Nie popadam w paranoję. Jeżeli ktoś na mnie krzywo popatrzy, to nie zawsze dlatego, że jestem Polką - mówi Iga Paczkowska, która mieszka w Bostonie od dziewięciu lat. - Ale na początku zdarzały się sytuacje, że ktoś powiedział: „Teraz mamy brexit, co ty tu jeszcze robisz?”
Polski słychać tu równie często jak angielski. Na ulicach Bostonu, najbardziej eurosceptycznego miasta w Anglii, językami europejskimi - naszym, łotewskim, bułgarskim - mówi się na równi z angielskim. Iwonę i Aldonę spotykam pod supermarketem. - Nie dziwię, że nastąpił brexit. I tak Brytyjczycy byli cierpliwi. Jest nas tu za dużo. I dużo jest krętaczy i naciągaczy, którzy żerują na systemie - mówi Iwona. - Ja bym najchętniej tych wszystkich ludzi wysłała do college’u. Niektórzy są tu kilka lat, a zdania po angielsku nie potrafią sklecić - wtóruje jej Aldona.
Dzięki brexitowi miasto stało się sławne. Pracowniczka polskiej piekarni nie zgadza się udzielić nawet krótkiego komentarza. Co chwila ktoś przychodzi z kamerą spytać, jak się imigrantom mieszka w miejscu, gdzie 76 proc. ludzi zagłosowało za brexitem. - Wypowiem się, a tu zaraz mnie ktoś przyatakuje. Tutaj ludzie nie są tolerancyjni - tłumaczy ekspedientka.
Zanim wyjdę, zagai z troską: A pani tak sama chodzi? Nie boi się pani? Ja tu mieszkam, a boję się wychodzić. A jak telefon dzwoni, to nie odbieram, bo strach odezwać się po polsku.
Czytaj więcej o tym, jak Polacy radzą sobie po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień