju, co skłoniłoby ich do powrotu.
Jak żyć w Polsce za jedną pensję?
Opolanka Katarzyna wyjechała do Anglii 12 lat temu. Kraj emigracji wybrał jej ówczesny chłopak. Wyjechali razem. W Opolu była przedstawicielem handlowym, pracowała w hurtowni. W Anglii trafiła do firmy zajmującej się naprawą telefonów komórkowych, w której pracuje do dziś. - Zajmuję się telefonami, które czekają na części. Sprawdzam raporty, przekazuję informacje do odpowiednich osób - wyjaśnia.
W Anglii Kasia urodziła córeczkę Chloe. Wychowuje ją sama. Dziś dziewczynka ma 7 lat. Po angielskim przedszkolu, teraz w trzeciej klasie szkoły podstawowej już nieźle włada angielskim. Mama śmieje się, że to córka jest teraz jej nauczycielem języka obcego. Po polsku Chloe też mówi biegle, tyle że z akcentem. Skończyła już pierwszą klasę polskiej szkoły internetowej liberatus. Po szkole córka ma sporo dodatkowych zajęć: taekwondo, skrzypce, drama, lekcje pływania, gimnastyka.
Jedno, do czego Kasia w Anglii nie może się przyzwyczaić, to pogoda: brak naszego lata, choćby odrobiny śniegu, a w zamian deszcz. Dlatego tak chętnie spędzają z córką wakacje w Polsce. Od czasu do czasu pojawiają się też na Boże Narodzenie.
- Tęsknię, oczywiście, że tęsknię za Polską, za naszym krajobrazem, pogodą, ludźmi - zamyśla się Kasia. - O powrocie myślę bardzo często.
Rozmawia o tym z córką, ale siedmiolatce rodzinny kraj mamy kojarzy się tylko z przyjemnościami: podczas wakacji odwiedzają przyjaciół i rodzinę, jeżdżą na wycieczki. - Boję się, jak byłoby w codziennym życiu w Polsce. Czy wtedy nie okazałoby się, że Chloe lepiej czuje się w UK - zastanawia się opolanka.
Do powrotu namawia ją polska przyjaciółka, informując choćby o programie 500 plus. Ale czy to wystarczy? Czy jedna pensja starczy na opłacenie wynajmowanego mieszkania, mediów, rozwijanie zainteresowań córki? - zastanawia się Kasia.
Pytana o zmiany, jakie odczuwa po decyzji o Brexicie, Kasia mówi, że w pracy nie zmieniło się nic. - Może częściej niż do tej pory spotykam się z niechęcią Anglików. Wygląda to tak, jakby dopiero teraz zaczęli im obcokrajowcy przeszkadzać. Ale moi angielscy sąsiedzi twierdzą, że Brexit to błąd.
Przyznaje, że wśród Polaków, których zna, wzrosła liczba wracających do kraju. Część robi to z obawy przed tym, co będzie po Brexicie.
Na koniec Kasia dopisze jeszcze na Facebooku: - Właśnie rozmawiam z Polakami. Twierdzą, że dla nich nic się nie zmieniło.
Część by wróciła, ale nie teraz
Z dyplomem inżyniera budownictwa Janek dziesięć i pół roku temu trafił do Anglii, kierowany głosem serca - pojechał za dziewczyną. Dziś tworzą rodzinę razem z 8-letnią córeczką Amelią. Choć za Polską Janek nie tęskni, to czasami myśli o powrocie, bo do życia na Wyspach jeszcze w pełni się nie przyzwyczaił. Tyle że „druga połowa”, przynajmniej teraz, nie bierze powrotu pod uwagę.
Obydwoje pracują od lat we własnych, wyuczonych w Polsce zawodach: on w biurze projektowym (oblicza m.in., czy budynki zaprojektowane do postawienia nad morzem wytrzymają napór wiatru), ona jako lekarz w klinice weterynaryjnej. Ich córeczka chodziła najpierw do polskiego przedszkola, teraz jest uczennicą angielskiej szkoły, a w weekendy - także polskiej.
Janek twierdzi, że dla jego rodziny po decyzji o Brexicie nic się nie zmieniło. W lokalnej prasie pojawił się nawet list otwarty kierownictwa stowarzyszenia lekarzy weterynarii, w którym podkreślono, że ten kraj nieustannie potrzebuje fachowców - obcokrajowców - i nie powinni się oni niczego obawiać.
