Pierwsza taka Noc Muzeów Andrzeja Lechowskiego. I ostatnia zarazem. Po 30 latach przestanie być dyrektorem Muzeum Podlaskiego.
W Muzeum Podlaskim to będzie wyjątkowa Noc Muzeów. Zwiedzający zajrzą tu tylko wirtualnie i po raz pierwszy na taki internetowy spacer zabierze ich Andrzej Lechowski. Jednocześnie dla wieloletniego szefa muzeum będzie to ostatnie oprowadzanie w karierze. Po 30 latach przestaje być szefem tej placówki.
Zbliża się kolejna Noc Muzeów. Z przyczyn oczywistych będzie inna niż te w poprzednich latach. Zawsze na nią my, muzealnicy, czekaliśmy. Wiem, że Państwo także. Te niezwykłe spotkania w muzeum, rozmowy, ten cały program, który przygotowywaliśmy, był z myślą o Was - tak w czwartek, 7 maja, zachęcał na Twitterze charakterystyczną dla siebie gawędą Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego. I dalej czytamy: „Traktowaliśmy Was jako naszych gości. Dzisiaj, w kwarantannie, nadal chcemy z Wami świętować. Zaprosimy Was 16 maja od godz. 18. Będziemy na Was czekali. Ale nie w realu. Zaglądajcie na nasze Facebooki, Co czterdzieści minut każdy nasz oddział będzie prezentował Wam jakąś atrakcję. Wszystko pod jednym hasłem: „W drodze”. Będziemy podróżowali w czasie, przestrzeni. Wierzę, że po tych ciężkich dla nas wszystkich dniach, spotkamy się w salach muzealnych. Ale na razie 16 maja zaczynamy o godz. 18. Zapraszam”.
Andrzej Lechowski w roli dyrektora Muzeum Podlaskiego wystąpił po raz ostatni. W miniony wtorek, 12 maja, okazało się, że po trzydziestu latach przestanie sprawować pieczę nad muzeum. Jego pomysł na przyszłość placówki nie przekonał komisji konkursowej, którą władze województwa powołały do wyboru kolejnego dyrektora. Większe uznanie zdobył Waldemar Wilczewski, były naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Białymstoku, a ostatnio zastępca wójta Turośni Kościelnej. Ten wybór musi jeszcze zostać potwierdzony przez zarząd województwa, ale to - mając w pamięci casus Opery i Filharmonii Podlaskiej - wydaje się być tylko formalnością.
Pierwszy i ostatni raz
To był pierwszy w długotrwałej karierze Andrzeja Lechowskiego konkurs o posadę szefa Muzeum Podlaskiego. Jego widmo krążyło nad nim już wiosną 2014 roku. Forsował go ówczesny zarząd województwa spod szyldu PO-PSL. Decydenci nie ukrywali, że swoich dyrektorów chcą wybierać w drodze konkursów. Niektórym torowali do tego drogę przez sugestię poprzednikom, by wcześniej pożegnali się posadą. Innym szefom wojewódzkim przedłużali kadencję bez konkursu (zgodnie z prawem). I to bez cienia najmniejszej wątpliwości. Ale nie w przypadku Muzeum Podlaskiego.
- Jeżeli będzie konkurs, na pewno w nim wystartuję, choć będę czuł pewien niedosyt - mówił Andrzej Lechowski.
Ostatecznie władze województwa powołały go bez konkursu na pięcioletnią kadencję.
W grudniu 2019 roku władze województwa podlaskiego spod szyldu zjednoczonej prawicy (PiS, Solidarna Polska, Porozumienie) wyraziły zamiar ogłoszenia konkursu na dyrektora Muzeum Podlaskiego.
- Dyrektorem byłem 30 lat. Jeśli konkurs zostanie ogłoszony, będę składał papiery. Po prostu jest to sposób wyłonienia dyrektora i tyle - mówił w styczniu Lechowski.
