- Miałem propozycje z innych klubów, ale cierpliwie czekałem i odmawiałem - przyznał trener Marek Cieślak, który wrócił do Falubazu.
Wrócił pan do Falubazu i jakie plany na sezon 2016?
Jestem pełen optymizmu, choć sytuacja finansowa klubu była bardzo trudna. Rozpisywano się o różnych scenariuszach z możliwością ogłoszenia upadłości włącznie. Osobiście specjalnie nie wierzyłem, bo to zbyt duża firma, żeby tak się skończyło. Miałem propozycje z innych klubów, ale cierpliwie czekałem i odmawiałem. Cóż, będę pracował, żeby wynik był jak najlepszy. Wiadomo, że jesteśmy w trudnej sytuacji, bo drużyny już powyszarpywały sobie zawodników. Wcześniej trudno mi było rozmawiać z żużlowcami w obliczu płynących z klubu pesymistycznych wiadomości. To już poza nami. Odświeżę sobie trasy rowerowe i już.
Okazuje się, że nie ma już normalności, którą dawniej się spotykało. Popełniłem błąd i mogę sobie teraz tylko głowę posypać popiołem.
Jaki cel przed zespołem?
Najpierw musimy go zbudować, a wtedy postawimy sobie cele, które będziemy mogli osiągnąć. Jedna sprawa to marzenia, a drugą są realia. Falubaz jest taką firmą, że nie może nie wejść do play offów. W minionym sezonie stało się po prostu nieszczęście. Nie chodzi o klasę sportową czy błędy trenera, ale właśnie o nieszczęście. Postaramy się wejść do play offów, a później zobaczymy.
Rozmawialiśmy podczas zimowego obozu kadry w Szklarskiej Porębie i nie chciał pan wtedy mówić o umowie z Robertem Dowhanem. Czy to właśnie tam doszło do porozumienia?
Doszło do niego na obozie kadry w Wałczu. Tam się spotkaliśmy i obiecaliśmy sobie współpracę w następnym sezonie.
Proszę powiedzieć dlaczego odszedł pan po sezonie 2011 i czy w Wałczu musieliście się z Robertem Dowhanem za coś przepraszać?
Nie ma co wracać do sytuacji sprzed czterech lat. Można powiedzieć tylko tyle, że to był fajny rok, bo zdobyliśmy tytuł mistrza Polski. Wiadomo, że ludzie, którzy pracują w takich ekstremalnych sportach mają swoje temperamenty. Ja mam i Robert Dowhan też ma. W pewniej chwili można sobie skoczyć do oczu, ale to nie znaczy, że po jakimś czasie i przemyśleniu sprawy człowiek nie powie: cholera, wyskoczyłem jak Filip z konopi. Skoro jednak spotykamy się ponownie to znaczy, że tamte problemy okazały się nieistotne.
Trochę sobie zszargałem nazwisko, nie powiem, ale przy okazji poznałem też wartościowych ludzi...
Proszę wymienić trzy główne argumenty, które przemówiły za wyborem Falubazu, a nie innego klubu.
Pierwsza liga miała być dla mnie odpoczynkiem od ciągłego napięcia i rodzajem wczasów. Stało się trochę inaczej. Czuję się młodo, ale wiem, że już długo trenerem nie będę. Chciałbym jednak jeszcze coś tam do swego konta dorzucić i jednocześnie popracować w ekstralidze. Niższe klasy są w jej cieniu. Jako zawodnik i trener wywalczyłem 17 medali mistrzostw Polski. Chciałbym dociągnąć do 20. Podobny plan mam z reprezentacją, bo założyłem 19 medali z mistrzostw świata. Jeszcze jeden by się przydał. Człowiek w ogóle lubi wyzwania choć nikt mu nie każe. Jedni chodzą po górach i zdobywają szczyty, inni płyną kajakiem przez ocean, a ja... Pierwszy raz wróciłem do klubu, w którym już pracowałem. Dla mnie najważniejsi są zawodnicy. Tu jeszcze mi kilku brakuje, ale myślę, że skompletujemy skład i zawalczymy o coś poważniejszego.
Jak widzi pan sztab szkoleniowy? Tylko pan czy może z pomocą współpracowników? Co z Jackiem Frątczakiem?
Trudno mmi w tym momencie mówić o Jacku, bo dziś pierwszy raz spotkaliśmy się w klubie. Czekają mnie jeszcze rozmowy z nowymi właścicielami. Na pewno te sprawy sobie omówimy.
Wspominał pan, że w Falubazie brakuje zawodników. Kogo?
Musimy zdobyć dwóch dosyć dobrych zawodników, bo mamy trzech seniorów, a potrzeba pięciu.
Czy rozważał pan współpracę z Grzegorzem Walaskiem? Czy on powinien zostać w Falubazie?
Czy ja wiem? Dlaczego nie? W tym momencie nie mówię, że Walasek ma tu nie jeździć. Ja nie podjąłem decyzji, żeby był szlaban dla Walaska.
Wyskakując z busa pod Pogotowiem Opiekuńczym rzucił pan do nas: „Greg Hancock”! Czy to on jest zawodnikiem, na którego czeka pan w Zielonej Górze?
Bardzo bym chciał, bo wiele lat współpracowałem z Gregiem. Trzeba jednak pamiętać, że to co by się chciało to jedno, a życie to drugie.
Miałem propozycje z innych klubów, ale cierpliwie czekałem i odmawiałem. Cóż, będę pracował, żeby wynik był jak najlepszy.
Jak będzie wyglądał plan przygotowań. Czy planuje pan zgrupowanie?
Na pewno czterech zawodników pojedzie na obóz z kadrą do Szklarskiej Poręby. Taki jest plan, ale zobaczymy, co na to powie PZMot. O klubowym obozie dopiero będziemy rozmawiali, ale ja bym chciał, żeby się odbył.
Marek Cieślak: "Dobrze wrócić na szczyty polskiego speedwaya"
Źródło: Press Focus/x-news
Ubiegły sezon w Ostrowie Wielkopolskim skończył się szeroko komentowanym incydentem. Obawia się pan łatki, że powiedzą Cieślak...
... pijak. Tak? To dla mnie dobra nauczka. Mieliśmy ostatni mecz ligowy i przyjechali koledzy, jak to się mówi, z zagranicy. Okazuje się, że nie ma już normalności, którą dawniej się spotykało. Popełniłem błąd i mogę sobie teraz tylko głowę posypać popiołem za to, co się wydarzyło. W przyszłym roku stuknie mi 50 lat w żużlu. Całe moje życie. Muszę to jakoś przełknąć i dać sobie radę. Ale ten temat ma też drugą stronę. Wyciągnąłem pewne korzyści. Zmieniłem swój sposób myślenia i działania. Bardziej dostrzegam swoje wady i uważniej spoglądam na ludzi, którzy mnie otaczają. O większości myślałem, że to koledzy, przyjaciele, a okazało się, że wcale nie. Piranie krążyły i wykorzystały moment. Przez dwa tygodnie nie mogłem nic robić aż w końcu wsiadłem na rower, przejechałem jakieś 100 kilometrów i to było moje lekarstwo. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Trzeba się podnieść i iść dalej. Trochę sobie zszargałem nazwisko, nie powiem, ale przy okazji poznałem też wartościowych ludzi, którzy zadzwonili w ciężkich chwilach.