Rok temu dotkliwie pogryzły ją psy. Teraz walczy o zdrowie i sprawiedliwość.
Wszystko zaczęło się styczniowego (13.01.2014) przedpołudnia. Katarzyna Kozłowska, jak co dzień wyszła na spacer ze swoim najmłodszym dzieckiem - dziewięciomiesięczną córeczką Marysią. W okolicach rodzinnego domu kobieta czuła się bezpiecznie, często spacerowała tą samą trasą. Tego dnia było jednak inaczej. Kiedy szła ulicą Bursztynową, z jednej z posesji wyszły psy, które zaatakowały kobietę. Przez kilka minut gryzły ją. 41-letnia kobieta robiła wszystko co mogła, aby osłonić wózek, w którym była jej córeczka.
W pewnym momencie odsunęła się od wózka, aby psy nie zaatakowały dziecka.
Po kilku minutach ktoś rozgonił psy i wezwał pogotowie. Na miejscu pojawił się również ojciec pogryzionej kobiety. Okazało się, ze mężczyzną, który wezwał pomoc był mieszkaniec pobliskiej posesji, jak się później okazało, główny podejrzany w sprawie. Stan Katarzyny Kozłowskiej był tragiczny. Lekarze z włocławskiego szpitala robili co mogli, aby uratować kobiecie życie i nogę. Jak mówiła kobieta kilka tygodni po tragedii te psy ją wręcz jadły. Gdy udało się ustabilizować stan 41-latki, przewieziono ją do kliniki specjalistycznej w Bydgoszczy, gdzie przez kilka miesięcy trwała walka o nogę kobiety. W tym czasie kilkukrotnie pojawiła się obawa, że konieczna będzie amputacja. Na szczęście udało się uniknąć tego scenariusza. Kobieta jednak przez blisko rok spędziła w szpitalu i na rehabilitacji. Kobieta poddawana jest ciężkiej i żmudnej rehabilitacji. Prawdopodobnie nie odzyska już pełnej sprawności tej nogi.
Jednoczyli się by pomóc mieszkance Nowej Wsi
Mieszkańcy Nowej Wsi, miejscowości z której mieszka Katarzyna Kozłowska byli poruszeni tragedią. Zaczęli mówić o kłopotach z bezpańskimi psami. Przyjaciółka pogryzionej kobiety wspólnie z PCK zorganizowała zbiórkę krwi. Odzew był bardzo duży. Wielu ludzi chciało pomóc dzielnej mamie.
W tym czasie Katarzyna Kozłowska przezywała najtrudniejsze chwilę. Zdala od rodziny i dzieci w szpitalu walczyła o powrót do zdrowia. Choć nigdy nie bała się psów (tata pani Kasi w domu trzymał dwa duże owczarki) po dramacie jaki przeżyła nie chciała już mieć w domu psów. Zwierzaki, które mieszkały w domu rodzinnym 41-latki trafiły do innej rodziny.
To nie jedyną forma pomocy dla poszkodowanej. Caritas Diecezji Włocławskiej pod specjalnym numerem konta zbiera pieniądze dla Katarzyny Kozłowskiej z Nowej Wsi. Każdy może przekazać wsparcie. Akcja jest bezterminowa, będzie trwała do czasu aż uda się uzbierać wymaganej kwoty potrzebną na leczenie pogryzionej kobiety.
Psy, które zaatakowały kobietę trafiły pod obserwację
Po dramatycznym zdarzeniu podejrzane czworonogi trafiły pod obserwacje weterynaryjną do Baruchowa. Obserwacja miała trwać piętnaście dni. Jednak trzynastego dnia obserwacji jeden z trzech psów padł. Wtedy Maciej Bachurski, powiatowy weterynarz podjął decyzje o przedłużeniu obserwacji o kolejne sześć dni. Po ich upływie nadal nie wykluczono wścieklizny u psów, dlatego po raz drugi wydłużono obserwację.
Psu, który zdechł została przeprowadzona sekcja, aby sprawdzić co było przyczyną jego śmierci. Wykluczono wściekliznę.
Poza zwierzakami podejrzanymi o pogryzienie kobiety obserwacji poddane zostały także inne psy zamieszkałe na terenie posesji, z której psy prawdopodobnie się wydostały.
Ostatecznie badania wykazały, że psy są zdrowe, dlatego trafiły do schroniska dla zwierząt w Kutnie na koszt gminy Włocławek. Dotychczasowy właściciel zrzekł się prawa do nich.
Zatrzymano domniemanego właściciela psów
Do wyjaśnienia sprawy policjanci zatrzymali 39-letniego właściciela pobliskiej posesji. Był to ten sam mężczyzna, który zadzwonił po pogotowie.
