Pieniądze na oświatę - to mnie najbardziej martwi. Wywiad z prezydentem Torunia Michałem Zaleskim
Jakie prognozy czekają Toruń w obecnym roku? Jak Toruń chce się zmierzyć ze zmniejszonymi wpływami z tytułu PIT i CIT? Czy mieszkańcy miasta zapłacą za realizację obietnic obecnie rządzących Polską? Rozmawiamy z Michałem Zaleskim, prezydentem Torunia.
- Mało optymistycznie zapowiada się ten rok. Obniżenie stawki PIT to mniejsze wpływy do budżetu miasta, możliwie spowolnienie gospodarcze to mniejsze wpływy z CIT, do tego rozkopany plac Rapackiego i zamknięty z powodu remontu most im. Piłsudskiego.
W przypadku jednego tylko roku nie mówiłem, że będzie trudny. Wiecie panowie kiedy?
- Na początku?
Tak, to był rok 2003, gdy zaczynałem urzędowanie jako prezydent. Wtedy wszystko wydawało się łatwe i przejrzyste. Potem każdy rok miał w sobie coś trudnego. Miasto takie jak Toruń to wielka liczba wektorów. Wiele z nich znosi się czy wręcz ściera. Tak jest choćby ze wspomnianym placem Rapackiego – są tacy, którzy chcą jego przebudowy i korzystania z komunikacji miejskiej w nowoczesny sposób oraz ci, którzy bronili dotychczasowego stanu tego miejsca, godząc się co najwyżej na wymianę nawierzchni. Tak jest też z remontem mostu marszałka Piłsudskiego. Niektórzy mówili, że przecież zaledwie w 1992 roku robiliśmy remont, tyle że jednak jego czas nadszedł. Są też inne inwestycje drogowe, jak choćby przebudowa ulicy Grudziądzkiej i te, które od lat konsekwentnie prowadzimy, np. w obiektach oświatowych. W tym roku oddamy do użytku w Zespole Szkół nr 26 pierwszy w mieście basen rehabilitacyjny dla osób niepełnosprawnych, czym wchodzimy w zupełnie nowy standard. Dokończymy też przebudowę basenu przy ulicy Bażyńskich. W mieście inwestycje prowadzą też inne podmioty - samorząd województwa rozbudowę szpitala na Bielanach, a skarb państwa budowę gmachu sądu rejonowego.
Oczywiście trzeba się liczyć z ryzykami w kwestiach finansowych, wynikającymi chociażby z faktu, że 76 procent budżetu miasta to pieniądze bezpośrednio i pośrednio pochodzące z budżetu państwa. Jeśli więc pogorszy się sytuacja gospodarcza w kraju - odczujemy to w zmniejszeniu dochodów miasta. Dochody te przyjęliśmy na ostrożnym poziomie, wiedząc że PIT będzie niższy o około 33 miliony złotych. To skutek reformy systemu podatkowego – zwolnienia z PIT-u osób do 26. roku życia, wyższej kwoty wolnej od podatku, mniejszej o punkt stawki podatkowej – 17 zamiast 18 procent. Gdyby nie te zmiany, mielibyśmy więcej pieniędzy na inwestycje, ale poziom środków na ten cel staramy się utrzymać, by np. jak co roku wybudować ponad dwadzieścia uliczek osiedlowych, nowe drogi rowerowe czy parkingi. W zaplanowanej na rok 2020 puli 323 milionów złotych, ok. 10 milionów złotych to pieniądze na nowe inicjatywy, reszta to realizacja wcześniejszych decyzji inwestycyjnych.
- Wpływy się zmniejszają, a koszty rosną.
