Po porwaniu i skatowaniu w Dołędze-Mostowiczu umiera publicysta i rodzi się pisarz
Dołęga-Mostowicz urodził się w Okuniewie koło Głębokiego na Kresach. Po jego dworze nie zostało nawet śladu
Dramatyczny, przełomowy dzień w życiu Tadeusza Dołęgi-Mostowicza miał miejsce 8 września 1927 roku, kiedy został porwany w Warszawie, wywieziony za miasto, skatowany do nieprzytomności i porzucony w gliniance. Przeżył cudem. Jednak uraz sprawił, że przeszedł metamorfozę. Za autorem „Dziadów” można by powiedzieć, że umarł publicysta i narodził się pisarz. O jego powieściach wiemy dużo, ale o felietonach niewiele. Tę lukę wypełniło Wydawnictwo Akademickie Dialog wydając frapującą książkę „Zły system. Teksty niewydane”.
Wielu z nas pamięta znakomity, przedwojenny film „Znachor”, w którym główny bohater grany przez niezapomnianego Kazimierza Junoszę-Stępowskiego zostaje pobity i traci pamięć. Było to wyraźne nawiązanie do skatowania Dołęgi-Mostowicza, bowiem to on był autorem powieści „Znachor”, na której oparto filmowy scenariusz. Kto pobił ówczesnego publicystę? Wszystko wskazuje na to, że byli to policjanci, bowiem dysponentem buicka torpedo, którego użyto do porwania, był... płk Janusz Jagrym-Maleszewski, szef policji w II RP, zaś za kierownicą siedział były legionista skierowany na „odcinek policyjny” porucznik Bolesław Kusiński. Mimo tak istotnych ustaleń prokuratury, śledztwu ukręcono łeb i sprawcy nigdy nie zostali ukarani.
Veto wobec kija, pięści, kuli i barbarzyńskich samosądów
Niestety, po zamachu majowym była to ponura rzeczywistość stanowiąca czarną plamę na mundurze oficerów policji i Wojska Polskiego, którzy za to jedynie katowali polityków i publicystów, że ci krytycznie wyrażali się o sanacji i Józefie Piłsudskim.
Nastąpiła czarna seria pobić. Ciężkie obrażenia odnieśli zarówno znani politycy Stanisław Stroński i Jerzy Zdziechowski, jak i popularny publicysta Adolf Nowaczyński, który podczas trzeciego napadu stracił oko. Kulminacja nastąpiła 14 lutego 1938 roku w Wilnie, kiedy oficerowie WP ciężko pobili trzech publicystów związanych z endeckim „Dziennikiem Wileńskim”: nauczyciela i historyka literatury Stanisława Cywińskiego, redaktora naczelnego Aleksandra Zwierzyńskiego i jego zastępcę Zygmunta Fedorowicza, byłego dyrektora sławnego Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta, w którym uczyli się Czesław Miłosz i Tadeusz Konwicki, zaś podczas II wojny światowej ostatniego delegata rządu londyńskiego w Wilnie. Jeszcze większym wstrząsem było porwanie i zamordowanie przez ludzi Marszałka gen. Jerzego Zagórskiego. Zbrodnia ta nigdy nie została wyjaśniona.
Tak więc Dołęga-Mostowicz nie był jedyną ofiarą napaści. Trafił do szpitala, zaś sześć dni po pobiciu na łamach dziennika „Rzeczpospolita”, z którym współpracował, ukazał się felieton „Zdziczenie”. Zaapelował w nim, aby walczyć z „psychozą czerezwyczajki”, czego zapowiedzią stają się „chamskie napady, barbarzyńskie samosądy oraz argumenty kija, pięści i kuli”. Autor nie krył irytacji i oburzenia, że „opryszki polityczne rzucają się z kijami na człowieka w obronie... marszałka Piłsudskiego”.
Śmierć jak kromka chleba - w Kutach na Pokuciu
Co znamienne, w swej publicystyce Dołęga-Mostowicz atakował nie tyle Komendanta, co jego stronników z obozu sanacyjnego. Dodajmy, że jego teksty prasowe odznaczały się finezją, ironią i ciętym dowcipem i w żadnym wypadku nie było to walenie cepem na odlew. Niemniej po pobiciu z coraz mniejszym zapałem pisał felietony, aby z czasem je porzucić i stać się pisarzem i to jednym z najsłynniejszych w II RP. Jego sztandarowe dzieło, „Kariera Nikodema Dyzmy”, okazało się ponadczasowe. Pasmo sukcesów autora „Ostatniej brygady”, który zarabiał 15 tys. zł na miesiąc, zaś o jego scenariusze dopytywało się Hollywood, przerwał wybuch wojny. W mundurze kaprala trafił na Pokucie, gdzie zastał go najazd Armii Czerwonej. Pisarz wspierał naszych żołnierzy internowanych w Rumunii w ten sposób, że przez most graniczny na Czeremoszu woził im pieczywo z piekarni Karola Różankowskiego w Kutach. Do tragedii doszło 20 września 1939 roku. Pisarz i kierowca podjechali ciężarówką pod piekarnię i zaczęli załadunek. Nagle na ulicy pokazały się trzy czołgi z czerwoną gwiazdą. Kupujący pieczywo wpadli do szoferki i ruszyli w stronę zbawczego mostu. Niestety, nie dojechali. Jeden z czołgistów puścił za nimi serię z karabinu maszynowego. Celną. Auto przewróciło się na poboczu, chleb i bułki rozsypały, zaś pisarz i kierowca zginęli.