Po śmierci mamy mówiono mi: będziesz czuła Jej obecność. I są chwile, gdy to Ona zmienia bieg spraw
Ciągle mam w telefonie numer mamy. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała. Pięć lat od jej śmierci tylko złagodziło mój bunt, to wracające pytanie: dlaczego to się w ogóle jej przydarzyło - mówi Magdalena Bochenek-Kępa, córka Krystyny Bochenek, tragicznie zmarłej w katastrofie smoleńskiej wicemarszałek Senatu RP.
Kwiecień to trudny miesiąc w Twojej rodzinie.
Tak, rzeczywiście, początek kwietnia jest co roku dla nas ciężkim czasem. W życiu każdego z nas wiele się naturalnie zmieniło, ale czas nie do końca leczy rany. Jak mawia moja babcia Teresa, (którą mama bardzo kochała i była z nią, czyli swoją mamą, niezwykle związana), na szczęście kwiecień w naszej rodzinie ma też od niedawna radośniejszy akcent - bo w tym właśnie miesiącu rok temu urodził się mój syn Jurek. Wcześniej ja wyszłam za mąż. Mam teraz swoją rodzinę.
Czy mając dziecko, lepiej rozumiesz niektóre zachowania swojej mamy?
Jest to niewiarygodne, ale już będąc w ciąży i zmagając się z niektórymi tego niedogodnościami, pomyślałam: ach, jak to jednak jest niełatwo. Teraz to sobie uświadomiłam, jak to mamę musiało boleć, gdy w okresie buntu nastolatków razem z bratem coś jej tam pyskowaliśmy. Dopiero jak człowiek sam zostaje rodzicem i wkłada trud w urodzenie i wychowanie dziecka, przychodzi taka refleksja. Dopiero teraz widzę, jak bardzo dużo trzeba dziecku ofiarować, i jakie to niesprawiedliwe, gdy ono powie coś niemiłego. Wiadomo, jak w każdej rodzinie, mieliśmy nasze małe scysje z mamą. Teraz rozumiem, o co jej chodziło, gdy bez przerwy kazała mi np. wracać najpóźniej o 10 do domu. Wtedy naturalnie byłam na nią oburzona. Nieraz jej pysknęłam: mamo, co to za średniowiecze. Gdy patrzę na Jurka, który teraz ma roczek, już wiem, że w przyszłości długo po godzinie 22 do domu nie wróci.
Pięć lat to wystarczający czas, żeby ból po stracie mamy zelżał, żeby można było łagodniej iść dalej przez życie?
Trudno mówić o łagodniejszym "pójściu dalej". Tak naprawdę każde większe wydarzenie w naszej rodzinie jest pretekstem do wspomnień, ot chociażby minione święta, które zawsze wszyscy razem spędzamy w naszym rodzinnym domu. Nawet szykując potrawy miałam ochotę zadzwonić do niej po jakąś radę. W tak wielu różnych sytuacjach o niej myślę. Co by zrobiła, co powiedziała. Jestem np. bardzo ciekawa, jak moja mama podchodziłaby do swoich wnuków, na które bardzo czekała, ale niestety, nie dane jej było zobaczyć dziecka: ani mojego, ani mojego brata Tomka. Często naprawdę myślę o tym, jak brałaby je na ręce, jak by im śpiewała. Właściwie to nie ma dnia, żebym o niej w jakiejś chwili nie myślała. Pięć lat może złagodziło tylko mój bunt, to nieustanne pytanie: dlaczego to się w ogóle jej przydarzyło.
Pamiętasz 10 kwietnia 2010 roku?