Po pierwsze wzrosło najniższe wynagrodzenie, co może przełożyć się na oczekiwania płacowe także poza sferą osób najmniej zarabiających. Zarezerwowaliśmy więc pieniądze na wzrost wynagrodzeń we wszystkich instytucjach finansowanych z budżetu miasta, w tym także w instytucjach kultury. W oświacie musieliśmy zarezerwować aż o 30 milionów złotych więcej na wzrost wynagrodzeń, które są konsekwencją podwyżek z września 2019 r. i wzrostu płacy minimalnej od stycznia 2020 r. Część, ale nie całość potrzebnej kwoty, zostanie pokryta z subwencji z budżetu państwa. Jest też kwestia cen nośników energii – paliwa do autobusów MZK czy prądu, w przypadku którego uwzględniliśmy wzrost opłat za przesył. Założyliśmy też wzrost wynagrodzeń w sferze transportu. Oświata to ta sfera, której finansowanie najbardziej martwi. W 30-milionowym wzroście kosztów wynagrodzeń, 8 milionów złotych to podwyżka płac dla ok. 1100 pracowników administracji i obsługi. Sytuacja dotycząca finansowania oświaty jest trudna dla samorządów, bo udział miast w kosztach jej utrzymania znacznie rośnie. W Toruniu w ostatnich latach wzrósł z 21 do 31 procent, a kwotowo z 67 milionów złotych do aż 124 milionów złotych.
- Niektóre miasta idą do sądu, by w ten sposób urealnić wielkość subwencji oświatowej.
W naszej ocenie i prawników niewielkie są szanse na sukces przed sądem. To kwestia skonstruowania ustawy. W efekcie rządzący państwem od ponad dwudziestu lat, mniej lub bardziej pozostawiają wydatki na oświatę na barkach samorządów. Trzeba zabiegać o zmianę zasad – moim zdaniem źle skonstruowany jest system dzielenia podatku PIT. Wędruje on tam, gdzie mieszka podatnik. To nie jest dobre, bo wiele osób, szczególnie zamożnych, mieszka za miastem, które jest jednak ich centrum życiowym, na przykład z powodu pracy i korzystania z usług. Kiedyś z prezydentami innych miast proponowaliśmy inny podział wpływów z PIT – połowa trafiałaby do miejsca zamieszkania podatnika, połowa do miejsca jego pracy. Nie ma jednak odważnych polityków, którzy by takie rozwiązanie wprowadzili w życie.
- Prezydenci niektórych miast twierdzą wprost, że to ich mieszkańcy zapłacą za realizację obietnic obecnie rządzących Polską.
Opłaty i podatki lokalne w Toruniu jak np. podatek od nieruchomości podnieśliśmy tylko w niektórych segmentach o więcej niż wskaźnik inflacyjny, czyli 1,8 procent. Zwiększyliśmy opłaty za żłobki o 20 groszy za godzinę, ale nie zmienialiśmy ich od ośmiu lat. To, co nas jeszcze czeka, to podwyżka opłat za odbiór i zagospodarowanie odpadów. Rozstrzygnęliśmy przetarg na ich wywóz i wstępną segregację. Zajmie się tym MPO. Wiemy, że koszty jego usługi wzrosną o 17 procent. Teraz czekamy na decyzje o stawkach w zakładzie termicznego unieszkodliwiania odpadów, czyli spalarni w Bydgoszczy. Nieco ponad rok temu zafundowano nam tam podwyżkę ze 185 na 225 złotych za tonę odpadów. Myśleliśmy, że na tym koniec, ale niedawno dostaliśmy informację, że będzie kolejny wzrost, o kolejne prawie 20 procent. Przy tej kumulacji nie da się uniknąć podwyżki opłat za zagospodarowanie odpadów, ponoszonych przez mieszkańców. Dziś trudno oszacować jej skalę. Inne rozwiązanie niż spalarnia, ze względu na koszty, nie wchodzi w grę. Będziemy negocjować ze spalarnią, by te opłaty były urealnione. Na zachodzie Europy takie obiekty wznoszą przecież prywatne konsorcja, które potem mają z takiej działalności zysk i pokrywają z niego nakłady poniesione na budowę. Koszty budowy zakładu w Bydgoszczy zostały natomiast w ponad 80 procentach pokryte z funduszy zewnętrznych – unijnych i z umarzalnej pożyczki z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Tu nie trzeba odzyskiwać nakładów na budowę, spalarnia osiąga niezły zysk, możemy więc oczekiwać, że tempo wzrostu cen będzie przyjaźniejsze dla dostawców odpadów.
