Płakała, potem przestała. Prosiła: nie róbcie mi dziecka
Ten mechanizm działania można obserwować w wielu sprawach, kiedy sprawcy działają w grupie. W momencie popełnienia przestępstwa wzajemnie nakręcają swą agresję. Każdy chce być tym bardziej złym. Silniejszym. Dominującym. Ale już przed sądem winą jeden obarcza drugiego.
Czym może skończyć się niewinna z pozoru przejażdżka rowerem z nowymi kolegami – o tym przekonała się 18-letnia Marianna, mieszkanka Rzepowa, dzisiejszego Rzepkowa w podkoszalińskiej gminie Sianów. Wczesnym rankiem 15 kwietnia 1970 roku zgłosiła się na posterunek milicji w Sianowie, by złożyć zawiadomienie o przestępstwie, do którego doszło poprzedniego wieczora.
W Rzepowie, naprzeciwko domu dziewczyny, zebrała się grupa znajomych z wioski. Dołączyło do nich trzech chłopaków z Sianowa. Przyjechali na rowerach. Było około godz. 20.
– Ja miałam zamiar pójść na przystanek PKS, który od wsi oddalony jest o około kilometr, bo mój ojciec miał wrócić tym autobusem. Wówczas ci nieznani chłopcy powiedzieli mi, że do przystanku mnie podwiozą – opisywała. Skusiła się na przejażdżkę. Jednak nie zatrzymali się obok przystanku. Początkowo myślała, że to żart. Szybko jednak zorientowała się, że chcą ją gdzieś wywieźć. Zaczęła krzyczeć. Usłyszała, że ma być cicho, inaczej ją zabiją. Groźba poskutkowała.
Pomyślała, że uwolni się od napastników, gdy będzie nadjeżdżał autobus. – Ale oni wieźli mnie w kierunku lasu, w kierunku wsi Suchej. Na skraju lasu zaczęłam uciekać, ale mnie dogonili. Jeden powiedział, że takie sztuczki to nie z nimi. Przewrócili mnie na ziemię, porwali bieliznę i halkę, jeden zatkał mi buzię ręką i mówili, że jak będę krzyczeć, to zabiją.
Według relacji 18-letniej Marianny jeden z mężczyzn zaczął ją gwałcić, a w tym czasie dwóch pozostałych trzymało ją za ręce. Potem się zmieniali. Każdy z nich zgwałcił ją po trzy razy. – Po tym wszystkim kazali mi się ubrać, wsadzili mnie na rower i chcieli mnie odwieźć do Rzepowa. Powiedzieli: „ty bladź, jak komuś powiesz to cię zabijemy”. Jak mnie odwozili, to usłyszałam głos ojca. Wołał mnie po imieniu – wyjaśniła.
Marianna poczuła przypływ sił. Zaczęła krzyczeć, zeskoczyła z roweru i jednego z chłopaków usiłowała przytrzymać. Dobiegł do nich jej ojciec. Złapał mężczyznę, przewrócili się. – Dobiegła wtedy mama. Ten chłopak leżał na moim ojcu i go dusił. Mama uderzyła go po plecach. Puścił wtedy ojca i uciekł. Pozostali uciekli wcześniej. Na miejscu pozostał tylko rower i czapka gwałciciela – relacjonowała.
Marianna złożyła wniosek o ściganie sprawców gwałtu. Z akt sprawy aż wylewają się emocje, w tym żal i gorycz jej ojca. – Osobiście żądam ukarania sprawców gwałtu! – podczas przesłuchania nie mógł opanować nerwów.
