Płonący komitet paryski
1956. W odpowiedzi na sowiecką interwencję na Węgrzech, w Paryżu dochodzi do poważnych zamieszek. Protestujący demolują lokale partii komunistycznej. Na bruku lądują dokumenty i portrety przywódców
Do gmachu komitetu partii komunistycznej zbliżają się tłumy manifestantów. Lecą kamienie, rozpryskują się szyby. Część napastników próbuje dostać się do środka. Wybucha pożar. Z pokojów manifestanci wyrzucają meble, popiersia działaczy komunistycznych i podpalane zaraz sterty partyjnych dokumentów. To nie grudzień 1970 r. w Gdańsku czy Szczecinie ani czerwiec 1976 r. w Radomiu. To Paryż 7 listopada 1956 r.
4 listopada 1956 r., rozpoczęła się operacja „Wicher” - druga interwencja sowiecka na Węgrzech, mająca ostatecznie zdusić powstanie w Budapeszcie. W kilkudniowych walkach zginęło ok. 2500 osób, później nastąpiły represje - łącznie z wyrokami śmierci i wywózkami w głąb ZSRS. Skończyły się nadzieje na odwilż w bloku sowieckim i kres zimnej wojny.
Gniew i oburzenie
Społeczeństwa świata zachodniego solidaryzowały się z Węgrami i w licznych manifestacjach wyrażały swój sprzeciw wobec brutalnych działań armii sowieckiej. W Nowym Jorku 4 listopada przeszedł Piątą Aleją 10-tysięczny marsz pogrzebowy, z symboliczną trumną niesioną przez demonstrantów. Tysiące manifestantów wyrażało swój sprzeciw podczas demonstracji w Rzymie, Brukseli, Berlinie Zachodnim czy Kopenhadze. W Reykjaviku na Islandii obrzucono ambasadę ZSRS błotem i warzywami. Demonstracje odbywały się nawet w dalekiej Australii czy państwach Afryki i Ameryki Południowej.
Szczególny wymiar społeczny sprzeciw przybrał we Francji. Wpłynęło na to kilka czynników. Po pierwsze, gniew budziła postawa silnej Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF), powtarzającej argumenty sowieckiej propagandy i popierającej interwencję na Węgrzech. Komuniści w ostatnich wyborach ze stycznia zdobyli jedną czwartą głosów (ok 5,5 mln) i tworzyli największy klub parlamentarny, choć pozostawali w opozycji wobec rządu. Po drugie, we Francji przebywało wielu uchodźców z krajów bloku sowieckiego, w tym Węgrów, Polaków czy tzw. białych Rosjan. Po trzecie w końcu, we Francji narastał wewnętrzny konflikt polityczny, a sytuacja była zdestabilizowana ze względu na szereg problemów, takich jak porażka w wojnie w Indochinach, tocząca się krwawa wojna w Algierii, operacja sueska czy słabość kolejnych rządów. Oliwy do ognia dolała śmierć korespondenta tygodnika „Paris-Match”, Jeana-Pierre’a Pedrazziniego. Postrzelony kilkakrotnie przez żołnierzy sowieckich w Budapeszcie, zmarł po przewiezieniu do Paryża 7 listopada.
Pod numerem 44
Gniew najpierw sięgnął głównego organu francuskich komunistów, dziennika „L’Humanité”. Nic dziwnego, pismo to było tubą sowieckiej propagandy. 28 października, po pierwszej interwencji sowieckiej, wyrażano na jego łamach satysfakcję, że „kontrrewolucyjne zamieszki” zostały zlikwidowane. Po drugiej interwencji z 4 listopada, pisano o szczęśliwym Budapeszcie, do którego wrócił spokój. Pierwsze ataki na siedzibę „L’Humanité” miały miejsce 5 i 6 listopada. Wówczas jeszcze skończyło się na wybitych szybach.
Apogeum nastąpiło po południu w środę 7 listopada. Zaczęło się pokojowo, od zorganizowanego przez różne organizacje polityczne marszu solidarności z Węgrami. Przez Pola Elizejskie przemaszerowało ok. 30 tys. osób, w tym wielu parlamentarzystów i znanych polityków z różnych ugrupowań. Uczestniczyli w manifestacji choćby socjalista, późniejszy prezydent, a wówczas minister sprawiedliwości François Mitterand, jeden z ojców integracji europejskiej Robert Schuman czy przywódca francuskiej chadecji, były premier Georges Bidault. Z flagami francuskimi i węgierskimi, wśród krzyków „Wyzwolić Budapeszt”, „Broń dla Węgrów”, „Zdelegalizować PCF” czy nawet „Rozstrzelać Thoreza” (sekretarza generalnego PCF), tłum przeszedł pod Łuk Triumfalny, gdzie ogromna ilość kwiatów została złożona na grobie nieznanego żołnierza. W tym czasie zaczęła się formować około trzytysięczna grupa młodszych uczestników manifestacji, z hasłami: „Spalić PCF” i „Na Châteaudun”.
