O Białymstoku, za sprawą piłki nożnej, usłyszała cała Polska już w 1957 roku. Tyle tylko, że tamte wydarzenia wielkiej chluby nam nie przyniosły. Po meczu Gwardii Białystok z Mazurem Karczew kibice urządzili wielką burdę.
Emocje sportowe dostarczane w tym sezonie przez piłkarzy Jagiellonii sprawiają wrażenie, że całe miasto z uwagą śledzi finisz batalii o mistrzostwo Polski. Mało tego, Białystok jest w centrum uwagi całego kraju. Kto będzie górą: Warszawa, Poznań, a może właśnie my?
Ale sięgając do historii o Białymstoku,za sprawą piłki nożnej, usłyszała cała Polska już w 1957 roku. Tyle tylko, że tamte wydarzenia wielkiej chluby nam nie przyniosły. Oto w sierpniu tamtego roku w ramach trzecioligowych rozgrywek Gwardia Białystok podejmowała u siebie Mazura Karczew. Obydwie drużyny grzęzły w dolnych rejonach tabeli, a Mazur wręcz bronił się przed spadkiem do niższej kategorii. Gwardia swoje mecze rozgrywała na stadionie Jagiellonii w Zwierzyńcu. Mecz jak mecz. Białostoczanie przegrali go 0 : 1. Sprawozdawca zanotował, że „białostoccy napastnicy nie potrafili sobie wypracować dogodnych sytuacji, a jeśli już takie mieli, to pudłowali, denerwując kibiców co niemiara”.
Nerwową atmosferę podgrzewała dodatkowo brutalna gra piłkarzy obu drużyn, z tym że stroną prowokującą byli zawodnicy Mazura. Grę obu zespołów określono jako „złośliwie brutalną” i stwierdzono, że „takich spotkań nie chcemy więcej widzieć na naszych boiskach”.
Ale dopiero po meczu białostoccy kibice pokazali co znaczy, że są zdenerwowani „co niemiara”. Sprawozdawca Gazety Białostockiej relacjonował, że „tuż po końcowym gwizdku sędziego, gdy zawodnicy i arbiter meczu schodzili z boiska do szatni, na murawę stadionu ze wszystkich stron wbiegli rozgorączkowani widzowie. Pod adresem sędziego i piłkarzy Karczewa padały ordynarne przekleństwa i groźby. Tłum kibiców w większości złożony z 14 - 16 letnich «młodzieńców» zaległ okolice wejścia prowadzącego do szatni. Posypały się pierwsze kamienie”.
Porządku na stadionie pilnowało zaledwie 4 milicjantów. Ci widząc co się dzieje, czym prędzej zawiadomili Komendę Wojewódzką, która na stadion skierowała oddział ZOMO, czyli Zmotoryzowany Odwód Milicji Obywatelskiej. Zomowcy energicznie przystąpili do akcji i wkrótce udało się im usunąć „rozegzaltowanych kibiców poza bramę stadionu”. To jednak nie zakończyło całej awantury. Kibice nadal „kierowani wielkim uporem” zachowywali się agresywnie i wcale nie zamierzali iść do domów. Na wezwanie milicjantów do rozejścia się z tłumu leciały odpowiednie komentarze i kamienie. Sytuacja stawała się niezwykle trudna. Milicja dała kibicom 5 minut na rozejście się ostrzegając, że jeżeli to nie nastąpi, sięgnie po ostrzejsze środki. Tłum ponownie zareagował agresją. „W takiej sytuacji odwód użył świec dymnych i gazów łzawiących”.
Relacjonujący te wydarzenie dziennikarz podkreślał, że „po raz pierwszy w historii białostocka milicja użyła gazów łzawiących”. Kibice też pewnie po raz pierwszy zetknęli się z taką sytuacją. Widząc, albo już nie widząc co się dzieje, rozpierzchli się. Piłkarze Mazura Karczew i arbiter zostali uratowani.
Ale nie był to koniec awantury. Część „rozegzaltowanych” i zdenerwowanych „co niemiara” kibiców pojawiła się w wesołym miasteczku, które rozłożyło swoje atrakcje nie opodal Rynku Siennego. Około godziny 21 ZOMO ponownie musiało interweniować, ścierając się z grupą „przeszło 200 podchmielonych osobników”. Jak opisywano „całe zajście zaczęło się dość niewinnie. Oto 12, 15-letni wyrostcy za namową starszych, pijanych kompanów wdarli się do położonego obok prywatnego sadu na jabłka. Gdy gospodarz przepędził złodziejaszków, ujęli się za nim ich poplecznicy”.
