Piotr Halliop: Film Sekielskiego wywołał burzę, ale rewolucji się nie spodziewam
Oskarżył lubelskiego księdza o molestowanie i wygrał przeprosiny. Dziś Piotr Halliop nie boi się mówić o krzywdach, za które obwinia Kościół.
Kiedy w twoim życiu pojawił się ks. Walerian S.?
Był zawsze. Od kiedy sięgnę pamięcią był przez moją mamę i mojego tatę traktowany jak przyjaciel domu. Nie mogę powiedzieć, że byli nim zauroczeni. Nie o to chodziło.
Byli wierzący, zgadzali się charakterologicznie, światopoglądowo, poziomem wykształcenia. To była szczera przyjaźń, którą on zdradził i zniszczył.
To było w Rogóżnie. Na początku lat 90-tych.
Było tam wtedy dużo ludzi z KUL. Był to tętniący życiem ośrodek kulowski. Księża i naukowcy kupowali sobie działki, budowali domy, spędzali wolny czas. Wśród nich był też ks. Walerian S.
Pierwszy raz zgwałcił mnie, gdy miałem 13 lat w 1993 r. Rok później doszło do drugiego aktu. Natomiast sondowanie, jak daleko może się posunąć było odkąd tylko pamiętam, czyli od około 6 roku życia.
Ksiądz chciał żebym był ciągle blisko niego, brał mnie na kolana, przytulał, dotykał również w intymne miejsca, podszczypywał, obłapiał, całował. Robił to przy rodzicach i patrzył jak daleko może się posunąć.
Uskarżał się ciągle na przeróżne choroby, które ja miałem mu leczyć dotykiem, bliskością. Stępiał ich czujność.
Zawsze to on aranżował spotkania, czy to u siebie w domu w Lublinie, czy w Rogóżnie. Chętnie przebywał też w towarzystwie dzieci ze swojej rodziny. Wiem, że nie byłem jego jedyną ofiarą.
Jak to na ciebie wpłynęło?
Te wydarzenia nadal wracają do mnie w formie przebłysków wspomnień, retrospekcji. A jak to na mnie wpłynęło? Trudno mi powiedzieć, z wielu rzeczy wiem, że nie zdaję sobie nawet sprawy, czasem zachowuję się emocjonalnie, niedojrzale. Nie dorosłem.
Dzisiaj żyję tak jakbym chciał przeżyć dzieciństwo jeszcze raz, ale już bez księdza. Jest mi dobrze, ale przy tym, czuję straszne rozczarowanie ludźmi.
Nie potrafię zaufać. S. rozwalił mi życie, uzależnił od siebie psychicznie, zmanipulował moją osobowością, żeby wykorzystać mnie jak rzecz do własnych uciech.
Czy jesteś wierzący?
Wtedy byłem. Teraz jestem wrogiem jakiejkolwiek religii.
A kościół katolicki?
W dzieciństwie byłem ministrantem, lektorem, przez chwilę nawet organistą. Dziś unikam księży. Nie wierzę im. Omijam szerokim łukiem. Brzydzę się nimi.
Jako jedna z nielicznych ofiar postanowiłeś opowiedzieć swoją historię. Jak ludzie reagują?
Niektórzy sąsiedzi przestali mi odpowiadać „dzień dobry”. To są przeważnie osoby, które grzeją pierwsze ławki w kościele. Natomiast ani razu nie spotkałem się z krytyczną uwagą, nigdy mnie nie zaatakowano, nie skrytykowano za to co robię.
Ostatnio drukowałem w kolorze załączniki do listu do prezydenta i właściciel punktu ksero mi gratulował odwagi. Było to bardo miłe, to uskrzydla, utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze robię. Nie można tego zostawić w aktach na zakurzonej półce. Trzeba mobilizować innych do otwierania się.
Dla mnie impulsem była audycja w radiu, podczas której przedstawiona została historia ofiary księdza pedofilia. Chciałbym, żeby może i moja historia stała się dla kogoś bodźcem do odgrzebania w pamięci swoich bolesnych wspomnień. I ruszy lawina.
Po czterech latach procesu dostałeś na piśmie przeprosiny od ks. Waleriana S., emerytowanego profesora KUL. Czy tego oczekiwałeś?
To jest zamknięcie bolesnego rozdziału w moim życiu. Prawda ujrzała światło dzienne. Od ks. Waleriana S. oczekiwałem przeprosin i zadośćuczynienia w wysokości 500 tys. zł. Dzisiaj doczekałem się tego pierwszego.