Przy skrzyżowaniu Châteaudun, pod adresem Le Peletier 44, mieściła się siedziba Komitetu Centralnego PCF. Około 19.00 pojawili się tam pierwsi manifestanci. Nie było większych sił policji, bo jeden z przywódców partii, Jacques Duclos - który w czasie omawianych wydarzeń bawił w ambasadzie sowieckiej na uroczystościach rocznicy rewolucji październikowej - odmówił dodatkowej ochrony. Przybyło za to kilkuset działaczy partyjnych - powiedzielibyśmy: aktyw robotniczy - gotowych do odparcia szturmu. Zaczęły się walki uliczne i oblężenie. Obrońcy polewali też atakujących wodą z węży gaśniczych. Wkrótce zostały wyważone drzwi do budynku, zajęto parter, później drugie piętro. Manifestanci wystawili przez pozbawione szyb okno węgierską flagę z czarnym kirem, wyrzucali na zewnątrz wyposażenie i podpalili budynek. Parter i drugie piętro zajęły się ogniem. Siedziba KC była jednak zamieniona w małą fortecę, wewnętrzne drzwi były opancerzone, napastnikom nie udało się przedostać do pozostałych pomieszczeń. Po 20.00 przyjechała straż pożarna i ugasiła pożar, a tłum zrezygnował z próby zdobycia całego budynku. Z „Marsylianką” na ustach ruszył pod siedzibę dziennika „L’Humanité”.
Obrońcy komunistycznego pisma byli już przygotowani. Obrzucali napastników butelkami z wodą i kwasem, ołowianymi czcionkami drukarskimi, polewali wodą. Manifestanci byli uzbrojeni w cegły i sztile kilofów. W tym czasie zaczęły docierać do centrum posiłki zwolenników PCF z podparyskich osiedli robotniczych. Żeby nie dopuścić do eskalacji walk, w końcu zaangażowała się policja i żandarmeria. Siedziba „L’Humanité” pozostała niezdobyta.
Zamieszki ustały dopiero koło północy. Około trzydziestu rannych znalazło się w szpitalach. Trzech obrońców siedziby KC straciło życie.
Pomoc i modlitwa
W odpowiedzi na wydarzenia z 7 listopada komuniści urządzili dzień później kontrmanifestację. Mimo zakazu policji zgromadziło się kilka tysięcy zwolenników PCF pod hasłem „Faszyzm nie przejdzie”. Skala nie była jednak taka, jakiej oczekiwali partyjni notable. Znów miały miejsce zamieszki i starcia z policją.
Z drugiej strony w bretońskim Rennes miała miejsce powtórka z Paryża. Z 15-tysięcznej manifestacji potępiającej sowiecką interwencję oderwała się kolumna młodzieży, głównie studentów, która splądrowała lokale miejscowej PCF i związanego z komunistami pisma „Ouest-Matin”. W sobotę i niedzielę 10 i 11 listopada tysiące Francuzów uczestniczyło w kolejnych manifestacjach m.in. w Lille, Marsylii, Poitiers, Valenciennes czy w Orleanie, gdzie na ulicy palono egzemplarze „L’Humanité”.
Świat polityczny i główne francuskie dzienniki potępiły uczestników zamieszek. Centrolewicowy „Le Monde” pisał, że manifestanci użyli metod, jakie sami potępiają. Katolicki dziennik „La Croix” ubolewał nad udziałem młodzieży w wydarzeniach pisząc: „Istnieją inne miejsca i inne sposoby na wychowanie naszych dzieci, strzegąc je przed zagrożeniami komunizmu”.
Komuniści twierdzili, że napastnicy to w większości „synkowie tatusiów” z bogatych domów, kierowani przez weteranów wojen kolonialnych. Manifestantów nazywali po prostu faszystami.
Gniew najpierw sięgnął głównego organu francuskich komunistów, dziennika „L’Humanité”, pismo to było tubą sowieckiej propagandy
Nie był to jednak faszyzm, ale spontaniczny protest przeciwko sowieckiej interwencji i obecności w życiu politycznym Francji partii jednoznacznie wspierającej totalitarny reżim z Moskwy. Nawet francuscy socjaliści mówili, że w tę środę francuski lud okazał solidarność z węgierską klasą robotniczą, że wskrzeszony został Paryż z czasów rewolucji czy Komuny Paryskiej. Na komunistyczne oskarżenia o faszyzm, socjaliści odpowiadali słowami o stalinowskiej piątej kolumnie w Paryżu.
Propaganda komunistyczna przypominała, że Węgrzy w obu wojnach światowych walczyli u boku Niemiec i próbowała przekonywać o faszystowskim charakterze węgierskiej emigracji i samego powstania. W interpretacji francuskich komunistów interwencja sowiecka pozostała udaną próbą zlikwidowania w zarodku odradzającego się na Węgrzech faszyzmu. Nawet organ KC PZPR „Trybuna Ludu” realniej oceniał wówczas węgierskie wydarzenia.
Społeczeństwo wiedziało jednak swoje. Oprócz manifestacji solidarności przyjęło inne formy wsparcia Węgrów. Wielka hala dworca d’Orsay wypełniła się darami składanymi dla potrzebujących z Budapesztu. Ale było też wsparcie duchowe. W nocy z soboty 10 na niedzielę 11 listopada tysiące paryżan szczelnie zapełniły bazylikę Sacré-Cœur i okoliczne ulice wzgórza Montmartre, by pod przewodnictwem arcybiskupa Paryża kard. Maurice’a Feltina modlić się za Węgry.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.