Podejmij wyzwanie! Wpłać na samolot dla Lublina
Akcje typu „podejmij wyzwanie” polegają na wykonaniu jakiejś czynności i nominowaniu do niej innej osoby. To taka zmodyfikowana wersja łańcuszka świętego Antoniego. Niektóre akcje mają szlachetny cel. Wiosną tego roku, w ramach #Hot16Challenge2 znane osoby w Polsce rapowały, żeby wesprzeć służbę zdrowia w walce z koronawirusem. Przypuszczacie może, że taką akcję wymyślono w dobie internetu? O, nie. Wyzwania to nic nowego. W Lublinie podejmowano je na masową skalę już blisko 100 lat temu. Nie śpiewano piosenek, nie oblewano się lodowatą wodą ani nawet nie prezentowano zdjęć z dzieciństwa. Wyzwanie polegało na zbieraniu datków na zakup samolotu wojskowego.
Polacy zawsze kochali lotnictwo i samoloty, a polscy piloci są tak dobrzy, że podobno potrafią latać - jak powiedział pewien współczesny polityk - nawet na drzwiach od stodoły.
Już na przełomie XIX i XX wieku na terenach Kongresówki istniały kółka awiacyjne. Wśród entuzjastów lotnictwa nie brakowało pań. W 1910 r. zbudowano pierwszy polski samolot, który wykonał cztery okrążenia nad Polem Mokotowskim w Warszawie.
Jak reaktywować polskie lotnictwo
Rozwój polskiej myśli lotniczej zahamowała I wojna światowa. Po odzyskaniu niepodległości trzeba było zaczynać praktycznie od zera. Kraj był zniszczony działaniami wojennymi, szalała hiperinflacja, politycy się kłócili, więc wskrzeszenie lotnictwa wydawało się zadaniem karkołomnym. Jednak podjęto to wyzwanie.
W 1923 r. z inicjatywy władz Aeroklubu RP została zorganizowana Liga Obrony Powietrznej Państwa. Głównym jej założeniem, zapisanym w statucie, który został przyjęty przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, było „popieranie rozwoju polskiego lotnictwa we wszelkich jego dziedzinach poprzez propagowanie wśród społeczeństwa idei lotnictwa i dążenie do zaspokojenia potrzeb obrony lotniczej”.
Wkrótce zaczęły powstawać oddziały terenowe LOPP. Oddział lubelski początkowo działał dość marnie z powodu braku zrozumienia dla sprawy i małej liczby chętnych do pracy. Jednakże już w roku następnym włączył się w realizację celów organizacji. Ważnym czynnikiem rozwoju i propagowania lotnictwa w regionie były lubelskie Zakłady Mechaniczne E. Plage i T. Laśkiewicz zlokalizowane w rejonie ul. Wrońskiej, które od 1920 r. zajmowały się produkcją samolotów.
Największą barierą w działaniach był brak środków. Żeby latać, trzeba mieć czym, a żeby zainteresować lotnictwem szerokie masy, trzeba o tym mówić i pisać. Skąd na to brać pieniądze? Postawiono na ofiarność społeczeństwa.
We wrześniu 1924 r. LOPP po raz pierwszy zorganizowała „Tydzień Lotniczy”, podczas którego w całym kraju zbierano datki na budowę i zakup samolotów dla wojska oraz na propagowanie idei awiacji. W województwie lubelskim odbyły się kwesty wolontariuszy i okolicznościowe imprezy, m.in. zwiedzanie fabryki samolotów Plagego i Laśkiewicza. Zgromadzono ponad 70 tysięcy zł.
