PiS domaga się kary 3 lat więzienia za użycie sformułowania „polskie obozy śmierci”. Czy jednak karanie więzieniem w tym wypadku ma sens?
Rząd na posiedzeniu Rady Ministrów we wtorek (16 sierpnia) zajął się projektem ustawy resortu sprawiedliwości, który domaga się ostrej reakcji na głoszenie nieprawdy historycznej. Projekt wprowadza nowe przestępstwo przypisywania „publicznie i wbrew faktom” „Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie”.
Obraził? Do więzienia
Projekt przewiduje, że prokurator IPN, który zarządzi wszczęcie śledztwa, będzie mógł żądać do 3 lat więzienia (w pierwotnej wersji było to 5 lat) albo kary grzywny. Procesy cywilne będą mogły wytaczać organizacje i stowarzyszenia, walczące o dobre imię Polski.
Prawniczka, dr Natalia Daśko przypomina, że angielskie „polish concentration camp”, używane bez wyczucia przez obcokrajowców, co prowadzi do wprowadzania w błąd, znaczy najczęściej tyle co: „w Polsce”, dotyczy więc lokacji.
- Oczywiście, nie każdy kto posługuje się zwrotem „polish concentration camp” chce rzeczywiście wskazać na aspekt lokacyjny, ale gdy weźmiemy pod uwagę kontekst językowy, szybko okaże się, że nie mamy do czynienia z „nagminnym pomawianiem Polaków” - uważa. - W takiej sytuacji powstaje więc pytanie o sens konstruowania nowych narzędzi prawnych, w tym zwłaszcza zawierających przepisy karne, co do których dodatkowo z góry wiadomo, że bardzo trudno będzie je w praktyce wyegzekwować. Możemy wyobrazić sobie, że oskarżonymi będą najczęściej obcokrajowcy, a zatem konieczna będzie współpraca z organami innych państw.
Prawniczka jest pewna, że ściganie obywatela innego kraju stanie się w praktyce niezwykle trudne, bo co do zasady państwa nie chcą wydawać swoich obywateli. - A na pewno nie w takich sprawach, bo spójrzmy na to z punktu widzenia innych państw – czy taka ochrona honoru i dumy narodu polskiego będzie w ich oczach adekwatna? - pyta. I twierdzi, że przyjęcie PiS-owskich rozwiązań to populizm penalny.
Dr Daśko zauważa, że w ustawie pole kryminalizacji zakreślone zostało bardzo szeroko. Niebezpieczny jest np. zwrot dotyczący przypisywania narodowi polskiemu współodpowiedzialności. Może on w praktyce oznaczać koniec jakichkolwiek dyskusji o najnowszej historii Polski. Dodatkowo stworzono typ nieumyślny przestępstwa (do czego sięga się raczej rzadko w polskim prawie karnym) i przewidziano wysoką sankcję. - Kara pozbawienia wolności do lat 3, choć w ocenie projektodawców adekwatna do stopnia społecznej szkodliwości tego przestępstwa i spójna z przestępstwami o podobnym charakterze (np. art. 55 ustawy o w IPN czy 133 k.k.), wydaje się jednak zbyt wysoka, jeśli weźmie się pod uwagę charakter i okoliczności tych spraw - przekonuje. - Umieszczanie w więzieniach sprawców tego przestępstwa to pomyłka, najodpowiedniejsza jest w takich sytuacjach grzywna (pod warunkiem, że jest odpowiednio wysoka i nie jest „grzywną na papierze”). Biorąc te wszystkie okoliczności pod uwagę wydaje się, że wprowadzenie tych przepisów ma jedynie wymiar polityczny, chodzi o konsekwentne realizowanie określonej polityki historycznej przez nowe władze, pokazanie, że rząd słucha ludzi i chce rzeczywiście rozprawić się z tymi, którzy znieważają naród polski. To ukłon w stronę prawicowych wyborców czy ludzi wyczulonych na kwestie narodowo-historyczne, których mamy przecież w Polsce coraz więcej.
Jak więc walczyć z używaniem takich zwrotów jak "polskie obozy zagłady"? Poprzez edukację i dyplomatyczne środki interwencji (np. noty protestacyjne).
Bo pozwalając raz na karanie za poglądy, nawet mylne, szybko możemy przekraczać granice, za którą jest cenzura i brak wolności słowa - wieszczy dr Daśko.