- Pierwszy kwietnia to termin wprowadzenia podwyżki za wywóz śmieci w Toruniu?
Trudno dziś określić termin. Zależy to od przebiegu rozmów ze spalarnią.
- W grudniu miasto zanotowało świetne wyniki w sprzedaży gruntów w grudniu. Czy w tym roku także miasto będzie sprzedawało miejskie tereny?
Rzeczywiście rok 2019 to rekordowa kwota prawie 70 milionów wpływów ze sprzedaży nieruchomości, chociaż część z nich zostanie uregulowana w tym roku. Trochę terenów do sprzedaży jeszcze mamy. Dla mnie najciekawsze z nich to tereny usługowo-przemysłowe, np. w sąsiedztwie Motoareny w rejonie Szosy Bydgoskiej, na tzw. Abisynii przy wylocie Szosy Lubickiej i w sąsiedztwie wysypiska śmieci przy ulicy Kociewskiej. Zbycie takich terenów aż tak nie boli. Dzięki sprzedaży powstaje przecież na nich kawałek miasta. Boleć może o tyle, że sprzedaż jest raz – dostaje się pieniądze i tyle. Zawsze stawiałem na to, by jak najwięcej nieruchomości udostępniać poprzez wynajem. To zapewnia stały dopływ dochodów. Ze smutkiem stwierdzam, że na tzw. Jarze mamy już tylko około 2 hektarów pod budownictwo mieszkaniowe wielorodzinne. Wskazanie kolejnych tak dużych terenów w mieście pod taką zabudowę to zadanie na następne lata. Będziemy w tym celu robić inwentaryzację nieruchomości, a i zapewne zmianę planów zagospodarowania przestrzennego. Otwieramy za to więcej terenów pod budownictwo mieszkaniowe jednorodzinne. Znajdują się ona w północnej części tzw. Jaru, gdzie zaczynamy budowę niezbędnej infrastruktury. Sprzedaż tych nieruchomości ruszy w tym albo w następnym roku. Jest też jeszcze trochę terenów na lewobrzeżu: osiedle Rudak B, czyli okolice ulic Rypińskiej i Golubskiej.
- Ile miasto chce w tym roku zarobić na sprzedaży nieruchomości?
W budżet wpisaliśmy 30,5 miliona złotych.
- Czy do sprzedaży trafią też tereny na Winnicy?
Winnica w tym roku musi doczekać się miejscowego planu zagospodarowania, który ukształtuje parametry tego, co tam w przyszłości może powstać.
- Zaskoczyła Pana skala protestów i emocje wokół wycinek lip na placu Rapackiego?
Oczywiście, dziś wiemy, że stało się tak na skutek błędu popełnionego w przekazie dotyczącym choćby tego, ile drzew ma tam zostać usuniętych. Padła liczba 80, podczas gdy ostateczne decyzje wtedy nie zapadły. Usuniętych drzew jest sporo mniej i wszystkie 39 sztuk to, zgodnie w ekspertyza dendrologiczną, drzewa chore, nie rokujące wieloletniej trwałości. Sposób informowania o inwestycji powinien więc być zupełnie inny, a wyjaśnieniem może być to, że komunikaty pochodziły od prowadzącego inwestycję w tym miejscu MZK, firmy nie mającej doświadczenia w tej kwestii, przede wszystkim zajmującej się przewozami publicznymi. O konieczności przebudowy placu Rapackiego rozmawialiśmy od lat. Były trzy etapy konsultacji społecznych i gorąca dyskusja o budowie tunelu dla samochodów pod nim. W ekspertyzie technicznej wskazano, że jego budowa jest niemożliwa ze względu na rozmiar infrastruktury podziemnej i przepływającą tam Strugę Toruńską. Stanęło więc na obecnie realizowanej koncepcji. Efektem ma być zmodernizowany plac z nowoczesną platformą przesiadkową. Tę inwestycję powinniśmy zakończyć wraz z remontem mostu. Świadomie nie ruszamy przebudowy placu Armii Krajowej i ulicy Kujawskiej, co początkowo też planowaliśmy. Uświadomiliśmy sobie jednak, jak wielki zamęt komunikacyjny wprowadziłoby to w mieście. To zastawiamy na przyszłość, podobnie jak poszerzenie przejazdu pod wiaduktem na placu Armii Krajowej i wydłużenie trasy od mostu na południe, prostopadle do Wisły.
