Pierwszy tydzień po odmrożeniu lokali i salonów urody: na razie bez boomu, ale z nadzieją na lepsze
18 maja działanie wznowiły branże: gastronomiczna i beauty. Zapytaliśmy właścicieli poszczególnych lokalów i salonów, jakie są ich wrażenia po pierwszym tygodniu powrotu do pracy. Jak zgodnie twierdzą, na większy napływ klientów trzeba jeszcze trochę poczekać.
Choć wielu klientów wiadomość o otwarciu restauracji i salonów urody przyjęło z dużą ulgą, "zalewu" jeszcze nie było. Jak prognozują niektórzy właściciele, powrót do dawnych przyzwyczajeń potrwa prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas. Wrażeniami z pierwszego tygodnia po odmrożeniu biznesu gastronomicznego podzielił się z nami między innymi Michał Chołody, dyrektor ds. gastronomii Sowy w Bydgoszczy.
- Powrót do nawyków sprzed zamknięcia restauracji następuje sukcesywnie. Należy pamiętać, że wszyscy jeszcze w dużej mierze jesteśmy ograniczeni pewnymi schematami, tzn. nie wychodzimy z domu bez potrzeby, ograniczamy kontakt z innymi ludźmi. To także przekłada się na liczbę gości odwiedzających restauracje. Dlatego też frekwencja daleka jest jeszcze do tej z czasów sprzed koronawirusa – ocenia Michał Chołody. - Jednak choć nie było boomu, te pierwsze dni miło nas zaskoczyły. Pojawiło się wiele wyrazów troski, pytań, jak daliśmy sobie radę w tym trudnym czasie.
Pogoda nie była sprzymierzeńcem
Nasz rozmówca zauważa, że innym z czynników mających obecnie duży wpływ na liczbę gości w lokalach jest pogoda.
- Co roku obserwujemy, że największym zainteresowaniem cieszą się ogródki. Myślę, że w obecnej sytuacji, zainteresowanie to będzie jeszcze większe. W ten weekend jednak pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem. Trudno, żeby wielu gości chętnie zasiadało w umiejscowionym na zewnątrz ogródku, kiedy na dworze wiatr i deszcz. Liczymy jednak, że w najbliższym czasie to się zmieni – mówi Michał Chołody. Dodaje także, że, jak dotąd, dużo większym echem niż sama możliwość pójścia do restauracji, odbiła się możliwość organizacji imprez do pięćdziesięciu osób.
Myślę, że do tego, co było, będziemy wracali jeszcze przez kilka miesięcy. Powrót do „normalności” wymaga trochę czasu, a w wielu przypadkach kryzys związany z epidemią odbił się także na budżecie. Przypuszczam, że niektórzy będą, przynajmniej przez jakiś czas, mniej chętni do korzystania z usług, które nie są niezbędne, na rzecz innych potrzeb, np. wakacji
Jak podkreśla nasz rozmówca, cały czas kłopotliwy jest jednak przepis mówiący o tym, że przy jednym stole mogą siedzieć jedynie rodziny oraz osoby mieszkające we wspólnym gospodarstwie domowym. Nie wszyscy jeszcze są tego świadomi.
- Myślę, że do tego, co było, będziemy wracali jeszcze przez kilka miesięcy. Powrót do „normalności” wymaga trochę czasu, a w wielu przypadkach kryzys związany z epidemią odbił się także na budżecie. Przypuszczam, że niektórzy będą, przynajmniej przez jakiś czas, mniej chętni do korzystania z usług, które nie są niezbędne, na rzecz innych potrzeb, np. wakacji – ocenia Michał Chołody.
Wszystko wraca do normy
Jak zauważa Anna Ryńska, właścicielka salonu Masque Style w Bydgoszczy, w pierwszej kolejności uporządkowania wymagały sprawy związane z funkcjonowaniem salonu, m.in. pod względem kolejności przyjmowania wcześniej zapisanych i nowych klientów. Zainteresowanie usługami fryzjerskimi jest spore, więc i chętnych na fryzurowe stylizacje nie brakuje.
- Teraz już, choć pomału, wszystko wraca do normy. I my także cieszymy się, że możemy wrócić do działania. Co jest dla mnie niezwykle ważne, szczególnie w tych czasach, to, że klienci nie boją się przychodzić do salonu. Myślę, że w dużej mierze jest to pokłosie budowanego przez długi czas zaufania. Cieszę się, że klienci czują się u nas bezpiecznie. Oczywiście, spotykają się tu z niewiadomą, nie wiedzą, co zastaną na miejscu - opowiada Anna Ryńska. - Ograniczenia nie są jednak dla mnie dużym problemem. Jest oczywiście dezynfekcja, mówimy o konieczność noszenia maseczek, a także, że nie można korzystać z telefonów. Spotykamy się tu z dużym zrozumieniem naszych klientów.