W uzgodnieniu z prokuratorem, domniemanemu właścicielowi psów, policjanci przedstawili zarzut doprowadzenia do uszczerbku na zdrowiu w postaci ciężkiego kalectwa, ciężkiej choroby nieuleczalnej lub długotrwałej, choroby realnie zagrażającej życiu, istotnego zeszpecenia lub zniekształcenia ciała.
W Nowej Wsi mieszkańcy są poruszeni dramatycznymi wydarzeniami. Pytani czy to właśnie wskazane przez policje psy zaatakowały spacerujacą ulicą Bursztynową kobietę, nie mają pewności czy to czworonogi oskarżonego sąsiada.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że były to właśnie psy tego człowieka - mówi mieszkająca w sąsiedztwie oskarżonego kobieta.
Jedna z pań mieszkająca nieopodal miejsca, w którym doszło do tragedii powiedziała nam, że sama trzykrotnie została zaatakowana przez psy mieszkające na tej posesji. Na szczęście do tragedii nie doszło, ale jak podkreśla to zasługa jej psa, który szybko zareagował.
- To są niewielkie psy, jednak w sforze robią się niebezpieczne - mówi mieszkanka Nowej Wsi.
Właściciel psów usłyszał zarzut narażenia kobiety na utratę zdrowia, za co grozi nawet do 3 lat więzienia. Prokuratorzy uznali, że jest to przestępstwo nieumyślne. Podejrzany trafił do aresztu, w trakcie czynności policyjnych okazało się, że mężczyzna miał jeszcze zaległy wyrok do odsiedzenia za czynną napaść na funkcjonariusza.
We wrześniu ruszył proces w sprawie Waldemara T.
Mężczyzna jest oskarżony o niedopilnowanie swoich psów, które 13 stycznia pogryzły spacerującą z dzieckiem 41-letnią kobietę.
Dla pogryzionej kobiety był to trudny dzień. Musiała wrócić do wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Na sali rozpraw spotkała się z mężczyzną, który prawdopodobnie jest właścicielem psów. Prawdopodobnie bo od początku sprawy twierdzi, że to nie jego psy. Sędzia wyłączył jawność.
W przerwie rozprawy udało nam się porozmawiać z poszkodowaną, która proces bardzo przeżywa. Wraca wspomnieniami do chwil.
- Jest ciężko, wracają wszystkie emocje - mówiła Katarzyna Kozłowska. - Wyrok nie odda tego co przeżyłam w ostatnich miesiącach ja i moja rodzina.
- Oczekuję sprawiedliwego wyroku albo chociaż słowa przepraszam - dodaje kobieta.
Wśród świadków, którzy byli przesłuchiwani znalazł się Krzysztof Walentynowicz, lekarz weterynarii z powiatowego inspektoratu. Mężczyzna zajmował się psami po dramatycznych wydarzeniach.
- Te psy nie są agresywne - mówi Krzysztof Walentynowicz. - Przeprowadziliśmy szereg badań i testów i nie wykazały one, ze zwierzęta te przejawiają skłonności do agresji.
W mediach pojawiały się informację, że psy mogły być głodne i dlatego zaatakowały spacerującą kobietę.
- Psy były prawidłowo żywione i pojone - dodaje lekarz weterynarii.
Co mogło być przyczyną agresywnego zachowania zwierząt nie wiadomo. Jak podkreśla Krzysztof Walentynowicz mógł to być silny podmuch wiatru, złamana gałąź czy piszczące kółko wózka.
Na sprawie obecny był także tata pokrzywdzonej, który wciąż przeżywa wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Dostał tego dnia telefon, że córka została pogryziona przez psy. Początkowo myślał, że chodzi o jego psy. Szybko przyjechał do domu. Ale w domu nikogo nie było. Szybko skierował się na polanę, na której doszło do tragedii. Córka była na noszach zabierana do karetki. Podziękował mężczyźnie, który zadzwonił po pogotowie. Zapytał go czy to jego psy? Zaprzeczył. Teraz ten sam mężczyzna zasiada na ławie oskarżonych.
Obecni przed salą rozpraw mieszkańcy Nowej Wsi przyznali, że od czasów tragedii w okolicy jest bezpieczniej. Po miejscowości nie chodzą już bezpańskie psy.
Wyrok w sprawie jeszcze nie zapadł, na pierwszej rozprawie nie pojawili się wszyscy świadkowie. Kolejna rozprawa w styczniu. Czy na niej zapadnie wyrok? Bez względu na to co wydarzy się na sali sądowej Katarzyna Kozłowska nadal walczy o swoje zdrowie. A jest to nie tylko żmudne ale także kosztowne. Pomocną dłoń do kobiety wyciągnęli również włocławscy koszykarze, którzy w logo mają psa. Tym gestem pokazali, że Rottwiliery są pomocne i opiekuńcze.
Dodatkowo w wyniku doznanych urazów pani Katarzyna nie może pracować.