W moim mieszkanku studenckim w Krakowie dzień wcześniej świętowałam z przyjaciółmi swoje urodziny. Rano zadzwonił tata. Byłam przekonana, że dzwoni po to, by zapytać, co zjemy na obiad, bo wiedziałam, że tego dnia wracam z Krakowa, a mama właśnie z Katynia. Byłam pewna, że zapyta, czy rosół, czy wołowina i w ogóle, co będzie na obiad. Kiedy powiedział, co się stało, w mojej głowie było jedno wielkie zdziwienie. Pierwsza myśl szła w kierunku, to samolot prezydencki, na pewno go ochronią, nikomu nic się nie stanie. Kiedy dotarło do mnie, że się stało, zaczęłam krzyczeć, że polityka zabiła mi mamę. Tata bardzo jasno, bardzo rzeczowo, powiedział mi, że na ile on zna katastrofy lotnicze, na ile on wie, na ile on jest w stanie powiedzieć, to szanse na to, że mama żyje są niewielkie, że trzeba oczywiście mieć nadzieję, ale szanse są niewielkie. Wracałam do Katowic i całą drogę trzymałam telefon w ręce i strasznie się bałam wybrać numer mamy. Bałam się, że nie będzie miała zasięgu, albo po prostu telefon nie będzie odpowiadał. Więc trzymałam go bardzo, bardzo mocno.
Masz jeszcze w telefonie numer komórki mamy?
Mam i przyznam, że ostatnio przez przypadek go wybrałam, chcąc zadzwonić do mamy mojego męża. Ale nie doczekałam do sygnału. Szybko wyłączyłam. Wiem, że te numery wpadają potem do jakiejś kolejnej puli operatora. Nie chciałam jednak usłyszeć w telefonie czyjegoś obcego głosu.
Katastrofa smoleńska zmieniła plany na życie wielu osób. Jak bardzo także twoje?
Naturalnie, moje też, ale ja do tego podchodzę tak, że ludzie doświadczają wielu katastrof. Codziennie na polskich drogach do nich dochodzi. Każda taka sytuacja zmienia czyjeś życie, śmierć bliskich zawsze jest bolesna, ale nie wolno zapominać, że wpisana jest w nasze życie i tworzy naszą tożsamość. Mama zresztą zawsze powtarzała, że śmierć to ciągle jakiś taki temat tabu, o którym trudno rozmawiać, a jednak to nieodłączna część życia…
W mediach znów pełno informacji o Smoleńsku. Nowe fakty i coraz więcej pytań o to, co tak naprawdę tam się stało. Też je sobie zadajesz?
Nie mogę powiedzieć, że mnie to nie ciekawi. Nawet dziś rano (w dniu wywiadu 7.04. - przyp. aut.) zastanawiałam się, czy kliknąć w internecie w kolejne newsy odczytane z czarnych skrzynek. W końcu je przeczytałam i powiem tak: mój ojciec powiedział kiedyś mądre zdanie: przyczyn było wiele, wiele czynników się na tę tragedię nałożyło. Długo jeszcze będziemy dochodzić do prawdy.
Teorię o zamachu też bierzesz pod uwagę?
Tak naprawdę nie chcę już o tym rozmawiać. Katastrofa smoleńska jest dla mnie wewnętrzną rodzinną tragedią. Straciłam w niej mamę, której niestety wiedza o tym, co tam się wydarzyło, już życia nie przywróci…
Biurko mamy w domu stoi tak jak je zostawiła. Nie miałaś ochoty tego posprzątać. Wiele osób tak robi po śmierci bliskich.
