Skuteczność organów ścigania, jeśli chodzi o wykrywanie przestępstw pracowniczych, jest znikoma. Pracodawcy o pomoc proszą więc detektywów
Ze sprawą Radosława Ż. było tak. Nie miał on stałej pracy od ponad roku. Bezrobocie coraz częściej spędzało mu sen z powiek i powodowało potężne ściski w żołądku. Co tu kryć, przede wszystkim za sprawą żony, która domagała się wymiany nowoczesnego auta na bardziej nowoczesne oraz zaaranżowania mieszkania na styl secesyjny. W biadoleniu wtórowała teściowa. Obie nie mogły się nadziwić, jak to możliwe, że brat Radosława, Jarosław, w dodatku bliźniak jednojajowy, to geniusz bankowości po zagranicznych studiach idący po szczeblach kariery jak burza. A on, Radek, ledwo podłapał fuchę w ubezpieczeniach, to już ją sromotnie stracił. - Radosław, jaką ty jesteś flegmą i fajtłapą życiową! A popatrz, taki Jarek od roku w zarządzie siedzi - niemal codziennie przed snem słyszał z ust żony. Tego by jeszcze brakowało, żeby rodzina miała go za nieudacznika! Znalazł więc pracę na targowisku. Handlował bielizną i butami. Żonie oczywiście nie mógł powiedzieć prawdy. Niechybnie zażądałaby rozwodu. Powiedział jej enigmatycznie, że „coś tam robi na zlecenie w tym znanym biurze rachunkowym”. Nie miał wyjścia. Musiał znaleźć bardziej reprezentacyjne w oczach rodziny zajęcie. Tymczasem w zakamuflowaniu jakoś się przebiedzi, przy tych biustonoszach i stringach. W ciągu miesiąca wysłał ponad 60 CV. Był raptem na kilku rozmowach kwalifikacyjnych. Chcieli go tylko na przedstawiciela handlowego kleju do protez, co było poniżej jego oczekiwań, a w zasadzie jego żony.
Bo ty, Raduś, za uczciwy jesteś
Szefowie firm, które wpisałyby się w jego aspiracje zawodowe, kręcili nosem. A to, że za stary (miał 32 lata), a to że słabe wykształcenie (tylko magister ekonomii i to po prywatnej, nieznanej jakiejś uczelni). Tracił nadzieję na kierownicze, porządne stanowisko. „Bo ty, Raduś, za uczciwy jesteś. Musisz ich jakoś sprytem podejść” - powiedział mu kumpel z targowiska któregoś wieczoru przy piwie. Następne CV wysłał do pewnego banku. Tak jak uradzili wspólnie, na próbę, wystąpił w nim jako swój brat Jarosław. A co! Niech chociaż raz ma jakiś pożytek z brata bliźniaka. A zresztą nic nie traci, i tak nigdzie go nie chcą. O dziwo, chcieli. Oddzwonili. W banku byli zachwyceni, że znany w światku finansowym fachowiec chce u nich pracować. Nawet nie sprawdzano go pod kątem merytorycznym. Po kilku spotkaniach z prezesem pracę w charakterze dyrektora jednego z kluczowych działów miał niemal w kieszeni. Pech jednak chciał, że podczas omawiania warunków pracy zadzwonił jego telefon. Prezes skinął, by odebrał. Radek nieopatrznie wyszedł z przyjętej roli i przedstawił się używając prawdziwego imienia, nie bratowego. Niby nic, zdarza się przecież, że ktoś prywatnie używa innego imienia niż w dokumentach tożsamości. Prezesowi nie dawało to jednak spokoju. Zauważył coś na twarzy Radosława vel Jarosława. Jakiś cień zmieszania. Zlecił więc sprawdzenie go. Detektyw przeprowadził rozpoznanie, m.in. dzwoniąc na dwie uczelnie, które miał ukończyć kandydat oraz do poprzednich jego pracodawców. Wszędzie potwierdzano dane, chwaląc kompetencje kandydata. Detektyw dla świętego spokoju postanowił go poobserwować.
Radosław, jaką ty jesteś flegmą i fajtłapą życiową! A popatrz, taki Jarek od roku w zarządzie siedzi - niemal codziennie słyszał z ust żony. Nie było rady, musiał znaleźć dużo bardziej reprezentacyjne zajęcie
- Wszystko idealnie się zgadzało do czasu spotkania rodzinnego, na które przybył brat bliźniak naszego figuranta. Później nasi pracownicy przeprowadzili dyskretne rozmowy z członkami rodziny i prawda wyszła na jaw. Nasz klient nie zgłosił sprawy organom ścigania, chociaż mógł to zrobić. Skompromitowany oszust próbował popełnić samobójstwo i trafił do szpitala. Tłumaczył się, że kłamał, bo był pod presją żony, która wymagała od niego zapewnienia luksusowego życia, sama nie pracowała. Twierdził, że oszustwo było aktem desperacji, i że nie wierzył w jego powodzenie - mówi detektyw Tomasz Kędzielnik, realizujący zlecenia również na Pomorzu.