- Powołanie byłej radnej Magdaleny Olszty-Bloch na stanowisko dyrektora Wydziału Środowiska i Ekologii Urzędu Miasta to sposób na to, by komunikacja miast w tych budzących emocje sprawach zieleni była lepsza?
Dbałość o środowisko naturalne to dla miasta, a tym samym dla mnie, jedno z podstawowych wyzwań na najbliższe lata. W decyzji o powołaniu pani dyrektor zależało mi, by była to osoba potrafiąca utrzymać kontakt ze środowiskiem zewnętrznym, wokół urzędu, która potrafi odczytywać oczekiwania, intencje i trafnie przekładać je na, bądź co bądź, schematyczny język urzędowy. Liczę, że teraz będziemy wrażliwi i reagujący na sugestie – oczywiście w skali możliwości miasta, bo klimatu w Amazonii czy w płonącej Australii wprost nie uzdrowimy. Są też praktyczne problemy np. co robić dalej z tzw. kopciuchami, czyli sposobami ogrzewania budynków powodujących zanieczyszczenie powietrza. Co zrobić, gdy osoby korzystające z nich nie mają pieniędzy, by dołożyć się do dotacji miasta na wymianę systemu ogrzewania, czy potem na zakup gazu albo pokrycie opłat za energię elektryczną, czyli najbardziej przyjazne sposoby ogrzewania? Trzeba wprowadzać ład – przykładem jest uchwała antysmogowa przyjęta przez samorząd województwa. Podobna powinna pojawić się w mieście. Tak jak to robi Kraków – należy uporządkować kwestie jakości ogrzewania budynków. Jest też transport publiczny, w którym cichy autobus z napędem elektrycznym daje pozytywny przykład i powinien zachęcić do wymiany własnego auta na coś przyjaźniejszego środowisku. Jest też potrzeba zwiększenia potencjału zielonego miasta, w tym retencji wody opadowej. Został opracowany program gospodarki wodami opadowymi w mieście. Teraz trzeba zachęcić mieszkańców do działania – zamiast odprowadzać deszczówkę do kanalizacji, powinni gromadzić ją i wykorzystywać przy utrzymaniu zieleni. To cały duży, skomplikowany pakiet spraw. Jestem przekonany, że pani dyrektor będzie liderką w poszukiwaniu najlepszych rozwiązań tych problemów.
Emocje wywołuje też sprawa budowy Europejskiego Centrum Filmowego Camerimage. Są pytania o to, czy miasto stać na tę inwestycję, czy nie zabraknie przez to pieniędzy na inne instytucje kulturalne i na ofertę kulturalną miasta?