W moim domu, to znaczy w naszym domu rodzinnym, w którym ja teraz zamieszkałam z mężem i synem, jest wiele rzeczy mamy. Przy samym wejściu wisi jej piękny portret, jej biurko stoi tak jak stało w jej pokoju, z jej piórem, notatnikiem, okularami, przewieszoną przez oparcie krzesła torebką. Myślę, że tak długo, jak to będzie możliwe, tak pozostanie. To był przecież dom mojej mamy. Wkładała przez lata wiele miłości, żeby go budować, wiele ciepła tu wprowadziła, jej zdjęcia są w wielu miejscach, są jej ulubione szklanki, z których piła herbatę - zawsze z cytryną. Te wszystkie rzeczy tworzą dobrą atmosferę tego domu. Dzięki temu czujemy ją na każdym kroku. Nie powiem, jakiś czas temu zaczęłam porządkować osobiste rzeczy mamy, ona miała ich bardzo wiele, nazbierało się przez całe życie. Ileż tu jest wycinków prasowych, dotyczących jej rozlicznych aktywności, dyplomów, statuetek za nagrody dziennikarskie, jest naturalnie jej garderoba, a wszyscy wiedzą, że była elegancką kobietą. Czy to jest otaczanie się rzeczami? Nie wiem. To tylko rzeczy. Tak naprawdę to, co po mamie zostało, to ja, mój brat, nasza rodzina i bardzo wiele inicjatyw, które ona zaczęła, a są kontynuowane. Nie, zdecydowanie nie otaczam się rzeczami mamy, one tu po prostu są, a ja nie widzę powodu, żeby je wyrzucać.
Jutro promocja naszego albumu poświęconego Krystynie Bochenek, który wydała Biblioteka Śląska. Przygotowując go same aż się zdziwiłyśmy, jak wiele osób chce pamiętać o Krystynie Bochenek. Jak wiele imprez i przedsięwzięć przez nią zaczętych jest kontynuowanych.
Jako założycielka i prezes Fundacji imienia Krystyny Bochenek na bieżąco mam styczność z wieloma inicjatywami związanymi z mamą, natomiast jak to zebrałam do wspólnego jednego pliku powiem szczerze, bardzo się wzruszyłam, jak wiele osób chce o mamie pamiętać. Bardzo wszystkim za to dziękuję. To są dowody na to, że to, co robiła, było potrzebne. Jestem pełna pokory, ale i dumy, że tak wiele imprez - dzięki mamy współpracownikom, kolegom i koleżankom - nadal się odbywa. Kolejne szkoły obierają za patronów moją mamę. To bardzo miłe. Wiem, jak trudno coś zrobić, zorganizować, ile to kosztuje wysiłku, dlatego dziękuję w imieniu naszej rodziny wszystkim, dzięki którym pomysły mamy nadal żyją. Tak dużo jest osób, którym na tym zależy. Także na grób mamy ludzie bez przerwy przynoszą kwiaty, znicze, a czasem listy, zdjęcia, czy maskotki. To budujące, jak wiele osób grób mamy odwiedza, modli się, dla jak wielu mama była ważna.
Gdy będziesz Jurkowi opowiadać o babci, to od czego zaczniesz?
Już Jurkowi opowiadam. Mówię mu, że Krystyna Bochenek była niesamowitą osobą. Kobietą-instytucją. Jestem przekonana, że gdyby mama żyła, to pomiędzy Dyktandem, Ambasadorem Polszczyzny, meczem Senat kontra Senat, prowadzeniem obrad w Senacie, Spotkaniami Medycznymi, Imieninami Krystyn i wieloma, wieloma innymi wydarzeniami, jej pracą polityczną i dziennikarską, na pewno znalazłaby bardzo dużo czasu dla mojego dziecka. Szkoda, że się nie dowiem, jak by do niego mówiła, czy jak do dorosłego, czy tirli, tirli. Strasznie mnie to ciekawi, podobnie jak mojego brata. Jurkowi na pewno w niedalekiej przyszłości opowiem historię jego babci, na razie odwiedzamy razem jej grób. Jurek wie, że to babcia Krysia. Pewne jest jedno, że ona nad nami czuwa. Po jej śmierci wszyscy mówili, zobaczysz, będziesz czuła jej obecność. Wydawało mi się to mistyczne, nieprawdziwe, nierealne, ale teraz wiem, że to prawda. W szczególnych momentach mojego życia, jak choćby przy moim porodzie, czy w kilku innych sytuacjach, mama była i wydawała decyzje. Coś np. miało zmierzać w jedną stronę, niedobrą i nagle pojawiało się inne wyjście. W takich chwilach mówię teraz: mama wzięła sprawy w swoje ręce, i jak zawsze pomogła.