Okazuje się, że połowa spraw, jakimi się zajmuje, dotyczy właśnie pracowników lub kandydatów do pracy. Osoby ubiegające się o zatrudnienie wydłużają sobie staż pracy w CV, dodają umiejętności, z dobrej znajomości języka robią biegłą. Wpisują prestiżowe uczelnie, których nie ukończyli.
- Oszustwa w CV to prawdziwa plaga. Otrzymuję zlecenia sprawdzenia np. dyplomów. Na 10 życiorysów, które weryfikuję, siedem zawiera nieprawdziwe informacje. I nie chodzi tu o koloryzowanie w CV, ale o poważne kłamstwa dotyczące np. ukończenia uczelni. Często sprawdzam przyszłych kasjerów. Miałem duże zlecenie skontrolowania kandydatów na sprzedawców w sklepach sieci jubilerskiej - opowiada.
Znikający dług i znikający gips
Detektyw bierze też udział w rozmowach rekrutacyjnych. Stosuje np. znaną z psychologii metodę nazywaną aprobatą stanowiskową. - Są kandydaci, którzy twierdzą, że mają różnorodne umiejętności. Potakują w odpowiedzi na pytania. Wówczas osobę np. na stanowisko przedstawiciela handlowego pytam, czy prezentując produkt stosuje technikę otwartej księgi. Nie ma czegoś takiego. Jeśli kandydat powie, że stosował, jest już dla mnie niewiarygodny. To samo dotyczy tych, którzy mówią, że znają kilkanaście programów komputerowych. Jeśli kandydat zapewnia, że korzystał z programów stosowanych tylko w dużych firmach, a licencja na nie kosztuje niemało, to pytam o jakiś nieistniejący program - mówi detektyw.
Skuteczność organów ścigania, jeśli chodzi o wykrywanie przestępstw pracowniczych, jest znikoma. Pracodawcy o pomoc proszą więc detektywów
Dużo trudniej jest ze zleceniami, które dotyczą osób zatrudnionych na wyższych szczeblach w spółkach. Są one weryfikowane m.in. pod kątem ewentualnej współpracy z konkurencją. Detektywi sprawdzają przeprowadzane przez nie transakcje. Podejrzenia wzbudza dług na prywatnym koncie, który nagle zniknął lub gdy zwykle zrównoważona osoba zaczyna prowadzić rozrzutny, hulaszczy tryb życia.
- Sprawdzamy życie towarzyskie pracownika oraz to, czy np. jest uzależniony od alkoholu lub narkotyków. Tego typu zlecenia dotyczą przede wszystkim branży finansowej i kandydatów na kluczowe stanowiska - tłumaczy Kędzielnik.
Detektywi niekiedy prześwietlają też osoby na zwolnieniach lekarskich. Pewien kierownik gdańskiej firmy z branży IT „chorował” raz w miesiącu, za każdym razem przez pięć dni. Proceder trwał pół roku. Mężczyzna „podupadł” na zdrowiu, gdy w firmie rozpoczęła się restrukturyzacja i możliwe były wypowiedzenia. Na polecenie pracodawcy zajął się nim detektyw. Nagrał go podczas zwolnienia lekarskiego. Na filmiku można było zobaczyć, jak „chory” świetnie się bawi podczas meczu siatkówki. Okazało się, że zwolnienia lekarskie wypisywał mu znajomy dentysta. Mężczyźnie cofnięto zasiłek chorobowy. Pracownik miał się tłumaczyć szefowi, że cierpi na ciężkie, nawracające infekcje dziąseł oraz uporczywą próchnicę. Innym przykładem jest pracownik budowlany. Lekarz wystawił mu zwolnienia na złamaną nogę. Detektywi ustalili, że chyba doszło do cudownego uzdrowienia, bo kilka dni po rzekomym wypadku, mężczyzna biegał po rusztowaniu w konkurencyjnej firmie.
Prowokacje - obserwacje
Działające na Pomorzu Niezależne Biuro Śledcze i współpracująca z nim Kancelaria Detektywistyczna również otrzymuje zlecenia pracownicze i biznesowe. Realizuje 300 spraw rocznie, z czego 30 proc. to przypadki gospodarcze i cywilne. Firma kilkanaście razy w roku zajmuje się sprawdzeniem kandydatów do pracy lub weryfikacją lojalności już zatrudnionego pracownika. - Najczęstszą potrzebą pracodawców jest wywiad gospodarczy lub działania zmierzające do odzyskania wierzytelności. Ujawniamy majątek i przedstawiamy go komornikowi lub prowadzimy śledztwa w zakresie przepływu środków finansowych. Stosujemy prowokacje i prowadzimy obserwacje pod kątem ewentualnych zachowań godzących w interes firmy - twierdzi Paweł Różyński z Niezależnego Biura Śledczego, jednego z największych tego typu firm na Pomorzu.
