Pieniądze się radnej należą, tyle że trochę wstyd je brać
Tak uważa Tomasz Janczyło z PO. Alicja Biały z PiS ma pensję w WUP-ie i dietę radnej. Prosi też miasto o pieniądze, bo zasiada w radzie społecznej.
Powiem brutalnie. To zwykła bezczelność. Sam byłem członkiem rady przy jednym ze szpitali. Nie przyszłoby mi do głowy żądać za to pieniędzy - mówi etyk prof. Jerzy Kopania.
Radna PiS Alicja Biały wystąpiła do prezydenta, by zapłacił jej 106,84 zł brutto za to, że 15 lutego przez trzy godziny uczestniczyła w posiedzeniu rady społecznej szpitala miejskiego im. PCK w Białymstoku. Na dzisiejszej sesji władze wniosą poprawkę do budżetu, dzięki której będą mogły wypłacić te pieniądze. - Radna naraża się na śmieszność. Nie chodzi przecież o jakieś miliony, ale o 100 zł. I to brutto. Zresztą skoro rada jest społeczna to praca na jej rzecz nie powinna być wynagradzana - mówi radny PO Tomasz Janczyło.
Alicja Biały tłumaczy, że te 100 zł nie jest wynagrodzeniem, ale zwrotem za utraconą część poborów z Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Bo tam jest od 2009 roku zatrudniona. W czasie gdy radna pomaga szpitalowi, nie świadczy pracy na rzecz WUP-u, więc ten obcina jej z tego tytułu pensję. - W przyszpitalnych radach działam od 12 lat. Dopiero od zeszłego roku tracę z tego tytułu część wynagrodzenia - mówi Alicja Biały.
Wicedyrektor WUP-u Jarosław Sadowski, nie wnikając jak to było przed 2016 rokiem, twierdzi że obecnie obowiązujący regulamin urzędu mówi jasno. - Mamy obowiązek zwolnienia pracownika w związku z pełniem funkcji społecznych. Nie możemy natomiast wypłacać mu z tego tytułu wynagrodzenia.
Gdy Alicja Biały jest na sesji rady miasta, WUP też potrąca jej pobory za nieobecność w tym dniu. Radna rekompensuje to sobie z diety. - Choć dieta radnej miejskiej - niemała, bo około 2 tys. zł - nie ma nic wspólnego z pracą w radzie szpitala to Alicja Biały mogłaby sobie odpuścić występowanie o 100 zł - uważa Tomasz Janczyło.
- Muszę mieć na utrzymanie rodziny. Zresztą tak jak każdy - odpiera zarzuty Alicja Biały.
Janczyło komentuje, że skoro radna traci przez to pieniądze to może z przyszpitalnej rady zrezygnować. Zasiadanie w niej nie jest przecież obligiem. - Jestem przewodniczącą komisji spraw społecznych i zdrowia. Uważam, że powinnam pomagać szpitalowi - mówi radna.
- Można by mówić, że jest radna pazerna, gdyby nie potrącano jej pensji, a ona występowałaby o dodatkowe pieniądze do prezydenta. Ale tak przecież nie jest - uważa natomiast radny PiS Piotr Jankowski.
I zaznacza, że nie mówi tak dlatego, bo broni partyjnej koleżanki. - Zrobiłbym tak w stosunku do każdego radnego bez względu na opcję polityczną. Pracodawca powinien wykazać się empatią. Należy szanować czyjąś pracę społeczną - podkreśla Jankowski.
Podobnie jak Alicja Biały zasiada w społecznej radzie szpitala miejskiego im. PCK. Jej członkami są też radni PiS Katarzyna Siemieniuk i Mariusz Gromko. Ale tylko Alicja Biały występuje (od zeszłego roku już czwarty raz) do władz miasta o zwrot kosztów. Za pojedyncze posiedzenie to kwota rzędu 100 zł brutto. Bo Wojewódzki Urząd Pracy, gdzie jest zatrudniona od 2009 roku potrąca jej z pensji za czas, który poświęca na pracę społeczną na rzecz szpitala. Według radnej, 100 zł, o które występuje do prezydenta nie jest więc wynagrodzeniem za pracę w społecznej radzie, ale zwrotem za utraconą część poborów.
- W przyszpitalnych radach działam od 12 lat. Dopiero od zeszłego roku tracę z tego tytułu część wynagrodzenia - mówi Alicja Biały.
Jarosław Sadowski, wicedyrektor WUP tłumaczy, że regulamin urzędu nie pozwala na płacenie za czas, gdzie pracownik faktycznie nie świadczy pracy.
- Ja np. mam nienormowany czas pracy, więc nie mam z kwestiami finansowymi problemu - mówi Piotr Jankowski.
Alicja Biały po rozmowie z nami postanowiła, że wystąpi do dyrekcji szpitala, by posiedzenia rady społecznej zostały przełożone na godziny popołudniowe. - Wtedy problem sam się rozwiąże - jest przekonana.
A propos wynagrodzeń. W połowie marca pisaliśmy o kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej w magistracie. Okazało się, że m.in. wiceprezydenci niesłusznie pobierali dodatki specjalne rzędu 3 tys. zł miesięcznie. PiS domaga się, by zwrócili te pieniądze. - Nie porównujmy mrówki do słonia. Urzędnicy pobierali dodatki specjalne na podstawie nieaktualnego prawa i za zadania, które mieściły się w zakresie ich codziennych obowiązków - oburza się Piotr Jankowski.