Podobnie jak na stadionie, tak i w wesołym miasteczku porządku pilnowało 4 milicjantów. Próbowali opanować sytuację, ale bezskutecznie. Tłum stawał się coraz bardziej agresywny. Wezwali więc ZOMO. Ten po przybyciu na miejsce wezwał „awanturników do rozejścia się. Nie poskutkowało”. Milicjanci ruszyli do ataku. Przed stadionem chyba zużyli cały zapas gazu, bo tym razem zastosowali pałki, które poskutkowały natychmiast”.
Dwa dni po tych awanturach odbyło się posiedzenie Wydziału Gier i Dyscypliny Wojewódzkiego Okręgu Związku Piłki Nożnej. Reakcja działaczy była ostra, a decyzja nieodwołalna. Stadion w Zwierzyńcu został zamknięty „dla rozgrywek Gwardii”. Dodatkowo klub ukarano grzywną w wysokości 2000 złotych „za brak zabezpieczenia porządku”. Niezależnie od WOZPN sprawą zajęła się też białostocka organizacja piłkarska. Komunikat z obrad też był jednoznaczny. „Zarząd BOZPN na posiedzeniu w dniu 30 sierpnia b. r. do czasu ostatecznego zakończenia dochodzenia w sprawie zajść na i po meczu Gwardia Białystok - Mazur Karczew postanawia: 1) Zawiesić zawodników Gwardii: Greszlę i Kamińskiego. 2) Napiętnować niesportowe zachowanie się całej drużyny Gwardii oraz jej kierownictwo i działaczy (…). 3) Zamknąć białostockie boisko dla rozgrywania na nim meczów przez Gwardię. 4) Zwrócić się do Komendy Wojewódzkiej MO o bardziej troskliwe delegowanie funkcjonariuszy na mecze, celem tłumienia wybryków zarodku. 5) Wydać w najbliższym czasie komunikat z apelem do wszystkich klubów o zagwarantowanie porządku na boiskach z uprzedzeniem, że w wypadku niesportowego zachowania się zawodników i publiczności kary za wykroczenia będą podwójne a boiska zamykane”.
Całej sprawie dodatkowej pikanterii dodawał fakt, że Gwardia była klubem milicyjnym. Białostocka awantura odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Gazeta Białostocka fakt ten komentowała z sarkazmem. Pisano, że mało kogo w Polsce interesują wyniki trzecioligowych drużyn. Zauważano, że drużyn podobnych Gwardii jest w kraju cała masa i jak dotychczas o białostockim klubie nikt w Polsce nie słyszał. „Ale po sławnym incydencie na stadionie Jagiellonii wypłynęliśmy na wierzch. O Białymstoku i jego przeambitnych kibicach głośno, jak Polska długa i szeroka”. I dalej w równie kąśliwym stylu dodawano, że „nawet w krajach Ameryki Łacińskiej podobne historie zdarzają się bardzo rzadko. A temperament białostoczan odbiega chyba daleko od temperamentu mieszkańców Południowej Ameryki”. Wspominano też, że Gwardii w decydującej fazie rozgrywek trudniej będzie zwyciężać, bo zmuszona będzie do gry w obcych miastach, bez swojej publiczności. Pociągało to również za sobą koszty, a klub do krezusów nie należał. Pisano też, że w związku z tym „chuliganeria powinna zostać napiętnowana przez wszystkich uczciwych kibiców naszego miasta. Powinniśmy wszyscy odżegnać się od zdegenerowanych awanturników naszych boisk. Niech ten niesławny incydent będzie dla wszystkich sygnałem do natychmiastowego piętnowania wszelkich wybryków niewychowanych kibiców”. Stylistyka tego apelu dziś może razić używaniem określeń, które stosowano wobec „bumelantów” i „wrogów klasowych”.
Te wszystkie odżegnywania, zdegenerowania i piętnowania były jednak wyrazem najwyższego zaniepokojenia. Podsumowując całe to niesławne wydarzenie pisano, że „białostoccy kibice piłkarscy «popisali się». Tego w cudzysłowie popisu nie można inaczej nazwać niż kompromitacją na całej linii. Kibic może dopingować, bić brawo, może gwizdać. Kibic przestaje jednak być kibicem gdy miota obelgi, grubiańskimi przekleństwami i groźbami pod adresem sędziego i zawodników, gdy rzuca cegłą czy kamieniem. Wówczas staje się awanturnikiem i chuliganem”.