Podobno Polacy od wieków noszą w sobie gen anarchizmu, skręcający niekiedy niebezpiecznie w stronę pieniactwa. Cecha to sama w sobie niezbyt piękna, dzieląca mocno społeczeństwo i prowadząca do patologicznego przekonania, że ktoś lub coś (najczęściej jakiś urząd lub sąd) stale nas krzywdzi i prześladuje.
Zaczynam jednak podejrzewać, że do pewnego stopnia została ona ukształtowana nie z powodu emocjonalnej niedojrzałości narodu, ale... zdrowego rozsądku i mechanizmu samoobrony przed głupim prawem, które władza nieustannie Polakowi funduje.
Weźmy np. nowe propozycje w sprawie mandatów. Fakt, mam dylemat z tym, że zapewne najgłośniej protestują piraci drogowi, którzy zawsze będą twierdzić, że policyjny pomiar prędkości jest kłamliwy, a przepisy drogowe wymyślono, by pozbawić nas wolności. Niemniej jednak trudno nie zauważyć, że wokół nas zaczyna się wprost roić od durnych przepisów, wobec których jedynie słuszną postawą jest anarchistyczne lekceważenie.
Jak bowiem inaczej podejść nawet do tak koniecznych kwestii jak lockdown, jeśli ma się wrażenie, że rządzący wszystko robią na opak lub na skróty? Każą nam nosić maseczki, zamykają stoki, wyciągi i restauracje, ale zazwyczaj robią to rozporządzeniami, zamiast ustawą, a jak już ustawę spłodzą, to bywa, że jest ona sprzeczna z konstytucją.
Nie, nie namawiam nikogo do łamania prawa. Martwię się natomiast, że tworzenie go na kolanie prowadzi nas do jednoznacznego przekonania, że rządzą nami sami głupcy (czasem mniejsi, czasem więksi), a my możemy co najwyżej ich wymysły ignorować. Tylko czy takie państwo może normalnie funkcjonować? Wątpię...