Domagałeś się także przeprosin i zadośćuczynienia od Archidiecezji Lubelskiej. Sąd Apelacyjny w Lublinie zadecydował, że to ci się nie należy.
Słowo „przepraszam” usłyszałem od abp. Stanisława Budzika w prywatnej rozmowie. Powiedział dokładnie: „Przepraszam pana w imieniu Kościoła za księdza S.” i na tym się skończyło. Dzisiaj nie chce zrobić tego pisemnie.
Wysłałeś do prezydenta Andrzeja Dudy list z wnioskiem o odebranie ks. Walerianowi S. Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenie przyznał duchownemu jeszcze w 2008 r. prezydent Lech Kaczyński. Czy dostałeś już odpowiedź?
Nie. Podobno miała się tym zająć w tym tygodniu kapituła przyznająca odznaczenie. Mam nadzieję, że wkrótce będzie podjęta decyzja.
Cały czas walczysz.
Złożyłem skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ale moje pismo pozostało bez rozpatrzenia. Decyzję podjął sędzia jednoosobowo. Zdecydowany też jestem pozwać Polskę do Trybunału działającego przy ONZ. Komitet Praw Dziecka ONZ przyrównał molestowanie dzieci do tortur i wydał związaną z tym dyrektywę której Polska nie wprowadziła w życie.
Zgłosiłem sprawę do Trybunału w języku polskim, ale w odpowiedzi dostałem pismo, w którym powiadomiono mnie o obowiązku przetłumaczeniu dokumentów sądowych z procesu na jeden z roboczych języków ONZ.
Na dziś to około 120 stron, a tłumaczka podała kwotę 3,5 tys. zł za wszystko. Zbieram pieniądze. Będę walczyć o 150 tys. euro zadośćuczynienia za moją krzywdę. Nie chodzi mi o pieniądze. One odwracają uwagę, ale nie pozwalają zapomnieć.
Pokazałem siebie, swoją twarz, niemal upubliczniłem moje życie, przedstawiłem się z imienia i nazwiska, bo chcę pokazać, że nie boję się, bo nie mam czego. To S. niech się boi swoich czynów.
Wiem, że do Kurii zaczęły się zgłaszać inne pokrzywdzone osoby. Być może część z nich postanowiła powiedzieć o swojej krzywdzie, bo usłyszała moją historię.
Dokument Tomasza Sekielskiego pt. „Tylko nie mów nikomu” obejrzało ponad 21 mln osób. Byłeś wśród nich?
Nie obejrzałem w całości. Część scen przewinąłem. Nie mam o nim dobrego zdania. To zlepek historii. Brakuje głosu, który by przez nie poprowadził i nadał kontekst.
Film spowodował burzę, ale czy to coś zmieni? Pozytywnym aspektem jest, że nawet katoliccy publicyści pokroju dra Tomasza Terlikowskiego nawołują do oczyszczenia tej instytucji.
Natomiast w moim życiu film nic nie zmienił. Społecznie spowodował burzę, ale przy obecnej władzy nie spodziewam się rozliczenia Kościoła w kontekście pedofilii w sposób systemowy.
W czerwcu do Polski przyjedzie abp Charles Scicluna, specjalny wysłannik Stolicy Apostolskiej.
Nie sądzę, żeby on tutaj przeprowadził jakąś rewolucję. Nie uważam, żeby biskupi ujawnili mu wszystkie dokumenty kościelne. Pokażą to, co chcą. Powiedzą co uważają. Reszta pozostanie w tajnych archiwach kurialnych.
Być może paru biskupów poda się do dymisji i tyle. Oni są zbyt pyszni, wyniośli, zbyt zarozumiali, zapatrzeni w siebie żeby przyznali się do jakiegokolwiek błędu czy porażki.
Czy wierzysz w samooczyszczenie Kościoła?
Nie. Problem może rozwiązać tylko komisja, złożona z ekspertów, osób niezwiązanych z Kościołem o uznanym autorytecie naukowym. Problemem jest to, że w polskim prawie takie sprawy przedawniają się, a nie powinny.
Ofiary niejednokrotnie bardzo późno decydują się o takich rzeczach mówić. Takie historie zagrzebuje się w pamięci, próbuje się o nich zapomnieć.
Starasz się żyć na nowo, odciąć od tego, wyrzucić ze świadomości, a to tkwi w tobie, rzutuje na teraźniejsze życie i nawet o tym nie wiesz.
W którymś momencie przychodzi impuls, czujesz wewnętrzny przymus zmierzenia się z tym, co było kiedyś i wtedy takie sprawy trafiają do prokuratury, sądu, a oni to umarzają, bo jest przedawnienie. Tak nie powinno być.