Zarząd województwa podpierał się opinią ministra kultury, który zasugerował przeprowadzenie konkursu. Nie od dziś znane jest przywiązanie ministra do takiego sposobu wyłaniania szefów placówek kulturalnych. Nie tylko rządowych, ale samorządowych, także współfinansowanych przez resort kultury (kilka tygodni później Muzeum Podlaskie stało się taką właśnie placówką). Zresztą od strony formalno-prawnej sprawy te reguluje rozporządzenie ministra.
Odchylenie od wzorca
Z drugiej strony takie postępowanie powinno być normą w instytucjach publicznych. Przejrzystość, czyste intencje i zamiary organu prowadzącego placówkę najpełniej odzwierciedla właśnie konkurs. Jak najszerzej otwarty, także na menedżerów kultury z kręgów pozarządówek. I tylko taki, przed którego ogłoszeniem nie tyle nie będzie wiadomo, kto go nie przegra, ale też kto nie może go wygrać. Pod warunkiem, że intencje mu przyświecające są tak samo czyste w każdym przypadku i dotyczą także osób z własnego środowiska politycznego.
To wzorzec z Sevres, do którego powinni dążyć odpowiedzialni za instytucje publiczne. Praktyka pokazuje jednak, że trzymanie się tego kanonu zależy od punktu widzenia. A odchylenia daleko wykraczają poza normę. Z różnych stron partyjnej czy politycznej barykady. Bez względu na szczebel władzy.
Wystarczy wspomnieć historię sprzed dekady. Najwyższa Izba Kontroli nie zostawiła suchej nitki na białostockim magistracie za konkursy na posady urzędnicze. Bo ich zwycięzców przyjmowano do pracy, chociaż nie spełniali wymogów wykształcenia ustalonych w ogłoszeniu o naborze.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, choć kultura, w odróżnieniu od wielu innych dziedzin życia społecznego, pozostała najbardziej podatna na zamiary polityków i samorządowców. Tu sposoby powoływania szefów instytucji budzą znacznie więcej emocji niż np. w służbie zdrowia. Zwłaszcza wtedy, gdy zbiegają się z kadencyjnym przesileniem władzy politycznej. Gdy jej różne szczeble są z odmiennych opcji, dochodzi do zgrzytów rykoszetem obnażających intencje.
Podlaska ruletka
W historii podlaskich instytucji kulturalnych nie brak paradoksów. Bez procedury konkursowej prezydent Tadeusz Truskolaski w zeszłym roku chciał powołać Monikę Szewczyk na kolejną kadencję w roli szefowej Galerii Arsenał. Wystąpił o opinię do ministra kultury, który napisał, że „powołanie dyrektora instytucji kultury w drodze konkursu stanowi najpełniejszą realizację konstytucyjnej zasady korzystania z praw publicznych”. I choć urzędnicy ministra przekonywali, że jego opinia jest niewiążąca dla prezydenta jako organu prowadzącego, to Tadeusz Truskolaski zdecydował się ogłosić konkurs. Opierał się na odmiennej interpretacji prawnej znaczenia opinii ministra.
Podobnie zrobił w tym roku w przypadku dyrektora Białostockiego Teatru Lalek. Jego szef Jacek Malinowski znalazł się w tym samym położeniu co Monika Szewczyk w 2019 r.
Z drugiej strony mieliśmy casus Piotra Półtoraka, dyrektora Teatru Dramatycznego w Białymstoku, radnego klubu PiS w Wasilkowie. Minister zgodził się przedłużyć mu w 2019 roku umowę bez konkursu. O opinię w tej sprawie wystąpił poprzedni zarząd województwa. To samo politycy PSL-PO wnioskowali w przypadku szefów Opery i Filharmonii Podlaskiej oraz dawnego Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury. Jednak minister wydał opinię negatywną, a kolejny zarząd województwa (spod szyldu PiS) ogłosił konkurs.