Janek mówi, że wróciłby do Polski, gdyby Agnieszka zmieniła zdanie i gdyby sytuacja polityczna w kraju była stabilna. W ostatnich wyborach w Polsce udziału nie brał i żałuje. Na pewno nie głosowałby na PiS i raczej nie na PO. - Więc pewnie na Nowoczesną - zastanawia się.
Wizja wicepremiera Mateusza Morawieckiego, że Polacy z Wysp, gdyby zechcieli wrócić, staliby się „liderami rozwoju kraju”, Janka nie do końca przekonuje. - Myślę, że część ludzi, która już dorobiła się czegoś w Anglii, byłaby skłonna powrócić do kraju i tam układać sobie życie, ale ze względu na sytuację polityczną raczej odkładają tę decyzję na później - ocenia.
Polska? Może na emeryturze
Marcin śmieje się, że dziadek, który chciał, żeby wnuk został rolnikiem, byłby zadowolony. Na wybrzeżu Szkocji, na plaży wynajętej od królowej (wszystkie w Wielkiej Brytanii plaże należą do monarchini) Marcin (absolwent historii) hoduje ostrygi.
Wyhodowanie gotowych do jedzenia trwa trzy lata. W sezonie wiosenno-jesiennym trafiają one na stoły do licznych ośrodków wypoczynkowych w pobliżu farmy. Zimą płyną m.in. do Francji. Marcin pracuje tak, jak mu dyktuje przyroda - gdy jest przypływ. W czasie odpływu ma wolne.
Do Anglii Marcin wyjechał w 2005 roku. Wysłała go tam żona, żeby zarobił na dom i samochód. Z czasem rodzina dołączyła do Marcina. Ostatecznie w Anglii małżonkowie rozstali się. Dziś starszy syn ma 18 lat, a za dobre wyniki w nauce ma też już gwarancję przyjęcia do wyższej szkoły politechnicznej. O powrocie do Polski na stałe słyszeć nie chce. Młodszy syn ma 14 lat i lubi przyjeżdżać do kraju rodziców i dziadków, ale czy na stałe... Marcin bez dzieci do Polski też nie myśli wracać, choć bardzo tęskni: za polskimi krajobrazami, górami, prawdziwym targiem, na którym jako stały bywalec wiedział, kto ma najsmaczniejsze ziemniaki, a kto niepryskane gruszki.
W kraju bywa raz na rok przez dwa tygodnie. - Może wrócę, ale już na emeryturze - zastanawia się. Po decyzji o Brexicie dostał nawet list od premier Szkocji, że jej kraj potrzebuje takich ludzi jak on. Nie wie, dlaczego list trafił do niego - może to dlatego, że brał udział w referendum w sprawie odłączenia Szkocji od Korony.
Wystąpienia polskiego wicepremiera w brytyjskiej telewizji telewizji Marcin nie widział. Widział jego zdjęcie w którejś z gazet. - Nie sądzę, żeby ten przekaz dotarł choćby do 10 procent Polaków w Wielkiej Brytanii. Większość z nich ogląda polską telewizję i raczej Polsat czy TVN niż TVP. Część z nich, mimo wielu lat pobytu tutaj, nie nauczyło się angielskiego, bo nie było takiej potrzeby, więc gazet nie czytają.
Anglicy, którzy zobaczyli, jak pracujący Polacy i wschodni i południowi Europejczycy podnieśli jakość ich usług, przymykali oko na niedostatki w komunikacji. Do rwania kalafiorów czy roboty na zmywaku, nawet roznoszenia talerzy w restauracji do stolików język nie jest potrzebny - opowiada.
W jego ocenie są trzy grupy Polaków, które dziś mogą być skłonne wracać do kraju. Pierwsza to ci, którzy mają problemy zdrowotne, a nie wierzą w skuteczność miejscowej służby zdrowia lub których starsi już rodzice wymagają stałej opieki. W drugiej są tacy, którzy dorobili się przez ostatnie lata w Anglii i planują po powrocie do Polski założenie własnej firmy. Niektórzy już w trakcie pobytu za granicą budowali w Polsce domy, kupowali i wyposażali mieszkania. I to chyba głównie do tej grupy kierował swoje słowa wicepremier Morawiecki.
Wreszcie trzecia grupa - to wystraszeni perspektywą Brexitu: bez dobrej znajomości języka, wykształcenia, pracujący na czarno, którzy nie udowodnią, że przez trzy lata płacili podatki.
Polska? Nie, dziękuję
Po raz pierwszy wyjechaliśmy w kilka dni po wejściu Polski do Unii. Ja pracowałam wówczas w szkole jako nauczyciel, a mój chłopak - teraz mąż - był jeszcze na studiach - wspomina pochodząca z Nysy Magda. - Wykorzystaliśmy długie wakacje na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Rok później wyjechaliśmy na stałe.
