Kiedyś trafiałem do siatki, a ostatnio celuję przeważnie prosto w bramkarzy. Ale wiecznie pudłował nie będę. W końcu coś strzelę – mówi Piotr Prędota, piłkarz trzecioligowej ligowej Stali Rzeszów.
Przez ostatnie tygodnie nie można się było do pana dodzwonić.
Odciąłem się trochę od mediów. Jakoś nie miałem ochoty na rozmowę. Wiadomo, jaki byłby temat. Zmarnowane okazje i tak dalej.
Może to wszystko przez pogodę. Lato się gwałtownie skończyło, nagle zrobiło się chłodno, deszczowo. Ludzi dopada jesienna deprecha.
Ja w jesienne depresje nie wierzę. Mnie pogoda nie dołuje, nie obniża formy piłkarskiej.
Wychodzi mi, że nie strzelił pan gola od 520 minut.
Nie liczę tych minut. To nie ma sensu.
Podobnie w Bundeslidze ma Robert Lewandowski, ale on poprawił sobie humor w kadrze.
Ja mam tylko ligę. Ale może wybiorę się gdzieś na podwórko, pogram z jakimiś dziećmi i przypomnę sobie, jak się strzela gole (śmiech).
Zadyszka strzelecka nie psuje klimatu w domu? Nie kłóci się pan z żoną, nie krzyczy bez powodu na dziecko?
(śmiech) Dom to azyl. Tam można się zresetować, zapomnieć o tym, że na boisku ma się trudniejszy moment. Byłbym głupi, gdybym swoje problemy w piłce przynosił do domu.
No to do rzeczy. O co chodzi z tymi pudłami? Gdzie jest pies pogrzebany?
Nie mam żadnej teorii. Widać, taki los napastnika. Przez jakiś czas idzie, są tłuste lata i nagle przychodzi dołek.
Okazji panu nie brakuje.
Tak, tylko że wcześniej trafiałem do siatki, a teraz celuję prosto w bramkarzy. Na przykład Cabaja z Garbarnii trafiłem w głowę. Nie mogło przelecieć mu koło ucha? W derbach jakiś tam udział przy golu miałem, ale dwa razy w Marcina Pietrykę musiałem trafić.
W meczu z JKS-em przy strzale głową piłka przelobowała bramkarza, ale do celu nie dotarła.
Niby spodziewałem się, że obrońca ją przepuści, ale potem tor lotu trochę mnie zaskoczył. Gdyby boisko było twardsze, kozioł byłby mocniejszy i pewnie by wpadło. Ale teraz po deszczach mamy gąbkę.
Zły moment pan sobie wybrał na kryzys. Stal ściga się z Resovią o wielką dotację miejska.
Teraz rzeczywiście pasuje nam często wygrywać. Tyle dobrego, że koledzy coś strzelają, w tabeli jesteśmy dość wysoko i, jakby nie patrzeć, te dwa punkty przed Resovią. Ja też w końcu się przełamię. Wiecznie pudłował nie będę.
A może chodzi o taki niuans, że po raz pierwszy dojeżdża pan na treningi z Lublina do Rzeszowa. To dodatkowe zmęczenie.
Czy ja wiem. Często zostaję w Rzeszowie na drugi dzień, gdy trening jest rano. Góra trzy razy w tygodniu jestem w trasie.
Ile jedzie pan z Lublina do Rzeszowa?
Dwie i pół godziny.
Czyli 5 godzin dziennie za kółkiem. Razy trzy to piętnaście godzin.
No nie wiem. Może kosztuje to trochę zdrowia, ale wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Po prostu nadszedł gorszy czas. Dochodzą trudne boiska. Piłka różnie się zachowuje, koncentrujesz się na tym, żeby w nią trafić, a już mniej jest celowania.
Jak ktoś jest religijny to o polepszenie swego losu może się po prostu pomodlić.
Rzadko chodzę do kościoła, ale Bóg jest wszędzie. Jak poczuję potrzebę, to sobie z nim porozmawiam (śmiech)
Można też próbować się wyluzować, na przykład tak, jak niektórzy nasi kadrowicze przed meczem z Armenią.
No tak, karty, browar i tak do rana (śmiech). Nie wiem, czy akurat taki relaks byłby dla mnie korzystny. Mam już swoje lata. Trzeba uważać.
Nie ma pan w Rzeszowie swojej ulubionej knajpki?
Nie mam i wolę nie szukać. Niezbyt dokładnie znam granice, które wyznaczają rejony Resovii i Stali. Lepiej nie ryzykować nocnych wypadów na miasto. To mogłoby się okazać niezdrowe.
Wydaje mi się, że po takiej rozmowie łatwiej będzie się panu przełamać w weekend?
Oby. Jeśli coś strzelę MKS-owi Trzebinia, to będę panu bardzo wdzięczny (śmiech).