Pojedynki na ofiarność
Rok później „Tydzień Lotniczy” na Lubelszczyźnie rozpoczął się z jeszcze większym przytupem. Oddział Ligi postawił sobie ambitne zadanie: zebrać tyle pieniędzy, by można było za nie kupić samolot. W dniu inauguracji, 6 września 1925 r., w katedrze lubelskiej odprawiono uroczyste nabożeństwo, nad miastem mimo kiepskich warunków atmosferycznych szybował aeroplan, w parku na Bronowicach odbyła się zabawa ludowa, a na placu Litewskim stanął pawilon z drewnianym samolotem na daszku. Rozprowadzano tam miniaturki samolotów, znaczki poczty lotniczej i różne wydawnictwa. Wolontariusze w całym województwie ruszyli z puszkami po datki. Patronat nad akcją objęła redakcja „Głosu Lubelskiego”.
Już następnego dnia zdecydowano się wzmocnić przekaz. Ktoś wpadł na pomysł... pojedynków „ofiar na samolot”. Przypominało to dzisiejsze akcje „podejmij wyzwanie”. Pan X wpłacał jakąś sumę na fundusz LOPP, po czym „wyzywał” pana Y, żeby uczynił to samo i nominował pana (lub panią) Z. I tak dalej, i tak dalej.
Wpłaty nie były przymusowe, jednakże wyzwania traktowano bardzo poważnie, niemal jak prawdziwe pojedynki z bronią w ręku. Osoba, która odmówiła udziału, mogła być uznana za niehonorową. Nad właściwym przebiegiem akcji czuwali „sekundanci”, którzy byli też jednocześnie wyzywanymi i wyzywającymi.
Sądząc po długich listach darczyńców, publikowanych niemal codziennie przez „Głos Lubelski”, zainteresowanie pojedynkami było spore. Nie tylko wśród bogatych lublinian. Akcja dotarła do wszystkich warstw społecznych w całym regionie.
Indywidualnie i grupowo
Pan Dominko wpłaca 1 zł i „wyzywa p. Pietrzykowskiego, na sekundantów prosi: p. R. Penczalskiego i p. St. Dżała”. Pani Natalia Ligmanówna daje złotówkę i nominuje pana prezydenta Szczepańskiego, a na sekundantów prosi pp. doktora Krysińskiego i ławnika Ślaskiego.
Do akcji włącza się handel, rzemiosło i gastronomia. Właściciel sklepu wódczanego staje w szranki z konkurentem z naprzeciwka. Cech majstrów szewskich miasta Lublina składa się na 30 zł na zakup samolotu, po czym wyzywa na pojedynek cech wędliniarzy. „Strzecha Polska” rzuca rękawicę aż trzem „przeciwnikom”: „Europie”, „Victorii” i „Hotelowi Polskiemu”.
Prokuratorzy nominują adwokatów, dozorca dozorcę, robotnik majstra. Aktywni są aktorzy, dziennikarze, fabrykanci, urzędnicy magistraccy, sportowcy, duchowieństwo, poeci. A przede wszystkim najmłodsi. Wacek, Jurek i Danusia Truchlińscy składają 2 zł i wyzywają pana hrabiego Juliusza Stadnickiego z Osmolic.
Grosza nie żałują także panie. Lila, Zosia, Renia i Dana Żarczyńskie wpłacają 4 zł i wyzywają Stanisława i Bronisława Ciurajów.
Przy okazji rozkwita romantyczna miłość. „Paweł” i „Gaweł”, dwaj tzw. złoci młodzieńcy, zwykle bez grosza przy duszy, ofiarowują 2 zł oraz wyzywają „białe czapeczki”, czyli sześć uroczych dziewcząt ze szkoły Arciszowej: Tuśkę, Jadzię, dwie Hanki, Irkę i Zosię.
Tragiczny wypadek wolontariuszy
Organizatorzy akcji nie zaniedbywali też zbierania datków przez wolontariuszy. W środku „Tygodnia Lotniczego” pod Garbowem doszło do wypadku.