16 kwietnia przed podprokuratorem Prokuratury Powiatowej w Koszalinie usiadł 18-letni Henryk B., mieszkaniec Sianowa. Przedstawiony mu został zarzut uczestnictwa w gwałcie zbiorowym. Przyznał się. – Ja zaproponowałem dziewczynie przejażdżkę, wziąłem ją na rower i pojechaliśmy w kierunku Suchej – nie krył. – Usiedliśmy w rowie na skraju lasu i zaczęliśmy rozmawiać. Marian H. zaproponował jej odbycie stosunku z nami. Dziewczyna nie chciała. On próbował ją całować, ale też nie chciała. Później powiedziała, że odda nam się sama. A potem zaczęła biec w kierunku lasu przez łączkę. Pobiegł za nią albo H., albo F. Zatrzymał i przewrócił na ziemię. Marian położył się na nią, ja z Julianem trzymałem jej ręce, a Marian ściągnął reformy. Dziewczyna początkowo płakała, a później przestała. Prosiła, aby nie zrobić jej dziecka.
18-latek opisywał co i który po kolei robił. To wystarczyło do podjęcia natychmiastowej decyzji o tymczasowym aresztowaniu Henryka.
Tego samego dnia przed oblicze prokuratora doprowadzony został 19-letni Marian H., pracownik sianowskiej fabryki zapałek. On jednak w pierwszych słowach zaprzeczył udziałowi w gwałcie. Przyznał, że dwa dni wcześniej był z kolegami w Rzepowie, że poprosili Mariannę o wodę, że przyniosła, że Heniek posadził ją na ramę roweru i pojechali do lasu.
Rozpędził się w wyjaśnieniach tak bardzo, że w którymś momencie oznajmił: - Zeszliśmy na łąkę. Ona początkowo przyspieszyła, wtedy we trzech złapaliśmy ją, aby mieć z nią stosunek. Gdy upadła na ziemię, wówczas ja i któryś z kolegów ściągnęliśmy jej do kolan reformy – podkreślił. A skoro już się tak „rozpędził”, wreszcie wyznał, że do zbiorowego gwałtu doszło. Po ponad dwóch godzinach przesłuchania Marian nie wrócił do domu. Pojechał do aresztu.
Dzień później 19-letni Julian F., również pracownik Sianowskich Zakładów Przemysłu Zapałczanego usłyszał pytanie prokuratora, czy przyznaje się do udziału w zbiorowym gwałcie. Zaprzeczył. Zaczął umniejszać swej roli w przestępstwie. – To H. położył ją na trawie, obejmował i próbował całować. Wtedy ona zaczęła krzyczeć. Widząc to powiedziałem kolegom, aby dali jej spokój. Koledzy nie zgadzali się, żeby ją puścić. Potem puścili i dalej przekonywali, żeby to z nami zrobiła. Widocznie przekonali ją, bowiem wyraziła ona zgodę na odbycie z nami stosunku – oświadczył.
Mało tego. Julian, nawet kiedy 18-latka już się zgodziła, jak twierdził, oddać wszystkim po kolei, uznał, że „mogą z tego wyniknąć jakieś nieprzyjemności”. Dlatego odszedł w stronę pozostawionych w zaroślach rowerów. Kątem oka miał jednak widzieć, jak Marian pomagał dziewczynie zdjąć bieliznę. Ona jednak uciekła. Dlaczego, skoro sama chciała? Nie powiedział. Doprowadzona, przez innych, nie przez Juliana oczywiście, miała odmówić ułożenia się na trawie. Postawa gentelmana wyszła z chłopaków, bo dwóch ułożyło na ziemi swe marynarki. – Powiedzieli mi, żebym odbył z nią stosunek. Ja nie chciałem. Namawiali mnie dalej. Odszedłem do rowerów nie zgadzając się na ich propozycję – wyjaśnił Julian. Podkreślił, że dwaj jego koledzy jednak to zrobili. I to więcej niż raz.
Prokurator nie dał wiary zapewnieniom 19-latka o jego niewinności i jeszcze tego samego dnia trafił on do aresztu. Po trzech dniach Julian złożył zażalenie na tę decyzję, podkreślając w skreślonym ołówkiem piśmie do Sądu Wojewódzkiego, że jest świadkiem w sprawie. Bynajmniej nie oskarżonym. Sąd nad wnioskiem oczywiście się pochylił, jednak argumenty prokuratury i zgromadzone dowody przemawiały przeciwko słowom młodego mężczyzny.
Sprawnie przeprowadzone śledztwo zakończyło się szczegółowym aktem oskarżenia, datowanym na 10 czerwca 1970 roku. Henryk B., Julian F. i Marian H. zostali oskarżeni o to, że działając wspólnie przy użyciu przemocy, polegającej na obezwładnieniu 18-letniej Marianny odbyli z nią kilkakrotnie stosunki płciowe, czyli o czyn z art. 168 paragraf 2 Kodeksu Karnego z 1969 roku. Groziło im od 3 do 10 lat więzienia.
10 lipca 1970 roku rozprawie przed Sądem Wojewódzkim w Koszalinie przewodniczył sędzia Stanisław Ramotowski. Jako pierwszy zeznawał Henryk B. Do zarzutów częściowo się przyznał. Ale w kolejnych już swoich wyjaśnieniach znacznie umniejszył swą rolę w przestępstwie. I już z pierwszych zdań można wnioskować, że chciał udowodnić, iż to 18-latka wszystko zaczęła.
- Prosiła, żebym dał jej się przejechać na rowerze. Dałem jej rower, ale ona powiedziała, że sama nie pojedzie. Powiedziałem, że może się z nami udać na przejażdżkę. Zgodziła się. Zabrałem ją na rower, ale potem zmęczyłem się i na rower wziął ją F. Dojechaliśmy do lasu i zaczęliśmy tam rozmawiać. Usiedliśmy w rowie, H. chciał ją pocałować, ale ona powiedział „nie tak ostro, wolniej, oddam się sama” - tłumaczył.
Tym razem twierdził, że to Marian przewrócił dziewczynę na ziemię i on namawiał ją do seksu. – Początkowo mówiła, że „nie, nie”, a potem uległa jemu, to znaczy chciała mu się oddać. Ale do niczego nie doszło – opisywał. Z Julianem mieli wtedy pójść w stronę rowerów, a Marian, słysząc kroki miał wystraszyć się, że ktoś nadchodzi i pobiec do kolegów. Według słów Henryka wtedy Marianna zaczęła uciekać. – Pobiegliśmy za nią. Żeby tylko ją dogonić. Chwyciliśmy ją pod ręce, żeby wróciła z nami na łąkę, gdyż początkowo stawiała opór. Julian i ja zdjęliśmy marynarki i położyliśmy na ziemi, żeby Marianna się nie pobrudziła – tłumaczył. – Dziewczyna stawiała opór i żeby umożliwić H. stosunek, trzymałem ją za ręce. F. też ją trzymał. Ona opierała się, jednak tylko... słownie. Zachowywała się tak, że zmuszeni byliśmy przytrzymać ją za ręce – Henryk zdawał się niemal skarżyć na pokrzywdzoną.
I dodał okrutne słowa: - Odniosłem wrażenie, że Marianna była zadowolona z przebiegu tego zdarzenia. I teraz kolejny dowód na to, jak przed sądem oskarżeni sami umniejszają swej roli w grupowym działaniu: - Podszedłem i spytałem, czy chce mieć ze mną stosunek. Powiedziała, że jak miała z tamtymi, to może mieć i ze mną.
Sąd zwrócił uwagę na ewidentne rozbieżności między wcześniejszymi zeznaniami B., a tymi z rozprawy. – Nikt jej nie groził. Było tak, jak dziś zeznałem – odparł.
Julian F. twierdził, że dziewczyna nie opierała się kiedy Marian H. – bo jego zdaniem on zaczął – ją najpierw całował, a potem „wziął”. Potem oni „zaproponowali”, ona się zgodziła. Znaczy „tamci oni”, bo on nie skorzystał. – Śledczy chciał, żebym tak zeznał i tak zeznałem – skwitował jakże inne, wcześniejsze wyjaśnienia. – Po prostu wtedy zeznawałem nieprawdę, a przed sądem chcę zeznać prawdę. Mówiłem, że H. i B. odbyli stosunki, a nie zgwałcili ją. Nie zwróciłem uwagi, że jest taka różnica między tymi określeniami.
