Pogranicze pod strzechą, czyli poznajmy dorobek Łużyczan
W poszukiwaniu lubuskiej tożsamości odwiedziliśmy skansen w Zielonej Górze Ochli. I...? I znów jej brak okazuje się siłą naszego regionu.
Zamki, kościoły, ratusze, kamienice... Dzięki nim wiemy, jak żyli ludzie w wieku XVII, XVIII, XIX. Czy rzeczywiście? Lepszy będzie skansen w zielonogórskiej Ochli.
- Bywalcy tego rodzaju placówek muzealnych z pewnością przeżyją spore zaskoczenie - mówi Damian Danak. - Z reguły bowiem prezentowane zabytki reprezentują jeden typ. Widać, że domostwa się zmieniają, ewoluują, ale jednak należą do jednej grupy. Tymczasem u nas mamy piękny architektoniczny koktajl.
Tajemnica czarnej izby
Pierwsza chata z kraja, czyli wielkopolska z Kargowej. Dach typowy dla Polski, czterospadowy ze strzechą. Drewniana, z drzwiami, dwoma oknami na ścianie, prezentuje się jak typowy domek z dziecięcego obrazka.
- Wbrew pozorom sporządzenie strzechy jest skomplikowane, a nawet jeśli ktoś opanuje już sztukę jej układania z pewnością rozbije się o brak odpowiedniej słomy - dodaje nasz przewodnik. - Bowiem musi być ona długa. Tymczasem współczesne zboża mają duże kłosy, ale krótkie źdźbła, aby się nie kładły.
Chata przypomina domek trapera, zbudowany w technice zrębowej, czyli z długich bali. Ściana składa się z ułożonych poziomo wieńców z belek drewnianych łączonych w narożach, czyli na węgłach. Szpary między balami są uszczelniane, aby wiatr nie gwizdał w izbach. Właśnie, wchodzimy do wnętrza. Sień i troje drzwi. Klepisko, a sufit wisi nisko, że musimy się schylić.
- Chata dzieli się na dwie zasadnicze części, na białą i czarną izbę - tłumaczy Danak. - Życie toczyło się w tej czarnej, w której w roli głównej było otwarte palenisko, prawdziwe ognisko domowe. To tłumaczy i nazwę, i wygląd izby. Była przybrudzona dymem, a stałą dolegliwością mieszkańców było zapalenie spojówek. Na naszym terenie nie było tzw. kurnych chat, czyli bez systemu kominowego.
- Jak to bez komina?
- Jego rolę pełnił strych, gdzie dym się gromadził i wydobywał na rozmaitymi nieszczelnościami. Tutaj także właśnie ciepło odgrywało kluczową rolę, stąd niski strop, niewielkie okna.
Na naszym terenie nie było tzw. kurnych chat, czyli bez systemu kominowego
Wychodzimy z czarnej izby, która jest stylizowana na domostwo zielarki, w którym klimatu dodają suszące się lecznicze rośliny. Po drodze otwieramy jeszcze jedne drzwi. I znów komin. To wędzarnia. Bowiem wówczas wędzenie nie tylko dodawało wędlinom, mięsu, serom smaku, ale przede wszystkim zapewniało trwałość. Dalej biała izba. Jak tłumaczy pan Damian w Wielkopolsce ten podział w tej epoce był już lekko archaiczny, dłużej przetrwał na Kresach. Tutaj jest jasno, biało, gdyż nie było paleniska. To pomieszczenie reprezentacyjne i sypialnia, chociaż przy liczniejszej rodzinie sypiano też na ławach w czarnej izbie. - Bez ogrzewania musiało tutaj być potwornie zimno...? - Oj nie zna pan potęgi puchowych pierzyn...
Najważniejszym meblem była skrzynia, w której trzymano stroje. Bowiem stroje, to te, które znamy z występów zespołów folklorystycznych, czyli ubrania odświętne. Te codzienne wisiały na żerdzi, która pełniła rolę szafy. Była też, o ile w domu była panna na wydaniu, skrzynia wianna, gdzie dziewczyna gromadziła wyprawę.
Toaleta? Cóż, za stodołą. Klasyczne wychodki to na polskiej wsi „wynalazek” końca XIX, a raczej początku XX wieku. Wcześniej te problemy załatwiano na kompostowniku, czyli, jak wówczas mówiono, „na gnoju”.
Krata na kawalera
Przechodzimy do zagrody po przeciwnej stronie ulicy. Ten sam czas, ale inna część regionu. Jędrzychowice. To już Łużyce i jakby inny świat. Kubaturowo podobna, ale to zagroda jednobudynkowa, czyli w jednej części mieszkali ludzie, w drugiej zwierzęta. Również strzecha, ale inna, bez naczółka na szczycie. Dach już jest dwuspadowy.
Wchodzimy do wnętrza. Tylko jedna izba, z tyłu komora.
- Tutaj również mamy otwarte palenisko, ale w chatach łużyckich jest to ewenement - tłumaczy Danak. - W Prusach bardzo wcześnie, ze względów bezpieczeństwa, zakazano używania otwartych palenisk. Jednak Łużyce to wówczas był koniec świata, osady na bagnach, otoczone lasami. I na szczęście dla nas po roku 1945 chata ta nie była zamieszkana, czyli nie dokonano żadnych zasadniczych przeróbek. I na tym polega też wyjątkowość tego domostwa.
