Pies Kawelin i jego pan w spisie cudzołożników
Okruchy historyczne. Tym razem piszemy o Psie Kawelinie, rzeźbie znanej chyba wszystkim białostoczanom
Podczas debaty na ostatniej sesji rady miasta poświęconej umiejscowieniu pomnika śp. Lecha Kaczyńskiego (godna idea) na placu Uniwersyteckim w Białymstoku (lepszym miejscem byłby skwer pary prezydenckiej na Plantach) poseł PiS Dariusz Piontkowski w niezwykle emocjonalnym wystąpieniu wypomniał przeciwnikom pomysłu, że nie mieli żadnych obiekcji upamiętniając filmowego propagandystę bolszewików Dżigę Wiertowa czy carskiego pułkownika Mikołaja Kawelina. O ile w przypadku pierwszej postaci trudno się nie zgodzić z podlaskim parlamentarzystą, to przy drugiej myślałem, że się przesłyszałem. I bynajmniej pies nie był pogrzebany w tym, że rzeźba poświęcona czworonogowi potocznie zwanym Kawelinem stoi u wejścia do parku Planty.
Powróćmy zatem do przeszłości, nie tak znowu odległej, bo z maja 2009 roku. Ówcześni radni PiS protestowali przeciwko temu, by jednemu z rond patronował przedwojenny prezes Jagiellonii, fundator wielu imprez w okresie międzywojennym - Mikołaj Kawelin, który wcześniej faktycznie był pułkownikiem wojsk carskich. I to okazało się nie do przełknięcia dla radnych PiS. Stwierdzili oni, że z tego powodu nie jest on godny nazwy ronda w Białymstoku. PiS uważał, że najpierw powinno się oddawać hołd zasłużonym Polakom. Trudno się z tym argumentem nie zgodzić, ale ...
Od biedy można zrozumieć, że radni nie do końca wtedy znali historię Białegostoku. Przecież w szkołach niegdyś o dziejach regionalnych prawie nie uczono. Ale wystarczało, by wpisali w przeglądarkę internetową hasło „Kawelin Białystok”, a ich oczom ukazałby się m.in. artykuł przygotowany przez Społeczne Towarzystwo Oświatowe pod tytułem: „LEGENDA O PSIE KAWELINIE”. A w niej możemy przeczytać, że białostoccy rzeźbiarze: Piotr Sawicki i Józef Sławicki na prośbę byłego carskiego pułkownika Kawalina zrobili pomnik psa (imię zaczerpnął od fundatora), który stanął przed hotelem Ritz. Był to rok 1936. I obu artystom nie przyszła do głowy odmowa jego wykonania uzasadniana carską służbą pułkownika.
Po zamieszaniu na sesji rady miasta w maju 2009 roku napisałem, że być może nasi radni PiS, powinni wybrać się na praktyczną lekcję historii. Wielokrotnie korzystali z niej wtedy (jak i w latach poprzednich, i późniejszych) najmłodsi białostoczanie m.in. w ramach warsztatów edukacyjnych z cyklu „Mój wielokulturowy Białystok”. Dzieci szukały śladów Białegostoku sprzed 150 lat. I tylko wyrywały się, by powiedzieć gdzie była fabryka Cytrona, Comichała, Trylinga, Janowskia, Voss. W końcu to historia jest najlepszą nauczycielką życia.
Osiem lat temu wyraziłem jednak obawę, że dla radnych PiS na naukę być może jest za późno. Bo oblali też maturę z historii Polski. Bo jeśli na listę cudzołożników wpisali Kawelina, to, co z generałem Władysławem Andersem? On też służył w carskiej armii. A Błękitny Generał Józef Haller, który w młodości był w armii austriacko-węgierskiej? A generał Tadeusz Kutrzeba, dowódca we wrześniu 1939 roku armii Poznań? W 1914 roku po rozpoczęciu działań wojennych pozostał początkowo w dowództwie twierdzy Sarajewo, a następnie wysłano go na front serbski, jako oficera Sztabu 2 Brygady Artylerii Górskiej gen. mjr. Ferdinanda Komma. Od 15 marca 1915 przebywał na froncie rosyjskim jako oficer łącznikowy w sztabie niemieckiego XXIV Korpusu Rezerwowego pod dowództwem gen. piech. Friedricha von Geroka walczącego w Karpatach.
I takie były losy całego pokolenia, które najpierw służyło w armiach zaborców (zresztą byli do nich wcielani siłą), by porzucić tamte mundury i założyć wojskowe szaty Polski odradzającej się. I to samo można rzecz o urzędnikach, cywilach, którzy wracali do domu, po I wojennej zawierusze czy rewolucji sowieckiej.
Śladem tym podążył też Mikołaja Kawelin, który po krótkim pobycie we Francji, wrócił na Białostocczyznę (pierwszy raz pojawił się w regionie w w latach 80. XIX wieku). Podobno majątek, w którym osiadł, dostał od państwa polskiego w dowód wdzięczności… za uratowanie życia marszałkowi Piłsudskiemu. Tak głosi wieść gminna, choć czy rzeczywiście tak było - nie mamy pewności. Nie wiemy też, kiedy doszło do tego chlubnego wyczynu i na czym dokładnie polegał. Mogło tak się stać w latach 80. XIX w., kiedy to Piłsudski był więziony w Rosji. Może gdzieś los zetknął przyszłego marszałka i oficera wojsk carskich?
Pewne jest, co innego. Znany z sumiastych wąsów i legendarnej wręcz brzydoty był dobrodziejem białostockich sportowców w latach 30. ubiegłego wieku. Aż dziw bierze, że nie rozumieli tego białostoccy radni PiS umieszczając go do spis cudzołożników nie godnych ulic?
Ostatecznie Kawelin został patronem ronda na Baranowickiej, jego grób na prawosławnym cmentarzu na warszawskiej Woli odnowili kibice Jagiellonii. Jego imieniem nazwano też restaurację przy hotelu w centrum miasta. Wydawało się, że lekcja historii białostockiej został odrobiona należycie.
I dlatego, gdy słuchałem argumentów posła podczas debaty o lokalizacji pomnika śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego miałem deja vu. Historia znowu powtórzyła się, choć lepiej byłoby, by pozostała nauczycielką życia. Skoro jednak w nowej podstawie programowej historii ma być znacznie więcej o przeszłości, to trzeba być przy nadziei, że znajdzie się w niej miejsce także na wątki regionalne. To pierwszy krok do interpretowania historii i jej bohaterów nie w wygodny dla siebie sposób, ale obiektywnie, racjonalnie i z krytycyzmem. A wtedy nie będzie potrzeby tłumaczenia się emocjami, gdy popełni się błąd historyczny. Bo błądzić ludzką rzecz jest, ale trwanie w pomyłce może i przystoi politykowi, choć nie historykowi. Co nie zmienia faktu, że w przypadku Wiertowa poseł Dariusz Piontkowski rację miał. I nie trzeba uciekać się do wykładni Instytutu Pamięci Narodowej, jak to uczynił prezydent miasta na zapytanie radnych. Ale to temat na zupełnie inny felieton.