Podróż za... pieniądze podatnika [FELIETON DARIUSZA GABRYELSKIEGO]
- Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać – powiedział Zdzisław Maklakiewcz do Jana Himilsbacha w kultowym filmie „Wniebowzięci” Andrzeja Kondratiuka.
W filmie dwaj przyjaciele wygrali w totolotka sporą sumę pieniędzy i postanowili ją przeznaczyć na podróżowanie samolotami po całej Polsce. Te słynne słowa padły na plaży w Sopocie, kiedy dwaj kompani, obudzili się rano bez grosza przy duszy.
Podróżować lubi chyba każdy, chociaż w dzisiejszych czasach wcale nie jest ono tanie. Chyba, że sprawa dotyczy naszych parlamentarzystów. Wybrańcy narody z kosztami na podróże zupełnie się nie liczą, bo nie muszą. To my, podatnicy, płacimy krocie za ich wojaże.
Alicja Kaczorowska, łódzka posłanka Prawa i Sprawiedliwości, tylko w ubiegłym roku na podróże taksówką wydała aż 22 tysiące złotych. Zważywszy, że średnia cena za kilometr w łódzkich korporacjach wynosi 2 zł, to wychodzi, że Kaczorowska w rok przejechała taksówkami aż 11 tys. kilometrów. To jest 917 km miesięcznie.
Głośno było też o wydatkach na taksówki innej posłanki PiS Krystyny Pawłowicz. Okazało się, że na przejazdy wydaje tysiąc zł. miesięcznie. Posłanka mieszka w Warszawie i nie ma samochodu. Do Sejmu mogłaby jeździć komunikacją miejską. Ale po co? Lepiej rozbijać się taksówkami na koszt podatnika.
Jednym z najbardziej znanych podróżników za nieswoje jest Bogdan Borusewicz z PO. Dziennikarze ustalili, że od 2007 roku do stycznia 2013 r. ówczesny marszałek Senatu aż 713 razy latał na trasie Warszawa-Gdańsk. Jego podróże rejsowymi samolotami kosztowały obywateli prawie 400 tys. zł. Zdarzało się, że Borusewicz kursował z Warszawy do Gdańska i tego samego dnia wracał do Warszawy. Albo przylatywał z Gdańska do stolicy i wracał tego samego dnia do domu. Takich jednodniowych rejsów odbył w tym czasie ponad 300.
No cóż, człowiek przecież musi sobie od czasu do czasu polatać.