Liczba zleceń pracowniczych, jak twierdzi detektyw, nieznacznie rośnie. Skuteczność organów ścigania w wykrywaniu przestępstw popełnianych przez pracowników jest znikoma. Pracodawcy o pomoc proszą więc detektywów. Przedsiębiorcy mają dziś budżety na takie zlecenia oraz świadomość, że lepiej sprawdzić pracownika lub kontrahenta, zanim wejdzie się z nim w relację biznesową. Detektywi stosują metody również z pogranicza psychologii i aktorstwa.
- Strategia naszego postępowania zależy od budżetu, którym dysponuje zleceniodawca. Bardziej wymagającym proponujemy objęcie kandydata obserwacją. Dla tych, którzy szukają kandydata na strategiczne stanowiska, organizujemy pozorowane rozmowy kwalifikacyjne z kandydatem - dodaje Paweł Różyński.
Pracodawcy i detektywi korzystają też z zaawansowanej technologii. Pracownicy mogą zostać zbadani chociażby za pomocą wykrywacza kłamstw (tzw. wariografu lub poligrafu). Na taką weryfikację muszą jednak wyrazić zgodę. W firmach stosuje się też inne urządzenia do kontrolowania pracowników. Sieć sklepów z aparaturą szpiegowską, która ma przedstawicielstwo również w Gdyni, systematycznie notuje wzrost zainteresowania urządzeniami.
Wszystko idealnie się zgadzało do czasu spotkania rodzinnego, na które przybył brat bliźniak naszego figuranta
- Od sierpnia, w stosunku do pierwszej połowy roku, obserwujemy wyraźny wzrost sprzedaży kamuflowanych kamer i dyktafonów. Druga połowa roku przynosi średnio 40 - 50 proc. więcej sprzedaży niż pierwsza połowa roku. Spodziewamy się nawet pobicia rekordu sprzedaży w tym roku. Z kolei z ogólnego porównania roku 2016 do 2017 (do października) wynika, że sprzedaż akcesoriów do inwigilacji (kamery, dyktafony, podsłuchy) wzrosła o 25 proc. - informuje Krzysztof Rydlak, specjalista od bezpieczeństwa publicznego i nowych technologii w Spy Shop.
O aparaturę szpiegowską pytają przedstawiciele sektora publicznego, rządowego i dużych przedsiębiorstw. W firmie zauważono też wzrost sprzedaży w kategorii oprogramowania do monitoringu komputerów i telefonów. Dzięki nim pracodawcy dowiadują się, na jakie strony internetowe wchodzi ich podwładny w pracy i jak długo je wyświetla. Niektórzy przedsiębiorcy zaopatrują się w lokalizatory GPS. Są one wykorzystywane przez firmy kurierskie lub korporacje taksówkarskie.
Czy takie działania są legalne?
Prawo dopuszcza, aby pracodawca zlecił zdobycie informacji o kandydacie do pracy lub pracowniku, np. firmie detektywistycznej. - Kodeks pracy określa, jakie dane można przetwarzać. Detektyw w przypadku kandydatów może sprawdzać informacje dotyczące m.in. tożsamości, wykształcenia, przebiegu zatrudnienia kandydata. Jeśli jednak pracodawca wykorzysta dane spoza określonego katalogu i na ich podstawie odmówi zatrudnienia lub awansu, naraża się na zarzut dyskryminacji lub nierównego traktowania, a także naruszenia dóbr osobistych takiej osoby - wyjaśnia Piotr Dołęga, specjalista od prawa pracy.
Co z urządzeniami szpiegowskimi? Ich sprzedaż jest legalna, ale używanie nie zawsze. Szef może kontrolować pracowników za pomocą np. kamer umieszczonych w zakładzie. Podwładni muszą jednak wiedzieć o tym, że są podglądani. Zasady takiego nadzoru powinny być jasno określone np. w regulaminie pracy.
- Niedopuszczalny jest monitoring tam, gdzie naruszałoby to prawo pracownika do prywatności, np. w szatni czy toalecie - precyzuje Piotr Dołęga. - Pracodawca, który z nagrania dowie się o ciężkim naruszeniu obowiązków pracowniczych (kradzieży, ujawnianiu tajemnicy firmy, spożywaniu alkoholu) może zwolnić pracownika z jego winy i bez wypowiedzenia.