- 200 milionów złotych to rzeczywiście bardzo poważne pieniądze w skali miasta. Wydatek jest jednak rozłożony na pięć lat, a więc po 40 milionów złotych rocznie. Z kolei średnioroczny budżet na inwestycje w Toruniu to 250 milionów złotych. W takim zestawie liczb to zaangażowanie miasta w budowę ECFC zupełnie inaczej wygląda. Poza inwestowaniem miasto ma się angażować w bieżące finansowanie funkcjonowania ECFC, po połowie ze skarbem państwa, czyli po 4 miliony złotych rocznie, z czego 3 miliony na festiwal EnergaCamerimage, a milion na utrzymanie instytucji. Poziom finansowania kultury przez to się nie obniży. W tym roku dotacje dla samych instytucji kultury zwiększamy o 3 miliony złotych. Inwestycje w kulturze to z kolei 26 milionów złotych, m.in. na dokończenie budowy Muzeum Twierdzy Toruń, budowę amfiteatru w Baju Pomorskim, remont budynku przy ulicy Bydgoskiej 50/52 czy kolejną wystawę w Młynie Wiedzy. Czy warto te 200 milionów zainwestować w ECFC? Obudzony w środku nocy odpowiem, że warto. Przecież te 200 milionów mamy dołożyć do 400 milionów z budżetu państwa. Umowa w sprawie ECFC jest tak skonstruowana, że i miasto i państwo muszą temu przedsięwzięciu powiedzieć „tak”. Jeśli jedna strona powie „nie”, kończymy temat, ale wtedy też losy festiwalu EnergaCamerimage w Toruniu są nieznane. Nie sądzę, by w obecnych toruńskich warunkach został tu na dłużej. A w ubiegłym roku przecież rozkwitł. Z przekazów mediów zagranicznych wynika, że wzbudził euforię. Może wpłynęła na to zmiana lokalizacji, na pewno zestaw gwiazd, które na festiwal przybyły. ECFC może być poważnym czynnikiem rozwojowym Torunia. Każde miasto szuka wyróżniającego je elementu. My mamy wartość najwyższą w postaci starówki. Pamiętajmy jednak, że poziom zainteresowania nią jest ograniczony. Na dłużej gości nią nie zatrzymamy, a takie centrum kilka czy kilkanaście razy w roku może ich przyciągnąć na dłużej. Przykład wystaw prac Mariny Abramović, Davida Lyncha i Saskii Boddeke w CSW pokazuje, że zainteresowanie może być stałe – ludzie przyjeżdżają na wystawy czy inne wydarzenia. Niech takie obiekty pracują tak, by jak najwięcej zarobić na siebie. O budowę ECFC jestem spokojny. Dużo większe obawy miałem w 2010 roku przed budową Centrum Kulturalno-Kongresowego „Jordanki”. Wówczas waliły się gromy na moją głowę – po co, przecież mamy Dwór Artusa, rozbudujmy raczej aulę UMK, o czym faktycznie zaczęliśmy myśleć. Na szczęście zdecydowaliśmy się na budowę sali na Jordankach i mamy dziś efektowny, zachwycający obiekt. Będę zabiegał, by Rada Miasta potwierdziła wcześniejszą decyzję o udziale w budowie ECFC oraz by rząd zatwierdził i przekazał swoją 400-milionową pulę.
- Centrum ma powstać w ciągu pięciu lat, ale za pięć lat w fotelu ministra kultury zamiast prof. Glińskiego może być ktoś zupełnie inny, z innymi pomysłami...
W odpowiedzi podam dwa przykłady inwestycji. Jedna jest małą – to komisariat w sąsiednich Dobrzejewicach. Decyzję o jego budowie podjął jeden rząd, inwestycja została zrealizowana za drugiego. Drugi przykład to budowa gmachu sądu w Toruniu za 160 milionów – decyzję podjął poprzedni rząd, inwestycję realizuje obecny i jest już ona od dachem. Ciągłość decyzji wydaje się oczywista. Nie, pod tym względem nie mam obaw.
- W grudniu do Sejmu wrócił obywatelski projekt powołania akademii medycznej w Bydgoszczy poprzez oderwanie od UMK jego bydgoskiej części - Collegium Medicum. W sprawę angażują się posłowie, po obu zresztą stronach. Bydgoski projekt wspiera otwarcie prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski. Czy także prezydent Torunia zajmie stanowisko?
To pomysł szkodliwy dla środowiska naukowego i dla samej Bydgoszczy. Oddzielenie Collegium Medicum od UMK, który jest w elitarnym gronie uczelni badawczych to jak samodegradacja z ekstraklasy do A-klasy. Mówi się, że CM czekałby wtedy status uczelni zawodowej. Po co psuć coś dobrego, co istnieje? Ktoś powie, że bronię UMK i Torunia. Przede wszystkim bronię sukcesu uczelni z 17 wydziałami, pozyskującej wielkie granty, liczącego się w Europie uniwersytetu. Trzeba szukać pomysłów jak go wzmacniać, a nie rozrywać. Jest w tym pomyśle po prostu polityka. Szkodzi on przede wszystkim środowisku CM. Liczę na mądrość parlamentu. Jeśli będzie oczekiwanie, to takie stanowisko przedstawię na posiedzeniu sejmowych komisji.