W czwartek, 10 września, siedem osób wybrało się do Nałęczowa, żeby sprzedać cegiełki tamtejszym mieszkańcom oraz kuracjuszom. Jechali drezyną po torze wąskotorówki. Wszyscy wolontariusze byli pracownikami cukrowni Garbów. Niestety, nie dotarli do Nałęczowa. W pewnym momencie z zakrętu wyłoniła się lokomotywa kolejki. Jechała dość szybko i zderzyła się z drezyną. Cztery osoby w ostatniej chwili zeskoczyły z wagonika, trzy pozostałe nie zdążyły i zostały zmiażdżone przez maszynę. Śmierć na miejscu poniosła Zofia Markiewiczówna. Dwie inne kobiety, żona i siostra jednego z wolontariuszy, zostały ciężko ranne.
Tragedia położyła się cieniem na „Tygodniu Lotniczym” na Lubelszczyźnie. Zofia Markiewiczówna była bardzo zaangażowana w działalność LOPP, garbowskie koło tworzyła od podstaw. Na znak żałoby, loteria fantowa, którą zmarła zorganizowała, odbyła się nie na terenie cukrowni, lecz we wsi, bez imprezy towarzyszącej.
Akcji jednak nie przerwano. Datki wciąż zasilały fundusz LOPP, a darczyńcy podejmowali kolejne wyzwania.
Tydzień, który trwał trzy miesiące
Oficjalnie „Tydzień Lotniczy” zakończył się 13 września, ale w województwie lubelskim trwał znacznie dłużej. Ambicją LOPP był zakup samolotu, jednakże nie zebrano na niego dość pieniędzy.
Nie ma się co dziwić. Czasy były ciężkie, bezrobocie, drożyzna. Ofiarodawcy najczęściej wpłacali na fundusz po złotówce. To była kropla w morzu potrzeb.
Powodem niezebrania odpowiednich środków był też bałagan panujący w mniejszych, terenowych kołach LOPP. Nie wpisywano wszystkich darczyńców albo notowano ich nazwiska na świstkach papieru, które potem ginęły. Można też przypuszczać, że część pieniędzy przywłaszczano.
W związku z tym zbieranie datków przedłużono na czas nieokreślony. Po pierwszym „Tygodniu Lotniczym” był drugi, trzeci i kolejne. Zbiórka trwała jeszcze na początku grudnia. Jednak nawet wydłużenie akcji nie przyczyniło się do zgromadzenia pełnej kwoty. Pod koniec listopada „Głos Lubelski” podał, że udało się zebrać zaledwie 13 tysięcy zł. Mimo to samolot został kupiony. Był to dwupłatowy hydroplan Schreck FBA-17HMT2 produkcji francuskiej, wykorzystywany w wojsku do lotów patrolowych. Kosztował 25 tysięcy zł. Zapewne Liga wzięła kredyt na zakup.
29 listopada amfibia przyleciała do Lublina. Pilotował ją James Woorledge, brytyjski lotnik, urodzony w Rzeczycy i mieszkający na stałe w Warszawie. Maszyna wylądowała na lotnisku zakładów Plagego i Laśkiewicza. Następnego dnia w kościele Wizytek odbyło się nabożeństwo w intencji lotnictwa i chrzest samolotu. Nadano mu imię - jakże by inaczej - „Lubliniak”. Rodziców chrzestnych było kilka par, m.in. Wanda Moskalewska, żona wojewody lubelskiego i rektor KUL, ks. Józef Kruszyński.
Po uroczystości „Lubliniak” pokręcił się trochę nad miastem, odbył kilka lotów próbnych. Następnie James Woorledge rozrzucił ulotki i wraz z maszyną odleciał do Warszawy. W Lublinie nie było bowiem odpowiedniego hangaru dla Schrecka.
W późniejszych latach „Lubliniak” pojawiał się jednak nad lubelskim niebem. Samolot został wycofany z wojska i używano go do celów propagandowych. W okolicach Potoku Wielkiego nakręcono nawet film z „Lubliniakiem” w roli głównej. Hydroplan przylatywał na Lubelszczyznę przy okazji kolejnych „Tygodni Lotniczych”, które były kontynuowane do 1939 r.