„Pokot” bez aury literackiego pierwowzoru [recenzja]

Czytaj dalej
Fot. Waldemar Wylegalski
Hanna Wittstock, animatorka 
kulturalna

„Pokot” bez aury literackiego pierwowzoru [recenzja]

Hanna Wittstock, animatorka 
kulturalna

Gdyby wierzyć opisom, które prezentują kina, by zachęcić nas do obejrzenia filmu, to idąc na „Pokot” Agnieszki Holland, powinniśmy się przygotować na kryminał, w którym pierwszym detektywem będzie główna bohaterka. A gdy dodatkowo zna się powieść Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, to można mieć prawie pewność, że na ekranie przyjdzie nam zobaczyć pełen tajemnicy i trzymający w napięciu thriller. Nic bardziej mylnego.

W końcu anonse reklamowe nie po to są, by zdradzać prawdę, ale by zanęcić odpowiednio dużą liczbę osób. A literackie pierwowzory od filmowej ekranizacji może dzielić głęboki wąwóz, za którym zmienia się nie tylko klimat, ale i cała konstrukcja świata. Z drugiej jednak strony, mając wiedzę, iż za scenariuszem stoi autorka powieści, można by przypuszczać, że istota i duch obecny na kartach książki przeniknie również na ekran, że mimo koniecznych skrótów i syntezy, zagadka wciągnie widza, podobnie jak czytelnika, w mikroświat nie pozwalając mu na ziewanie. Niestety, rozczarowanie. Scenariusz wydaje się być najsłabszym elementem „Pokotu”. Niby nie powinno mnie to dziwić, że gdy autor przerabia swoją prozę na zupełnie inny gatunek, w którym nie chodzi tylko o to, by przełożyć opis na dialog i obraz, niekoniecznie musi temu zaraz towarzyszyć sukces podobny, jak przy wydaniu książki. Podobnie było z „Ziarnem prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego, gdzie nad scenariuszem pracował również autor powieści i efekt filmowy pozostawiał wiele do życzenia.



To, że w „Pokocie” mamy kryminał, w którym mało istotne jest, kto zabił, da się jeszcze wybaczyć. Bardziej ekscytujące, niż sama pogoń za rozwiązywaniem zagadki, kto stoi za morderstwami, mogłoby być dociekanie przyczyn i motywacji, zdzieranie kolejnych masek z postaci i ich świata. Gorzej, że nikt tam nie jest zainteresowany dociekaniem pobudek, śledzeniem tropów, łapaniem poszlak. Śledztwa prawie brak. A co z thrillerem? Zaczyna się obiecująco. Kotlina Kłodzka zatopiona w mrocznej mgle, bohaterka z psami biegnie przez wysokie trawy przed wschodem słońca. Muzyka podkręca nastrój. Można by pomyśleć, że zgodnie z zasadą gatunku za chwilę będzie tak bardziej i bardziej. Niestety, po jednym nastrojowym kadrze, aura tajemnicy i napięcie opada niczym mgła. A jednak obok „Pokotu” nie można przejść obojętnie.

Gdybyśmy ten obraz oglądali dwa, trzy lata temu niewykluczone, że punkt ciężkości w rozmowie przesuwałby się między dywagacjami, jak to się ma adaptacja filmowa do literackiego pierwowzoru, a analizą przemieszanych gatunków, które budują spójny lub nie, świat przedstawiony. Być może wtedy główna, ekologiczna myśl, która oplata ekranizację, byłaby bardziej źródłem refleksji niż manifestem. Dziś jednak, gdy wypowiedzi oraz prawo stanowione przez urzędującego ministra środowiska skłaniać mogą do podejrzeń, czy aby ten resort jakimś wewnętrznym rozporządzeniem nie zmienił już nazwy z „ochrony” na „użytkowanie”, bądź nawet „degradację”, film z symbolicznej wypowiedzi artystycznej przeobraża się w deklaratywną i odbierany jest prawie jednowymiarowo. Zyskuje na bieżącej ważności. Staje się przyczynkiem do dyskusji o dominującej roli silniejszych w społeczeństwie, ale przede wszystkim o relacji człowiek-przyroda. I w tym kontekście, to do kina wybrać się warto. Ale tym, którzy po seansie będą mieć, mimo wszystko, poczucie delikatnego zawodu czy niedosytu, sugeruję sięgnąć po książkę Olgi Tokarczuk. Zapewniam, że wiedza, kto zabija, nie odbierze przyjemności w kroczeniu przez tajemnicę.

Hanna Wittstock, animatorka 
kulturalna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.