Gabarytowo mamy mniej miejsca. Jedno pomieszczenie, gdzie gotowano, przyjmowano gości, spano. Obok komora, w której gromadzono rozmaite dobra, ale też często służyła jako dodatkowa sypialnia. Jednak tutaj czuć jakby luksusem. Meble są staranniej wykończone, naczynia zdobne. Mimo że jest tutaj także skrzynia i żerdka zamiast szafy, ale wszystko jest jakby z wyższej półki. Staranniejsze.
- Ta krata w oknie ma swoją tajemnicę - mówi nieco konfidencjonalnie nasz przewodnik. - Po drugiej stronie jest komora, czyli pomieszczenie, w którym przechowywano najcenniejsze przedmioty. Ale tutaj zazwyczaj przebywała panna na wydaniu, a jej cnoty również pilnowano jak skarbu i krata miała odstraszać niechcianych adoratorów.
Dwa w jednym
Po dwóch typowych „wieśniackich”, ubogich chatach, przechodzimy do efektowniejszej. Mimo, że domostwo z Potrzebowa jest o mniej więcej sto lat. Nawiasem mówiąc chata ta, datowana na 1675 rok, jest najstarszym w Polsce drewnianym budynkiem mieszkalnym.
- Dlaczego od niego nie zaczęliśmy tej wędrówki?
- Bo na jego przykładzie najlepiej widać to, o czym dziś mówimy, o przenikaniu się na naszym terenie kultur - tłumaczy pan Damian. - Ten budynek jest jakby podzielony na dwie części. Lewa to znana nam już konstrukcja zrębowa. Prawa to szachulec. Czyli drewniany szkielet, który wypełniony jest tyczkami, owiniętymi słomą i oblepionymi gliną. Mało tego. Na szczycie tej części zrębowej, czyli jak byśmy powiedzieli tej polskiej, czy wielkopolskiej, mamy typowe łużyckie przysłupy. Nawiasem mówiąc do końca nie wyjaśniono do czego służyły. Jedna z teorii mówi o zabezpieczeniu przed efektami drgań, które wywoływały pracujące krosna.
Potrzebowo znajdowało się jakby na granicy. I nie wiadomo dlaczego budynek z Potrzebowa właśnie tak wygląda. Czy wznosił go cieśla, który praktykował na Łużycach? A może to dzieło jakiegoś wędrownego mistrza. Zresztą przykłady takiego przenikania się kultur mamy wiele. Im dalej wędrowaliśmy w głąb którejś z krain, tym różnice robiły się wyraźniejsze, wieś po wsi. Zapożyczenia w architekturze, potrawach, strojach, języku, mieszane małżeństwa.
- Do wieku XVII na naszych terenach budowano tylko w technice zrębowej - opisuje nasz przewodnik. - W pewnym momencie, przede wszystkim za sprawą kolonizacji niemieckiej, wkracza szachulec. Miał niewątpliwie swoje walory. Przede wszystkim był tańszy, gdyż nie wymagał długich bali z dużych drzew, których było już coraz mniej. Nic też nie ograniczyło kubatury wznoszonych budynków. Jednak co dziwne Polacy z oporami przyjmowali ten wynalazek i myślę, że to za sprawą przywiązania do tradycji. Dom, tradycja, świętość...
Do wieku XVII na naszych terenach budowano tylko w technice zrębowej
Wchodzimy do wnętrza. Sufit wysoko, ceglana podłoga pod stopami, charakterystyczna i dla Łużyc, i dla Wielkopolski. Sień, osobne pomieszczanie na kuchnię duża, kuchnia z piecem, komora. Na honorowym miejscu w głównej izbie piec, który pojawił się w XIX wieku. To wyraźny wpływ przykładu wyższych klas społeczeństwa. Podobnie jak ozdobny, „wypasiony” kufer zamiast prostej skrzyni.
- Ten wpływ wzorów szlacheckich przybierał często karykaturalne formy - mówi pan Damian. - Na przykład robienie „żyrandoli”, w których ziarna fasoli zastąpić miały kryształ.
Rekord pod dachem
I jeszcze jedna chałupa i co najdziwniejsze, mimo tak wielkich różnic, ciągle poruszamy się w jednym czasie. To już nie chałupa, ale dom z Korbielewa. Mimo to zrębowy. Jak tłumaczy nam nasz przewodnik, pokazując długość belek, to maksimum tego, co można było wycisnąć z tej technologii. Na kresach szlacheckie dworki były skromniejsze, tymczasem to był główny budynek obejścia gospodarza zajmującego się przetwórstwem mleka, obejścia tworzonego, budynek, po budynku, pół wieku.
Metraż robi wrażenie... Mamy sień, kuchnię z jadalnią, drugie wyjście na podwórze, spichlerz, ale i tak jest komora. Bardzo duży centralny pokój, z wyciągniętymi belkami więźby dachowej i uwiecznionym znakiem cieśli. Święte obrazy w jednym z kątów, to jakby namiastka świątyni, bo i pobyt w domu był obwarowany rytuałami. Nie można było przebywać w nim w czapce, nie można było gwizdać, ale należało się przeżegnać wchodząc. W tym domu można już było nawet pomyśleć o prywatności. Mało tego. Na dobrą sprawę był to bliźniak, gdyż miał część, z odrębnym wejściem, niezależną kuchnią. To była część dla seniorów, tzw. dożywocie. Jak żartują niektórzy goście gospodarz zapewne nie przepadał za swoją teściową...
Damian Danak prowadzi nas jeszcze do kolejnych domów. Piętrowego szachulcowego i kamiennego z Długiego, który wygląda jak kamienica. Ale może następnym razem? Bo to już całkiem inna historia...