Piotr Stramowski, aktor w świecie celebrytów
Piotr Stramowski zaczynał od awangardowego teatru. Sławę i popularność przyniosły mu jednak komercyjne filmy Patryka Vegi - „Pitbull” i „Botoks”. Dziś wraz z żoną aktorką Katarzyną Warnke jest jedną z gwiazd polskiego świata celebrytów.
Wraca pan z treningu. Jak ważna jest forma fizyczna w pana profesji?
Do tej pory była bardzo ważna pod kątem ról, które grałem. W tym momencie trochę od tego już odchodzę. W dużym stopniu dlatego, że ostatnie pół roku byłem mocno zaangażowany w projekt, który koniec końców nie miał finalizacji.
Ten niezrealizowany projekt to film „Klatka” o zawodnikach MMA, w którym pana partnerem miał być Eryk Lubos?
Tak. Niestety, produkcja nie dogadała się z inwestorami i dystrybutorem. W efekcie film nie powstał.
Za młodu był pan grzecznym uczniem czy łobuzem?
Nigdy nie przykładałem wielkiej uwagi do szkoły. Bardziej interesowały mnie kumpelskie relacje z rówieśnikami niż zajęcia. Podchodziłem do zdobywania wiedzy wybiórczo: uczyłem się tylko tego, co mnie interesowało. Ale ogólnie szkoła mnie nudziła.
Kiedy pomyślał pan o tym, aby zostać aktorem?
Wszystkie dzieci wymyślają sobie różne zawody: „Ja będę piosenkarzem”, „A ja będę aktorem” - mówią. U mnie było z tym różnie. Chciałem być fizykiem i astronomem, a potem archeologiem. W końcu pomyślałem o aktorstwie. Było to jednak raczej w sferze marzeń. Miałem jednak pewne zdolności - bo zawsze lubiłem naśladować innych. Sprawiało to bliskim i znajomym wielką radość, więc często mnie proszono, abym kogoś „pokazał”. Z czasem stało się to moim „konikiem”. Kiedy w liceum mieliśmy studniówkę, parodiowaliśmy naszych nauczycieli. Ja naśladowałem naszego pana od PO (przysposobienie obronne - dop. red.) - i dostałem takie brawa, że wygraliśmy ten konkurs. To docenienie przez kadrę pedagogiczną było dla mnie czymś nowym - bo niespecjalnie przykładałem się do nauki i nie dostawałem dobrych ocen. Byłem zaskoczony, że ci nauczyciele, którzy na mnie zazwyczaj narzekali, teraz bili mi brawo. Dlatego postanowiłem pójść w tym kierunku (śmiech).
Jaki był następny krok?
Moim najlepszym przyjacielem był wtedy Sebastian Fabijański. Pewnego dnia przyszedł do mnie i spytał, gdzie idę na studia. Powiedziałem: „Do szkoły teatralnej”. A on na to: „To ja też spróbuję” (śmiech). Na początku poszliśmy do Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów w Warszawie o profilu aktorskim. Byliśmy tam tylko rok - a potem ja dostałem się na akademię do Krakowa, a Sebastian „dobił” do mnie po dwóch latach. Ostatecznie przeniósł się jednak do Warszawy.
Chciałem być fizykiem i astronomem, a potem archeologiem. W końcu pomyślałem o aktorstwie. Nie były to plany, ale marzenia
Jak pan odnalazł się w krakowskiej akademii, która od zawsze kładzie mocny nacisk na przygotowanie przyszłych aktorów do pracy w teatrze niż w kinie czy telewizji?
Nie chcę być nieskromny, ale od naszego roku trochę się to zmieniło. Do tamtej pory to łódzka szkoła była tą „filmową? Tymczasem ja byłem na roku z Dawidem Ogrodnikiem, Jakubem Gierszałem, Katarzyną Zawadzką, Mateuszem Kościukiewiczem, Marcinem Kowalczykiem, Marysią Dejmek - i wszystkich ich możemy teraz obserwować na dużym ekranie. Wcześniej tak nie było w Krakowie, może pojedyncze osoby z roku gdzieś się wybijały, a tu nagle: „bum”! Kraków stał się mocno filmowy. Jak teraz jest, nie wiem, bo już tego nie śledzę.
Czytaj więcej i dowiedz się:
- dlaczego Piotr Stramowski zdecydował się po studiach pójść w stronę teatru?
- jak wyglądała współpraca aktora z Patrykiem Vegą?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień