Piotr Nowakowski: W Gdańsku chciałbym osiąść na dłużej [rozmowa]
Piotr Nowakowski, nowy środkowy Lotosu Trefla Gdańsk, specjalnie dla „Dziennika Bałtyckiego”
Stęsknił się Pan już za siatkówką czy może przydałyby się dłuższe wakacje?
Prawdę mówiąc, ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Są pewne okoliczności przemawiające za tym, że chciałbym mieć trochę dłuższe wakacje.
Co ma Pan na myśli?
Niedawno urodziła się mi się córka, która w dalszym ciągu potrzebuje dużo uwagi. Dodatkowe dwa tygodnie wolnego zatem może i by mi się przydały. Ale z drugiej strony pojawił się też już u mnie głód siatkówki i ciągnie mnie do treningów. Z mojego punktu widzenia zatem z terminem „wstrzeliliśmy się” prawie idealnie.
Jak Pan traktuje przygodę z Lotosem Treflem Gdańsk - to będzie „przelotny romans”?
Tego jeszcze nie wiem. Przede wszystkim chciałbym odbudować swoją formę, którą prezentowałem trzy, może cztery lata temu, a która w Rzeszowie (w Asseco Resovii - dop. aut.) zaczęła ostatnio zanikać. Oczywiście moim planem nie jest to, żeby w Gdańsku odbić się jak od trampoliny i po roku zniknąć.
Czyli to może być dłuższa przygoda?
W tym momencie naprawdę tego nie wiem. Najzwyczajniej w świecie. Zresztą, to też nie zależy przecież tylko ode mnie. Kontrakt podpisałem na jeden sezon. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy klub z Gdańska będzie chciał kontynuować ze mną współpracę. A i ja nie mogę zagwarantować nikomu, że po jednym sezonie stąd gdzieś nie ucieknę. Wszystko może się zdarzyć. Ale chcę też jeszcze raz jednoznacznie powiedzieć i wszystkich uspokoić - to nie jest tak, że ja tu przyjechałem odbudować się i z góry już wiem, że za rok mnie tu nie będzie. Nic z tego.
Gdańsk jest podobno bliski Pana sercu.
To prawda. Wiążę z tym miastem swoją przyszłość. Może jak nie jeszcze teraz - tak na stałe - to z pewnością po zakończeniu kariery chciałbym tu osiąść na dłużej.
Wróćmy jeszcze do kontraktu z Lotosem Treflem. Długo się Pan zastanawiał nad propozycją?
Można powiedzieć, że ta decyzja we mnie dojrzewała. Po jednym z meczów w ubiegłym sezonie rozmawiałem z prezesem Dariuszem Gadomskim. Wtedy powiedział mi, że chętnie widziałby mnie w swojej drużynie. Zacząłem się zastanawiać. No i nie ukrywam też, że nie bez znaczenia była tutaj postać trenera Andrei Anastasiego.
No właśnie. Domyślam się, że trener Andrea Anastasi mocno Pana namawiał do gry w Lotosie Treflu. W końcu pracowaliście niegdyś wspólnie w kadrze.
To prawda. Namawiał mnie i jego osoba miała bardzo duże znaczenie, kiedy podejmowałem decyzję. Na pewno nie skłoniły mnie do tego wyniki drużyny, bo w ostatnim sezonie były one co najwyżej średnie, a nawet rozczarowujące. Ale z drugiej strony rozmawiałem kilka razy z trenerem, przekazał mi swoją wizję drużyny na kolejne rozgrywki i do tego zdradził, jakich zawodników chciałby mieć w swoim zespole. Jak sobie to wszystko przemyślałem, to spodobało mi się to i stwierdziłem, że Gdańsk jest dla mnie bardzo dobrą opcją. Cóż, można powiedzieć, że zaufałem trenerowi Anastasiemu.
Nie Pan jeden. Zastanawiam się, co jest w nim takiego niezwykłego, co przyciąga siatkarzy do niego. Jak Pan myśli?
Jest po prostu dobry w tym, co robi. Już w momencie, kiedy tylko się na niego spojrzy, widać, że to człowiek, któremu można zaufać. Oczywiście ma też swój temperament charakterystyczny dla ludzi mieszkających na południu Europy (śmiech). Miałem okazję już przekonać się o tym wszystkim, kiedy pracowaliśmy razem w reprezentacji Polski. Prawdę mówiąc, mam same dobre wspomnienia z tego okresu. Współpracowało nam się bardzo dobrze. Mogę o nim mówić w samych superlatywach, dlatego mnie osobiście trener Anastasi bardzo mocno przyciąga. A co kieruje innymi siatkarzami? Tego oczywiście nie wiem. Domyślam się jednak, że nowi zawodnicy, którzy zagrają w Lotosie Treflu, zasięgali opinii od tych graczy, którzy mieli już okazję trenować pod okiem Włocha i po prostu usłyszeli od nich, że warto mu zaufać.
A teraz chciałbym zahaczyć o dość niemiły akcent z pańskiego życia. Jak duży wpływ na rozwój Pana kariery miała kontuzja kręgosłupa?
Ciężko powiedzieć, co by było, gdyby nie ta kontuzja. No cóż, przytrafiła mi się i praktycznie jeden sezon w klubie miałem „w plecy”. Z każdej takiej sytuacji staram się jednak wyciągać jakieś wnioski. Ostatnio też to zrobiłem. A wniosek jest taki, że trzeba o siebie dbać i uważać. I to na każdej płaszczyźnie życia. Nie tylko na treningu, ale nawet przy zwykłych codziennych pracach domowych. Muszę uważać, żeby nie zaprzepaścić tego, na co ciężko pracuję przez tyle lat, bo przecież robię to, co kocham i przy okazji zarabiam pieniądze. Muszę zatem pielęgnować zdrowie, bo to jest najważniejsze. Mogę oczywiście zarabiać pieniądze, odkładać je, ale jeśli zaniedbam się zdrowie, to już nie dam rady łatwo go odbudować.
Działacze Lotosu Trefla zapowiadają, że chcą, by drużyna wróciła do walki o wysokie cele. A jaki cel stawia sobie Piotr Nowakowski?
Tak jak już wspominałem - chcę wrócić do formy, którą prezentowałem jeszcze nie tak dawno. Wierzę głęboko w to, że przy takim składzie personalnym w Gdańsku i oczywiście z pomocą trenera Anastasiego, uda mi się to zrobić. Generalnie jednak pamiętajmy o tym, że siatkówka jest sportem drużynowym. Tu nie ma miejsca na indywidualne cele i plany. Tu trzeba robić wszystko dla dobra zespołu. Indywidualnie to po prostu chcę grać jak najlepiej, pomagać zespołowi w realizacji celów postawionych przed nowym sezonem i tyle.
Do rozpoczęcia rozgrywek ligowych pozostało jeszcze dużo czasu, ale myśli Pan, że Lotos Trefl będzie w stanie włączyć się do walki o medale w PlusLidze?
Myślę, że tak. Na papierze wygląda to naprawdę dobrze, a może nawet bardzo dobrze. Choć oczywiście na razie możemy sobie tylko gdybać. Wszystko zweryfikuje liga. Zastanawiam się jednak nad czymś innym. Ostatnio można zauważyć, że spora grupa polskich zawodników ucieka za granicę. A w związku z tym obawiam się, że poziom tej ligi może się obniżyć. Między zespołami nie powinno już być takich przepaści, jak to czasami bywało. Te różnicę mogą się zatrzeć. Widać to gołym okiem choćby po Asseco Resovii Rzeszów. Oczywiście nie mam zamiaru mówić nic złego o tym klubie, ale da się zauważyć, że zachodzą tam pewne zmiany. Wiele wskazuje też na to, że nie będzie już takiego hegemona, jakim przez ostatnie dwa lata była Zaksa Kędzierzyn-Koźle. Oczywiście trudno to przewidzieć i to jest tylko moje zdanie, ale taki scenariusz jest realny. Ja bym powiedział, że ten poziom ligi zacznie się „uśredniać”. Cóż, może jednak będą też tego dobre strony. Jeśli tak się rzeczywiście stanie, liga powinna być ciekawsza. Będzie więcej meczów z dodatkowym ładunkiem emocjonalnym.
Chciałbym porozmawiać jeszcze o reprezentacji Polski. Rozumiem, że temat gry w kadrze dla Pana nie jest jeszcze zamknięty?
Oczywiście, że nie. Ale na razie moim celem na pewno nie jest to, żeby wrócić do gry w kadrze. Za priorytet obieram sobie to, żeby po prostu dobrze grać w Gdańsku. Mam też jednak nadzieję, że ta droga do reprezentacji Polski dla mnie się nie zamknęła przez to, że to ja ostatnio zrezygnowałem z występów w biało-czerwonych barwach i powołania. Chyba nie ma powodów do tego, by trener Ferdinando de Giorgi na mnie się obraził. Zrezygnowałem z gry w reprezentacji i przygotowań do mistrzostw Europy, bo chciałem zająć się córką, która wymaga dużej atencji. Tak jak powiedziałem - ja na pewno na kadrę się nie zamykam. Wierzę głęboko w to, że jeszcze do niej wrócę.
A propos mistrzostw Europy, które zbliżają się wielkimi krokami. Wiadomo, że będzie ogromne ciśnienie na medal. Pana zdaniem, jest szansa na to, że nasi siatkarze staną na podium?
To się zgadza. Ciśnienie na pewno będzie bardzo duże. W końcu gramy u siebie i kibice z pewnością będą żądni zwycięstw. Tu nie chodzi jednak tylko o fanów. Cała ta otoczka, która się wytworzy wokół kadry, będzie się wiązała z dodatkową presją ciążącą na naszych siatkarzach. A pamiętajmy, że kadra jest trochę odświeżona i odmłodzona. Zobaczymy zatem, jak ci młodzi chłopcy sobie poradzą z ciśnieniem. To nie będzie dla nich łatwe zadanie. Ciężko zatem przewidzieć, co się wydarzy i jak zareagują na to, co się będzie wokół nich działo. Czuję jednak gdzieś w głębi ducha, że te mistrzostwa Europy nam „wyjdą”.
To po męsku - będzie medal czy nie?
Myślę, że będzie, ale to jest tylko moje przeczucie. Zobaczymy, co się wydarzy na parkiecie i czy jestem dobrą wróżką.