Po co nam chaszcze w miastach? I jak dbać o przyrodę, której w betonowej dżungli nie jest łatwo?
Dzikie chaszcze w mieście: przyroda, na którą należy chuchać i dmuchać czy bałagan, który trzeba czym prędzej posprzątać? Pytamy prof. Katarzynę Marcysiak, biolożkę, botaniczkę z UKW w Bydgoszczy, członkinię Stowarzyszenia MODrzew Monitoring Obywatelski Drzew.
Po co nam przyroda w mieście?
W mieście mamy przyrodę z woli człowieka, to właściwie: zieleń, która z przyrodą ma niewiele wspólnego: krótko przystrzyżone trawniki, równo przycięte krzewy w ściśle zorganizowanych parkach, a w nich, poza wykostkowanymi alejkami: klomby z kwiatami, które rosnąć mogą tylko tam, gdzie im pozwolimy, gatunki roślin, które normalnie, naturalnie by w tu nie wyrosły. Życiodajna, zbawienna dla nas, niezwykle potrzebna dla ekosystemu, także w mieście, jest przyroda mimo woli człowieka: rośliny, krzewy czy jak kto woli „chaszcze”, które rosną, choć o nie nie dbamy, rosną, tam, gdzie nikt ich nie siał, nie sadził. To prawdziwe bogactwo rodzimych gatunków roślin i zwierząt: ptaków i owadów, wśród nich wielu pożytecznych. Taka przyroda wybucha zwykle na jakiś niezagospodarowanych działkach. Nie daje nikomu, ani miastu, ani deweloperowi, bezpośredniego zysku. Dlatego takie miejsca łatwo znajdują się na celowniku. Ale przecież można na to spojrzeć inaczej: walory przyrodnicze to świetna wizytówka miasta i magnes na turystów.
Dlaczego mamy pozwalać, by chaszcze trwały?
To pytanie z gatunku tych o cel ochrony przyrody: musimy o nią dbać, bo my jesteśmy częścią przyrody. Każdy zamach na przyrodę, to zamach na nas. Oddychamy przecież takim samym powietrzem jak sarna, pijemy taka samą wodę. Chcielibyśmy, by była czysta. To samo nam szkodzi. Doceńmy to, że – mimo że tak bardzo przeszkadzamy przyrodzie w miastach – ta dzika roślinność, w jakichś miejskich enklawach, występuje. To ona daje nam tlen, przynosi ochłodę podczas upałów, zatrzymuje coraz cenniejszą wodę. Takie miejsca, gdzie występuje dzika przyroda pośród miejskiej dżungli, mają też dodatkowy walor – znajdują tu wypoczynek ci, którzy z różnych powodów nie mogą pozwolić sobie na szukanie ukojenia w atrakcyjnych przyrodniczo zakątkach z dala od miasta – albo nie mają na to pieniędzy, albo z racji wieku czy chorób nie są w stanie daleko wyjechać. I jeszcze jeden argument: możemy dbać o dzikie chaszcze w miastach dlatego, że nas na to stać. Kiedyś miasta były małe, ciasne, ograniczone murami, dziś zajmują coraz rozleglejsze tereny. Mamy więc miejsce na to, by oddać je naturze. Oczywiście pamiętając, że miasto to miejsce życia ludzi, więc tę dziką przyrodę czasem trzeba delikatnie poskromić. Ale nie przekształcić w trawnik czy klomb z kwiatami!
Gdy mówimy o uregulowaniach dotyczących przyrody w mieście, trafiamy na opór mieszkańców. Poza niechęcią do ekologów, wielu cechuje też, czasem nieuświadamiany, atawistyczny lęk przed dziką naturą. Ma to swoje źródła w braku odpowiedniej edukacji przyrodniczej.
Przyrodnicy toczą boje o kolejne drzewa w miastach przeznaczone do wycinki – pod miejsce parkingowe albo dodatkowy pas jezdni, o to, by w bogatym przyrodniczo, niemal dziewiczym skrawku dzikiej przyrody nad rzeką nie robić otwartego kąpieliska. To ciągła walka, droga przez mękę. Dlaczego tak to się odbywa?
Po pierwsze, winne są przepisy. O ile mamy jasne regulacje dotyczące ochrony zagrożonych gatunków zwierząt, o tyle nie chronimy zbyt dobrze gatunków roślin. Szukanie w mieście objętych ochroną prawną gatunków roślin jest karkołomne, bo one tu zwyczajnie nie wyrosną, za bardzo przekształciliśmy przyrodę, by były na to szanse. Dochodzi do absurdów, kiedy – by zapobiec niepotrzebnej wycince drzewa – szukamy gniazd rzadkich ptaków, by ocalić skrawek dzikiej roślinności – chronionego gatunku owadów.
A po drugie?
Często, gdy zaczynamy mówić o potrzebie ochrony przyrody, słyszymy wyzwiska: „wy ekolodzy”. Tak właśnie: wyzwiska, bo słowo ekolog jest używane właśnie w takim kontekście, kojarzymy je z rozkrzyczanym człowiekiem, pobrzękującym łańcuchami, który rozgląda się za drzewem, do którego mógłby się przykuć w akcie desperacji. Media nieźle się napracowały, by utrwalić taki wizerunek ludzi troszczących się o przyrodę, a zaczęło się od walki o Dolinę Rospudy. Zatem: gdy mówimy o uregulowaniach dotyczących przyrody w mieście, trafiamy na opór mieszkańców. Poza niechęcią do ekologów, wielu cechuje też, czasem nieuświadamiany, atawistyczny lęk przed dziką naturą. Ma to swoje źródła w braku odpowiedniej edukacji przyrodniczej. Potrzebujemy poważnego podejścia do ochrony przyrody. W trosce o dzikie chaszcze nie chodzi też o to, byśmy teraz przestali dbać o miejskie trawniki, chodzi o to, by nie ingerować w zielone enklawy, które powstały samoistnie np. w pobliżu rzeki.
Musimy postawić na edukację, inaczej niewiele zdziałamy. Ludzi, którzy nie mają wiedzy, łatwo nastraszyć. Właśnie na tej zasadzie opiera się nagonka na wilki, która trwa od jakiegoś czasu.
Pamiętam radość wielu „mieszczuchów”, kiedy miasta w regionie w zeszłym roku postanowiły nie kosić trawników w trosce o owady zapylające i z uwagi na niedobory wody. A potem te telefony do redakcji: „zróbcie coś, niech w końcu skoszą te suche badyle, patrzeć na to nie można…”.
To jest akurat przykład bardzo dobrego pomysłu bardzo źle zrealizowanego. Nie koszono trawników przez cały sezon. Stworzyły się piękne łąki kwietne, wyrosły na nich rodzime rośliny, które w czasach regularnego koszenia nie miały szans na kwitnienie – to najlepsze, co w mieście można zrobić dla zapylaczy. Ale gdy już postanowiono na koniec sezonu poskromić chaszcze, skoszono trawniki bardzo krótko, całkowicie pozbawiając owady pożywienia. Praktyka powinna być taka, żeby kosić nawet 2-3 razy w sezonie, ale pozostawiać względnie wysoką trawę. Dopiero takie działania mają sens i znaczenie dla ekosystemu. Zachwycamy się równo przystrzyżonymi, zielonymi trawnikami, jakie hołubią m.in. Anglicy. Ale oni mają zupełnie inny klimat. U nas trzeba byłoby trawę bardzo często podlewać, by była krótka, gęsta i wiecznie zielona. Najlepszym sposobem jest więc pozwalanie na to, by rosła nieco wyżej. Wtedy nie tylko będzie rajem dla owadów, ale i zatrzyma drogocenną wilgoć i sprawi, że w czasie upałów będzie nam się znośniej żyło w betonowej dżungli. Rozwiązaniem sporów wokół wysokości trawników niech będzie złoty środek – w mieście mamy miejsca, gdzie sprawdzi się regularnie i krótko strzyżony trawnik i takie, gdzie można kosić znacznie rzadziej.
Gorącym w miastach tematem są też drzewa. Ale i je trzeba chronić z głową...
Wszystko trzeba robić z głową. A drzewa trzeba chronić. I już. Ważne, by udało się zachować te, które już są. Nawet jeśli w miejsce jednego, kilkudziesięcioletniego drzewa posadzimy kilkanaście młodych, na efekt będzie trzeba czekać kilkadziesiąt lat. Nie przyspieszymy tego. W niektórych miastach, np. w Warszawie, nie tylko policzono już wszystkie drzewa, ale i oszacowano ich wartość. Nie jest to proste, bo drzewa są bezcenne. Stosuje się różne przeliczniki, np. szacuje się wartość jego usług świadczonych w ekosystemie. Kolejni społecznicy działający w organizacjach NGO czynią starania, by drzewa policzyć, bo dopiero, gdy wiadomo, ile ich jest, jakie to gatunki, będzie wiadomo, jak je chronić i co im zagraża. Jasne jest, że jeśli ktoś podejmuje decyzję o wycięcie starej topoli, której gałęzie się łamią, która jest porośnięta jemiołą, nie ma o co kruszyć kopii. Ale walczyć należy o każde drzewo, które nie stanowi zagrożenia, a jest tylko traktowane jako przeszkoda np. podczas budowy parkingu czy nowego ogrodzenia.
Mieszczuchy są przekonani, że przyroda jest bezcenna?
Coraz więcej osób ma świadomość, jak ważna jest ochrona drzew w mieście. Bo drzewa to tylko fragment, tylko część ekosystemu – jak drzewa, to ptaki, jak ptaki, to owady itd. Wszystko jest ważne. Ludzie mają jednak często zbyt małą wiedzę o przyrodzie, o jej znaczeniu dla człowieka, który jest jej częścią. Musimy postawić na edukację, inaczej niewiele zdziałamy. Ludzi, którzy nie mają wiedzy, łatwo nastraszyć. Właśnie na tej zasadzie opiera się nagonka na wilki, która trwa od jakiegoś czasu.
- O poważnym traktowaniu przyrody w mieście prof. Katarzyna Marcysiak mówiła na webinarium zorganizowanym przez Stowarzyszenie MODrzew Monitoring Obywatelski Drzew.
- Wykładu można wysłuchać tutaj.