Historia podlaskiej kultury pokazuje, że nawet wygrany konkurs nie oznacza końca procedury powołania. Tu kłania się historia… Piotra Półtoraka. Teatrem Dramatycznym zarządza od 1 stycznia 2017 roku, choć konkurs wygrał już w kwietniu 2016. Po skargach zarząd województwa (PO-PSL) anulował wyniki konkursu i ogłosił nowy. Procedura jednak nie ruszyła. Najpierw wojewoda unieważnił uchwałę w tej sprawie, a potem sąd administracyjny oddalił skargę władz samorządowych na rozstrzygnięcie nadzorcze wojewody. Wtedy władze województwa zdecydowały, że nie będą się odwoływać. Trudno nie odnieść wrażenia, że swoje piętno na całej tej historii odcisnęła polityka, choć pod innym sztandarem partyjnym.
Konkurs nie gwarantuje, że jego zwycięzca okaże się zbawcą placówki kulturalnej. Na pewno jego powołanie w takim trybie jest bardziej przejrzyste niż przywiezienie nominata w „teczce”. Dobitnie pokazuje to przykład Opery i Filharmonii Podlaskiej po wyborze następcy Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Za brak tej transparentności samorząd później słono płacił.
Przykładów wyjątkowej podatności podlaskiej kultury na zakusy polityków i samorządowców było znacznie więcej. Od tej strony, a także ze względów formalno-prawnych, kolejne władze mają alibi doskonałe. Nie robią nic, czego nie robili ich poprzednicy. Oddzielną sprawą pozostają kwestie logiki, zdolności do zrobienia kroku w tył, czy - mówiąc po ludzku - przyzwoitości. Tyle, że na większość tych cech opinia publiczna nie ma wpływu. Może jednak domagać się nie tylko odnośnie kultury (ale też oświaty czy służby zdrowia), by przesłuchania kandydatów na stanowiska dyrektorskie były transmitowane online (i to powinno być w warunkach konkursu). Skoro w czasie pandemii możliwa jest zdalna nauka i praca, sesje rady gmin, czy wybory kopertowe, to tym bardzie wybór szefa jednostki publicznej może też być transmitowany w internecie. Nie chodzi bynajmniej o ubezwłasnowolnienie komisji konkursowej. Ona i tak będzie miała decydujący głos. Co najwyżej publiczność będzie mogła się przekonać, jak bardzo jury się pomyliło.
I to powinno być jednym z doświadczeń wyniesionych z czasu pandemii. Filarem nowej normalności. Może nie pierwszoplanowym, ale niezbędnym, by w sferze publicznej cokolwiek zaczęło się zmieniać. Ale to wymaga presji na decydentów, bo oni łatwo z monopolu nie zrezygnują.
Pierwszy i ostatni raz
Andrzej Lechowski potwierdza, że w sobotę 16 maja poprowadzi wirtualną Noc Muzeów.
- Bardzo dużo wszyscy włożyliśmy w nią pracy. Jakbym teraz powiedział, proszę mnie wykasować, byłoby to nieprzyzwoite, nieuczciwe wobec wszystkich moich współpracowników, ale też wyglądałoby jak jakieś głupie wypięcie się na tych wszystkich, którzy chcą obejrzeć sobotnią noc - tłumaczy Andrzej Lechowski. - Na pewno nie będzie to robienie dobrej miny do złej gry. Sami noc przygotowaliśmy, więc nikt nie będzie żadną decyzją administracyjną mówił, że ja powinienem myśleć i robić inaczej.
Nie traktuje też wirtualnego zwiedzania jako swoistego pożegnania. - Na pewno nie powiem „do zobaczenia Państwu“ ani niczego innego w rodzaju: „nie płacz kiedy odjadę“ - zapewnia.
Andrzej Lechowski swoimi gawędami i spacerami historycznymi na stałe wpisał się w krajobraz i dzieje Białegostoku. Podobnie jak Mikołaj Kawelin, Piotr Sawicki senior, Placyda i Stanisław Bukowscy, czy Wiesław Kazanecki. Bo legendy żyją wiecznie. W odróżnieniu od komisji konkursowych, o których historia nigdy nie wspomni.