Marian H. do winy częściowo się przyznał. Częściowo, bo... - Nie namawialiśmy Marianny do odbycia stosunków, a mimo to powiedziała ona, że w tym miejscu (w lesie) odbywać ich z nami nie będzie i żeby odejść gdzieś na pobocze. Odniosłem wrażenie, że sama nam to zaproponowała – oświadczył i dodał, wbrew temu co chwilę wcześniej mówili koledzy, że nikt 18-latki nie musiał przytrzymywać.
- Byłam zdenerwowana i przestraszona, zaczęłam płakać – w opozycji do zeznań oskarżonych stoją słowa ofiary. – Zdjęli marynarki, rozłożyli na ziemi i pchnęli mnie na nie. H. zaczął ściągać mi płaszcz, reformy. Nie krzyczałam, ponieważ bałam się spełnienia groźby, że mnie zabiją – mówiła dziewczyna. – Trzymali mnie za ręce. Każdy zgwałcił mnie trzy razy. Jak H. to robił, to pozostali poganiali go, żeby szybciej, bo im też się spieszy. Płakałam. Byłam już zmęczona i nie mogłam się bronić. Bałam się, że zrobią mi coś jeszcze gorszego. Potem kazali mi się szybko ubierać. Wsadzili na rower i powiedzieli, że jeśli komuś powiem, to mnie ukatrupią. Kiedy usłyszałam głos mojego ojca, zaczęłam krzyczeć. Jeden z oskarżonych mi powiedział wtedy: „Odsiedzę to, odsiedzę, ale cię zabiję”.
Wyrok w Sądzie Wojewódzkim w Koszalinie zapadł 10 lipca 1970 roku. Sędzia Ramotowski uznał trzech oskarżonych winnych popełnienia zarzucanych czynów i wymierzył Henrykowi B. karę 5,5 roku więzienia, a Julianowi F. i Marianowi H. po 5 lat za kratami.
„To, że Marianna nie odbywała z oskarżonymi stosunków dobrowolnie, wypływa pośrednio z faktów uszkodzenia garderoby, stanowiącej dowody rzeczowe, z jej wyglądu zewnętrznego, który określiła matka pokrzywdzonej po jej odnalezieniu. Z karalności ich działania oskarżeni zdawali sobie sprawę, bo jak wynika z zeznań oskarżeni grozili pokrzywdzonej, że jeśli komuś o tym powie, to ją ukatrupią”. – oprócz zeznań świadków, ofiary gwałtu, grypsu (grypsy zostały znalezione u Henryka B.), wzajemnych oskarżeń sędzia zwrócił w uzasadnieniu wyroku uwagę na i te szczegóły.
Obrońcy oskarżonych zaskarżyli wyrok. Wnioskowali o nadzwyczajne złagodzenie kary. 16 listopada 1970 roku Sąd Najwyższy w Warszawie utrzymał w mocy decyzję Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie. „(...) część winy za to, co się stało, usiłują przenieść na pokrzywdzoną, wywodząc, że początkowo jej zachowanie mogło być potraktowane przez oskarżonych jako zachęta i milcząca aprobata ich postępowania. Rewizja obrońcy B. posuwa się nawet do zarzucenia pokrzywdzonej prowokacji” – to fragment uzasadnienia decyzji.
Sędziowie podkreślili też, że wymierzone kary należy uznać za raczej łagodne. „Należało mieć na uwadze, że zbiorowe gwałty, jako nowe zjawisko kryminalne, wykazują tendencję zwyżkową i przez swój ilościowy wzrost i brutalne formy działania stają się na tyle groźne, że w pierwszej kolejności powinny być w zakresie kary spełnione wymogi prewencji generalnej. Gwałtu dokonano na osobie 18-letniej dziewczyny i to w sposób wyjątkowo brutalny, co z reguły pozostawia mniej lub więcej trwały ślad w psychice ofiary gwałtu.”