- Trudno wyobrazić sobie dalsze rządy Zjednoczonej Prawicy bez Andrzeja Dudy, który nie ma już żadnych zahamowań przed podpisywaniem najbardziej kontrowersyjnych ustaw czy aktywnym udziałem w destrukcji wymiaru sprawiedliwości - mówi dr Patryk Wawrzyński, politolog z UMK.
Podczas konwencji wyborczej Andrzeja Dudy nie padły żadne konkretne deklaracje dotyczące programu wyborczego. Jarosław Kaczyński uznał go za wymarzonego kandydata na prezydenta, a jako jego atuty wymienił uroczą żonę, sympatyczną mamę i miłą córkę. Dodał ciepłe słowo o ojcu obecnego prezydenta i ocenił, że ponowny wybór Andrzeja Dudy jest oczywistością.
Powiedział więc jedynie coś, co można powiedzieć o każdym z kandydatów na prezydenta, pod warunkiem, że jest żonaty, ma dzieci i żyjących rodziców, a także mocne poparcie stojącego za nim obozu politycznego.
Twardy elektorat prezydent Duda, podobnie zresztą jak sam PiS, ma w garści, ale czym przekonać może niezdecydowanych? Prof. Paweł Śpiewak konwencję nazwał teatralizacją pustki, a wielu ekspertów zachodzi w głowę, po co Andrzej Duda miałby zostać prezydentem na kolejne pięć lat? Jako najważniejsza osoba w państwie nie jest człowiekiem próbującym łączyć zwaśnione obozy. Murem stoi za PiS i pewne jest, że nie zrobi niczego, czego nie zaaprobuje prezes Jarosław Kaczyński. O sędziach mówi ogólnie, że są kastą, dlatego PiS robi wszystko, by ratować polskie sądownictwo. Oburza go także to, że „w obcych językach chcą nam mówić, jaką Polskę mamy budować”. To prezydent orędownik idei „Polski wstającej z kolan” i aprobujący fakt, że jego żona nigdy nie wypowiada się publicznie na ważne tematy, tym samym stając się pierwszą polską damą po 1989 r., która uporczywie milczy.
Żeby podpisywał ustawy PiS?
Dr Tomasz Markiewka, filozof z UMK i publicysta „Krytyki Politycznej”, uważa, że z punktu widzenia PiS-u odpowiedź na pytanie „po co nam prezydent Duda?” jest prosta. Żeby podpisywał kolejne ustawy uchwalane przez PiS w Sejmie.
- Poprzednia kadencja pokazała, że w zdecydowanej większości wypadków robi to bez szemrania – mówi dr Markiewka. - Zresztą, nie ma co ukrywać, że po stronie opozycji, szczególnie w przypadku kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, mamy do czynienia z dokładnie odwrotnym oczekiwaniem. To znaczy, głównym celem opozycyjnego prezydenta czy prezydentki ma być wetowanie PiS-owskich ustaw, jeśli zostaną one uznane przez opozycję za groźne. To pokazuje, jaka jest rzeczywista rola prezydentury w Polsce. Ludzie oburzali się, gdy lata temu Donald Tusk wypowiadał się lekceważąco o funkcji prezydenta, mówiąc że sprowadza się ona do pilnowania żyrandoli. Ale widzimy, jakie mają w praktyce oczekiwania wobec prezydenta główne partie: albo będzie wiernie pomagał rządowi, albo będzie go blokował. Nie ma za bardzo mowy o jakiejś pozytywnej wizji prezydentury. Kiedyś uważano, że domeną prezydenta jest polityka zagraniczna, pamiętamy, jak Lech Kaczyński walczył z rządem PO o wpływ na tę politykę. Ale obecnie nawet ona zeszła w cień, prezydent Duda w czasie swojej ostatniej konwencji wyborczej nie miał za wiele do powiedzenia na ten temat. Jedyne, co potrafi wiarygodnie obiecać, to spełnianie oczekiwań rządu PiS.
Słaba pozycja w obozie?
Dr Patryk Wawrzyński, politolog z UMK, przypomina, że pięć lat temu wydawało się, że kandydatura Andrzeja Dudy będzie sygnałem do zmiany pokoleniowej w szeregach polskiej prawicy i nada jej nowoczesnego, europejskiego charakteru. Niespodziewany sukces przerósł jednak ambicje nowego prezydenta, który zadowolił się pozycją wykonawcy planu Jarosława Kaczyńskiego – takie zadanie przewidziało dla niego również PiS.
- Trudno wyobrazić sobie dalsze rządy Zjednoczonej Prawicy bez Andrzeja Dudy, który nie ma już żadnych zahamowań przed podpisywaniem najbardziej kontrowersyjnych ustaw czy aktywnym udziałem w destrukcji wymiaru sprawiedliwości - mówi dr Wawrzyński. - Przewaga PiS w parlamencie jest zbyt mała, aby przetrwać u władzy bez wsparcia Pałacu Prezydenckiego, a przejęcie go przez opozycję rozpoczęłoby ciąg wydarzeń, który – zapewne – w krótkim czasie zdyskredytowałby samą ideę Zjednoczonej Prawicy. Paradoksalnie, choć sam Andrzej Duda ma raczej słabą pozycję polityczną w swoim obozie, to dzisiaj – obok Kaczyńskiego – jest jego najważniejszym spoiwem, bo identyfikować mogą się z nim wyborcy PiS, ale i zwolennicy Ziobry czy Gowina.
Dr Wawrzyński sądzi, że wszyscy oni wierzą, że może być ich prezydentem, który wzmocni daną frakcję w kluczowym etapie walki o schedę po prezesie.
Wróci temat frankowiczów?
- Andrzej Duda przez ostatnie pięć lat zadowolił się byciem kluczowym trybem w maszynie Kaczyńskiego, stąd trudno ocenić, jak daleko mogą sięgać jego ambicje w drugiej kadencji - dodaje dr Wawrzyński. - Jego prezydentura jest równie miałka co poprzednika, który dał się zapamiętać bardziej z wpadek niż ciekawych pomysłów. Jestem zdania, że w kampanii będzie musiał wrócić temat frankowiczów, którym Duda wiele zawdzięcza, choć ostatecznie nie zrobił nic w ich interesie – i ciężko będzie się prezydentowi zmierzyć z tym zarzutem. Zapewne chciałby odegrać istotniejszą rolę w reformie sądownictwa, którą wizerunkowo zmonopolizował minister Ziobro, ale mogłoby to pociągnąć ryzyko kryzysu wewnątrz obozu władzy. Szkoda, że Andrzej Duda nie próbuje – niczym Lech Kaczyński – mocniej zaznaczyć swojej obecności na arenie międzynarodowej, bo wobec słabych ministrów spraw zagranicznych w rządzie PiS zaangażowanie prezydenta mogłoby wzmocnić i ożywić polską dyplomację.