Pokonali morderczy ultramaraton. Jeden w czołówce, drugi w ogonie. Obaj są zwycięzcami
Ultramaraton kolarski „Piękny Wschód” to rywalizacja na dystansie 526 kilometrów. W tegorocznej edycji imprezy zorganizowanej w Parczewie (województwo lubelskie) wystartowali dwaj ostrołęczanie: Michał Ciecierski i Zdzisław Piotrowski.
Zdzisław Piotrowski i Michał Ciecierski wrócili właśnie z „Pięknego Wschodu”. I w tym przypadku nie chodzi tylko o krajobrazowe uroki Lubelszczyzny… Tak nazywa się kolarski ultramaraton rozgrywany w województwie lubelskim.
Zawodowiec i debiutant
O obu panach pisaliśmy już nie raz. Michał Ciecierski jest jednym z najlepszych w regionie triathlonistów; Zdzisław Piotrowski znany jest naszym Czytelnikom ze swoich rowerowych wypraw. Do tej pory były to jednak wyczyny raczej turystyczne, czy wyprawowe - ostatnia do Watykanu. Teraz pan Zdzisław spróbował swoich sił w wyczynie czysto sportowym. Już to - no i wiek obu panów - spowodowało, że ich wyniki były… różne.
Michał Ciecierski ukończył „Piękny Wschód” w ścisłej czołówce - na 4. miejscu (na około 200 startujących) z wynikiem 18 godzin i 50 minut. Zdzisław Piotrowski był z kolei jednym z ostatnich na mecie - pokonanie ponad pół tysiąca kilometrów zajęło mu 29 godzin i 50 minut.
- Czyli miałem jeszcze zapas - śmieje się. - Limit czasu na tym wyścigu wynosił 30 godzin. A i ostatni nie byłem. Paru przyjechało za mną. I to młodszych.
Nie tylko wiek wyróżniał ostrołęczanina w gronie startujących w „Pięknym Wschodzie”. Jako jedyny w całej stawce nie miał bowiem roweru szosowego.
Jechałem na rowerze trekkingowym. Tym samym, na którym w zeszłym roku byłem w Watykanie. Wyróżniałem się, ale to jednak trochę trudniej, bo sporo jechaliśmy pod wiatr. A wiadomo, na takim rowerze nie można się pochylić, jest trudniej - mówi pan Zdzisław.
- Tegoroczny wyścig był naprawdę trudny - mówi Michał Ciecierski, który w „Pięknym Wschodzie” startował także rok wcześniej. - W sumie jakieś 260 kilometrów jechaliśmy podwiatr. Do tego w dzień było 28 stopni. Gorąco i wiatr. Warunki były trudne i większość startujących tam po raz kolejny notowała gorsze czasy - mówi.
I zdradza, że przed wyścigiem był pełen obaw o debiutującego w takiej imprezie pana Zdzisława.
- Powiem szczerze, myślałem: Jak on sobie poradzi? Ale poradził sobie świetnie. To już jest jednak poważny wyścig, tam nie ma ludzi, że tak powiem, z pierwszej łapanki…
- No, ja byłem z łapanki - przerywa, śmiejąc się, pan Zdzisław. - Tak nawet widziałem, że niektórzy się dziwili, że tu jakiś dziadek pedałuje. I to jeszcze na tym rowerze trekkingowym - śmieje się.
- Podziwiali - prostuje Michał Ciecierski.
Jego obawy mogły być tym większe, że panowie wcześniej się nie znali. Pan Zdzisław znalazł pana Michała na... liście startowej „Pięknego Wschodu”.
- Wiedziałem, że jest w Ostrołęce taki ktoś, kto uprawia triathlon i jeździ takie ultramaratony kolarskie. Powiedział mi Marek Karczewski (prezes Klubu Kolarskiego 24h, który patronował zeszłorocznej wyprawie pana Zdzisława do Watykanu - przyp. red.). Jak ja się zapisałem, zobaczyłem, że też jest na liście. Znalazłem go i już tam razem pojechaliśmy. Pocieszałem się, że jak nie dam rady, to mnie gdzieś tam zdejmie z trasy - śmieje się. - Zdejmować nie musiał, ale czekał na mnie, a przecież parę ładnych godzin po nim skończyłem.
Teraz czas na 1008 kilometrów
- Zdążyłem trochę odpocząć, zjeść śniadanie, pójść do kościółka - przyznaje Michał Ciecierski.
Obaj panowie - poza satysfakcją i świetnymi (dla każdego na jego miarę) wynikami - z ultramaratonu na Lubelszczyźnie przywieźli jeszcze coś. Przepustkę do startu w największym polskim ultramaratonie kolarskim - wyścigu Bałtyk - Bieszczady.
- To wyścig na dystansie 1008 kilometrów, rozgrywany co dwa lata. Żeby móc wziąć w nim udział, trzeba wcześniej zaliczyć jeden z mniejszych ultramaratonów, takich jak właśnie ten w Parczewie - tłumaczy Michał Ciecierski.
Obaj panowie zgodnie zastrzegają, że jeszcze nie deklarują startu w przyszłorocznym wyścigu Bałtyk - Bieszczady.
Ale to znaczy tylko, że zapewne wystartują. Taka już ich natura. Kiedy opisywaliśmy wyprawy pana Zdzisława, niemal za każdym razem mówił nam, że to ostatni raz.
Kiedy trzy lata temu pisaliśmy o tym jak Michał Ciecierski - jak to mówią triathloniści - zrobił ironmena, czyli ukończył triathlon na morderczym dystansie ironman (3,8 km pływania, 180 km na rowerze i na koniec maraton - 42 km biegu) deklarował na naszych łamach, że z triathlonu nie rezygnuje, ale na dystansie ironman już nie będzie rywalizował.
Niemożliwe nie istnieje
- Rok temu znów zrobiłem ironmena i to jeszcze poprawiłem swój czas o pół godziny. Czyli progres jest - mówi.
Pana Zdzisława też przejechanie „jednym ciągiem” 1008 kilometrów nie przeraża.
- Teraz przed tym wyścigiem dużo nie trenowałem. Kilka razy przejechałem po kilkadziesiąt kilometrów, raz może 100. Jak się dobrze przygotuję, wezmę rower szosowy, to może się uda - jak widać, mentalnie już szykuje się do kolejnego wyzwania.
A może pan Zdzisław także dołączy do grona triathlonistów?
- O nie. Na razie zostanę przy rowerze. No i może trochę pobiegam. W Półmaratonie Kurpiowskim wystartuję, rok temu też przebiegłem - mówi Zdzisław Piotrowski.
Pan Michał już nie zarzeka się z kolei, że już nie będzie „robił ironmenów”. W triathlonie zamierza rywalizować, ma już plany na najbliższe starty...
Niezależnie od tego, jakie wyzwania jeszcze podejmą, obaj mogą być świetnym przykładem, że „niemożliwe nie istnieje”. Pan Zdzisław - nie bacząc na wiek - realizuje swoją kolarską pasję, pan Michał wciąż poprawia życiowe osiągnięcia w triathlonie.
A jeszcze kilka lat temu, jak sam nam mówił w tekście, który opublikowaliśmy na łamach TO ponad dwa lata temu... ważył 110 kilo i wolny czas spędzał na siedzeniu na kanapie.
- A wcześniej nie uprawiałem żadnego sportu. Jak przejechałem 20 kilometrów do pracy rowerem to uznawałem to za wielki wyczyn - mówił nam.