Magda pracowała w szkole na zastępstwie i nie zanosiło się, żeby mogła zdobyć lepszą posadę. Kamil zrezygnował ze studiów, nie widząc się w roli nauczyciela. Uważał, że w UK ma więcej szans na rozwój.
Jako absolwentka poznańskiego AWF-u Magda pracuje w swoim zawodzie, w dużym centrum rekreacji, gdzie „serwuje” odpowiednie do schorzenia ćwiczenia, specjalizuje się w rehabilitacji po kuracji nowotworowej i bólu pleców. Oprócz tego jest trenerem personalnym, prowadzi zajęcia aerobiku, spinningu, pilates itp.
Po tylu spędzonych na Wyspach latach czuje się tam swojsko. Do Polski przyjeżdża raz, dwa razy w roku. Tęskni za rodziną i krajobrazami. Czy myśli o powrocie? - Raczej nie. Fitness, którym się zajmuję, w UK rozwija się dużo bardziej dynamicznie niż w Polsce. Mąż też ma dużo lepsze możliwości rozwoju: mimo braku ekonomicznego wykształcenia pracuje w filii dużego amerykańskiego banku inwestycyjnego. W Polsce musiałby ukończyć trzy fakultety, żeby dostać podobną pracę. A i sytuacja polityczna w kraju nie nastraja nas pozytywnie - analizuje Magda.
Ogromnie ważna dla obydwojga jest stabilność pracy: - Kontrakty w UK są zazwyczaj na czas nieokreślony z czytelnymi benefitami, możliwością rozwoju i dokształcania, a nie jak w Polsce, gdzie umowy o dzieło gonią umowy-zlecenia i inne wynalazki - wyjaśnia.
Zapowiedź Brexitu w ich życiu nic nie zmieniła. - Jedyne, o czym w tym kontekście myślimy, to złożenie dokumentów o formalną rezydenturę w UK i konsekwentnie - o obywatelstwo. Nasza córka ma paszport brytyjski, dla dziecka w drodze (Magda jest w drugiej ciąży) również będziemy aplikować o taki paszport.
Co musiałoby się stać w naszym kraju, żeby zdecydowała się pani wrócić? - pytam. - Ostatnio byłam w Polsce w maju 2016 i kilka dni wizyty u rodziny, krótkie zakupy i załatwienie spraw urzędowych wystarczyły mi, żeby się utwierdzić w przekonaniu, że Polska nie jest w tym momencie miejscem dla naszej rodziny. Po pobycie za granicą drażni mnie w Polsce opryskliwość w urzędach i sklepach, zaściankowość, biurokracja z lat komuny i polityczna samowolka - wylicza Magda.
500 zł na dzieci też jej nie kusi. - Tutaj dostajemy trochę niższą pomoc, ale ważne jest to, że jest stała od lat, a nie jak w Polsce - zależna od rządzącej partii i ich widzimisię - mówi.
W Polsce też można zarobić...
Tomasz spędził w Anglii trzy miesiące pod koniec ubiegłego roku. Po doświadczeniach pracy w Polsce na swoim (prowadził kilka różnych biznesów i - jak mówi - w każdym trzeba było ciężko pracować) uznał, że tam zarobi więcej. Wyjechali z kuzynem na „nagraną” jeszcze w Polsce robotę dla kierowców samochodów ciężarowych.
Miał być „miód i malina”. Okazało się, że praca jest, ale nie na cały etat. Z kolei mieszkanie oferowane przez kierowaną przez Polaków agencję zatrudnienia dużo droższe niż obiecywano. Skończyli więc w pokoju wynajmowanym od małżeństwa, z dostępem do kuchni, w której nie wolno było im gotować mięsa, bo rodzina gospodarzy była wegetarianami. Do roboty trzeba było stawiać się skoro świt na krańcu miasta, więc pobyt zaczął się od zainwestowania w rowery. Ostatecznie Tomek skorzystał z wykupionego wcześniej biletu powrotnego. Zebrał pieniądze w garść i wrócił do kraju. - Jak się chce tam normalnie żyć, to trzeba dużo wydawać. Tutaj jestem w stanie zarobić prawie tyle samo.
Kuzyn został. Dogadał się z innym Polakiem, że wezmą jeden etat kierowcy na spółkę. Pracują po dwa tygodnie na zmianę, po 12-16 godzin dziennie. Zarabiają po 6-7 tys. zł. Na kolejne dwa wracają do Polski. Zajmują to samo miejsce w pokoju.