Podatek bez skoku na SKOK-i
Poseł Łukasz Zbonikowski (PiS), wczoraj w Sejmie klarownie wytłumaczył milionom Polaków, czemu ma służyć wprowadzenie podatku bankowego.
Miliony rodaków (w tym i ja) dowiedziały się, że nowy podatek ma „zniwelować rozwarstwienie społeczne”. Ulżyło mi. Wielu Polakom pewnie też. Będzie z czego wypłacić po 500 zł na dziecko, choć nie wiadomo jeszcze jak.
Ale złośliwcy z innych opcji politycznych - jak zwykle - złośliwie drążyli temat. Katarzyna Lubnauer (Nowoczesna) mówiła o równych i równiejszych. Dopytywała, dlaczego za próg opodatkowania banków przyjęto cztery miliardy zł aktywów? Czy właśnie dlatego, że tego progu nie przekroczy większość bardzo PiS-owi przychylnych SKOK-ów.
Jeszcze większą uszczypliwością wykazał się poseł Janusz Cichoń (PO), który stwierdził, że PiS otworzył nad SKOK-ami parasol.
Inni posłowie zwracali uwagę, że po wprowadzeniu tego podatku, banki nie będą zainteresowane obligacjami skarbowymi, bo aktywa im wzrosną. Zatem rząd strzeli sobie w stopę. Koszty dodatkowych obciążeń banki mogą przerzucić na klientów, w tym samorządy (a te bez kredytów nie dałyby rady). Poseł Jan Szewczak (PiS) stwierdził, że
tłuste bankowe koty zapewne sobie poradzą, bo w Polsce mają istne eldorado.
I z tym trudno się nie zgodzić. Bo tłuste koty już dawno powinny zostać odchudzone. Zrzucanie sadła wreszcie się rozpoczęło - od likwidacji bankowego tytułu egzekucyjnego. Dzięki temu banki straciły przywilej łatwego przejmowania majątku klienta, który wpadł w finansowe tarapaty.
Podatek bankowy to odchudzania ciąg dalszy. Jestem za, ale ustawa wymaga jeszcze dopracowania, by kot przeżył kurację i nie przerzucił kosztów na myszy. Tym bardziej, że część „sadła” trafi np. do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Jest on potrzebny, ale i tak kotom trzeba bardziej patrzeć na ręce (łapy). Także tym, które jeszcze nie obrosły w tłuszcz.