- Ciekawe, że przepisy karne w obronie czci narodowej wprowadzają przede wszystkim państwa, które mają problemy z rozliczeniem własnej historii - mówi dr hab. Marcin Czyżniewski, politolog z UMK. - Sztandarowy przykład to oczywiście kary za „obrazę tureckości”, czyli zajmowanie się rzezią Ormian dokonaną przez Turków w 1915 r. Kilka lat temu w Rosji władze zaproponowały wprowadzenie kary za negowanie zwycięstwa ZSRR w II wojnie światowej. Idziemy tym właśnie szlakiem.
Politolog przekonuje, że budowanie własnej pozycji międzynarodowej na straszeniu karami jest zawsze złym pomysłem. - Zdaję sobie jednak sprawę, że ten projekt ma przede wszystkim znaczenie dla polityki wewnętrznej, ma stworzyć obraz obozu rządzącego jako silnego i broniącego polskiej godności - dodaje. - Z jednej strony rządzący dziś Polską potrafią spłycić pamięć o bohaterach do koszulek noszonych przez narodowców, z drugiej rzucają się na wojnę, której nie będą mogli wygrać. Jeśli ktoś bardzo chce sterować historią za pomocą prawa, niech zabierze się za egzekwowanie przepisów dotyczących karalności propagowania faszyzmu.
Daria Danuta Lisiecka, poetka, edukatorka i animatorka kulturalna jest zdania, że karanie więzieniem za używanie określenia „polskie obozy koncentracyjne” to reakcja przesadzona. - Zwłaszcza że w większości wypadków obcokrajowcy stosują tę formę, ufając instynktowi języka i za takim użyciem nie stoi zła wola, ani chęć deprecjacji, a tylko określenie lokalizacji obozów zagłady - wyjaśnia.
Należy zawsze i wszędzie powtarzać i uświadamiać, że są to hitlerowskie obozy zagłady i że właśnie tak trzeba o nich pisać, ale karać więzieniem się nie powinno.
To szkodliwa ustawa
Kontrowersje w projekcie ustawy budzi zwłaszcza art 55a. 1. „Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (...) lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3”. Czy taki zapis może pociągać do odpowiedzialności osoby, które mówią o udokumentowanych zbrodniach na Żydach popełnianych przez Polaków np. w Jedwabnem?
- Ta formuła jest tak gumowa, że może pod nią podlegać zarówno sformułowanie zagranicznego ignoranta, jak i solidne badania naukowe, jeśli nie będą zgodne z założonym dogmatem nieskazitelności „Narodu Polskiego” - obawia się Adam Krzemiński, publicysta „Polityki” i znawca Niemiec. - Jednym z pretekstów dla tej ustawy jest – rzeczywiście oburzające - sformułowanie „polskie obozy zagłady”, które zdarza się w zagranicznych, ale nie polskich, mediach. Jest przejawem nonszalancji i ignorancji, przeciwko czemu od lat protestują polskie placówki dyplomatyczne. Drugim – głęboka debata wokół Jedwabnego, która przeorała polską świadomość historyczną, powodując nowe spojrzenie na rzeczywiste zachowania ludzi poddanych podwójnej ludobójczej okupacji w 1939 roku.
Zdaniem publicysty bez debaty wokół Jedwabnego, bez samokrytycznego spojrzenia na własną historię nie byłoby tak fundamentalnych i wstrząsających prac z ostatnich lat jak „Wielka trwoga” Marcina Zaremby o latach 1944-47 czy Andrzeja Ledera „Prześniona rewolucja” o przemianach polskiej tożsamości w latach 1939-56. - Prawica powołuje się na to, że przecież w 20 krajach sądownie karane jest więzieniem „kłamstwo oświęcimskie” - zaprzeczanie ludobójstwa na Żydach, co również ogranicza wolność słowa - dodaje. - Zatem powinno też być karane „kłamstwo o polskich zbrodniach”.
Jaka jest różnica? Adam Krzemiński nie ma wątpliwości, że penalizacja kłamstwa oświęcimskiego ściga zaprzeczanie ewidentnym faktom, a PiS-owska ustawa może oznaczać bagatelizowanie, a nawet ukrywanie faktów historycznych sprzecznych z upiększoną wersją przeszłości, a tym samym fałszowaniu historycznej prawdy.