Pielęgniarki uwijają się jak na froncie [rozmowa]
O stereotypach na temat pielęgniarek zakorzenionych w XIX wieku, poczuciu winy i lojalności wobec pracodawcy, opowiada dr Julia Kubisa, socjolożka, autorka książki „Bunt białych czepków”.
Pani książka „Bunt białych czepków” to historia pielęgniarek, które próbowały walczyć o lepsze warunki pracy. Obserwując jednak kolejny strajk pielęgniarek, można dojść do wniosku, że ich walka jest ciągle próbą, a nie konkretną zmianą.
Nie zgodzę się z tym. W przypadku strajku, który skończył się właśnie w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, bunt pielęgniarek wyglądał zupełnie inaczej. Moim zdaniem dopiero teraz przebiły się do świadomości publicznej ważne postulaty pielęgniarek. Tu już nie chodzi o kilkaset złotych, ale o słabo słyszaną dotychczas prawdę na temat warunków pracy pielęgniarek, która jest ściśle powiązana ze świadczeniem wysokiej jakości usług zdrowotnych.
Ale rząd chyba nie widzi tego problemu w taki sposób. Pani premier nie znalazła czasu dla pielęgniarek, ministrowie apelowali, aby nie odchodziły od łóżek, bo to nieetyczne, a szpital mówił, że nie ma więcej pieniędzy. W końcu pielęgniarki dostały 300 zł podwyżki, na co chyba zgodziły się ze zmęczenia.
Każdy rząd reagował podobnie. Zwykle podczas protestów pielęgniarek media traktowały sprawę powierzchownie. Z wyjątkiem paru dziennikarzy, którzy zgłębiali temat, żadna ekipa rządząca ani żaden samorząd nie zrobili nic w sensie systemowych rozwiązań. Koncentrowali się na wyciszaniu konfliktu, ale na pewno nie na jego rozwiązaniu. I ten rząd robi to samo, co poprzednie. Choć pani premier obiecuje szerszą dyskusję, to minister zdrowia przede wszystkim obraża.
A pielęgniarki po raz kolejny wierzą, że ich los się odmieni. Skąd w nich to przekonanie?
Czyli skąd jest przyzwolenie na niedotrzymanie obietnic wyborczych? Pielęgniarki nie są naiwne. Wiele z nich jest mocno zdystansowanych do tego, co obiecuje władza. Gdy politycy w kampanii wyborczej mówią: rozumiemy wasze problemy, wasze słabe wynagrodzenia i ciężką pracę, one już wiedzą, że od słów do czynów daleka droga. Cały system ochrony zdrowia jest zbudowany w taki sposób, że na pielęgniarkach łatwo oszczędzić. To dotyczy też innych zawodów w sektorze, w których nie ma wyraźnych norm zatrudnienia. Ponieważ mamy niską składkę zdrowotną, jest krótka kołdra, pielęgniarki to zawód oparty na służbie drugiemu człowiekowi, więc skoro są takie misyjne, są też pierwsze w kolejce do cięć.
Ukarane za to, że się poświęcają - mówią.
To fach najbardziej sfeminizowany. Powstał w XIX w., aby dać zawód kobietom. Przy tym jest związany ze sferą prywatną, oparty na wyobrażeniu„kobiecej opiekuńczości”. Kobieta więc niejako sama z siebie świadczy opiekę, za niewielkie pieniądze. Tak jak matka siedzi przy chorym dziecku, tak pielęgniarka siedzi przy chorym pacjencie. A skoro ta praca jest powołaniem i tak przynosi satysfakcję, więc nie trzeba za nią dużo płacić. To nieprawda! Współczesne pielęgniarki mają do czynienia nie tylko z pielęgnacją pacjenta i podawaniem mu leków, co wymaga wielkiej uważności, ale również ze specjalistycznym, skomplikowanym sprzętem medycznym. Pacjent chory potrafi być bardzo nieprzyjemny i praca z takimi ludźmi na co dzień jest bardzo wymagająca emocjonalnie, trudna psychicznie. Jeśli pielęgniarka ma takich pacjentów pod opieką za dużo, nie może być wystarczająco uważna.
A przecież ma, nawet dwudziestu na dyżurze.
No właśnie. Przez to nie jest w stanie poświęcić pacjentowi tyle czasu, ile powinna. Pacjenci się na to skarżą i uważają, że są traktowani automatycznie, po łebkach. Ale fizycznie pielęgniarki nie są w stanie ogarnąć tak wielu obowiązków. Wyczerpane, pracujące ponad siły, nie są najlepszą wizytówką ochrony zdrowia.
Słyszałam o takich pomysłach, że może najwyższy czas zaskarżyć pracodawcę przepracowanej pielęgniarki o to, że pracuje w warunkach, które rujnują jej zdrowie.
Pielęgniarki albo są bardzo lojalne wobec swoich placówek, albo zmieniają pracę. Być może część wychodzi z założenia, że inaczej się nie da i trzeba tak pracować. Da się, tylko że musiałoby być więcej pielęgniarek.
Na razie jest ich coraz mniej.
Choć kształcimy dużo pielęgniarek na uczelniach w Warszawie, w Siedlcach! Tylko że one nie zostają w Polsce. Na sto kandydatek, osiemdziesiąt uczy się języka norweskiego. Ciągle jeszcze spotykam się z takim wyobrażeniem o pielęgniarkach, że są to osoby po liceum pielęgniarskim. A od pięciu lat obowiązuje je wymóg wyższego wykształcenia. Te starsze pielęgniarki pracują i studiują, a te młodsze kończą regularne studia pielęgniarskie, które są równie wymagające co studia medyczne. Nie jest więc tak, że pielęgniarki tylko służą, jak mówią niektórzy. Za tą „służbą” kryje się bardzo duża wiedza na poziomie uniwersyteckim i nie ma powodu, aby traktować pielęgniarki i położne jak średni personel, w domyśle - gorzej opłacany.
Ile powinna zarabiać pielęgniarka?
Tyle, aby chciała podejmować pracę w tym zawodzie i mogła się utrzymać. Ale nie kosztem przepracowywania 300 godzin miesięcznie. W dużych miastach pielęgniarki zarabiają trochę więcej niż 2 tys. zł, ale za średnią krajową pielęgniarka nie jest w stanie wynająć mieszkania.
Związek zawodowy pielęgniarek i położnych postuluje, aby pielęgniarka zarabiała o 1500 zł więcej niż dotychczas.
Co musiałoby się stać, żeby tyle zarabiała?
To kwestia podziału środków z NFZ. Dyrektor placówki dzieli pieniądze tak, aby spełnić wymogi kontraktu. NFZ wymaga określonej liczby lekarzy specjalistów, a nie wymaga określonej liczby pielęgniarek. To bardzo wzmacnia pozycję przetargową lekarzy ze specjalizacją. Dlatego z pielęgniarkami solidaryzują się młodzi lekarze rezydenci, którzy też nie zarabiają przyzwoicie.
Dlaczego przez tyle lat nie udało się wypracować żadnej sensownej metody dzielenia pieniędzy? Doprowadziło to do tego, że pielęgniarki wciąż występują z tymi samymi postulatami.
Problem polega na tym, że mamy bardzo zdecentralizowany system ochrony zdrowia i każda placówka rządzi się samodzielnie, w każdej jest inna siatka wynagrodzeń zależna od kontraktu, poziomu zadłużenia i profilu szpitala. Nie ma żadnego układu branżowego, który przewidywałby widełki - ile powinny zarabiać pielęgniarki. Taki układ obejmowałby wszystkie placówki, które do niego przystąpiły. To wprowadziłoby porządek w sprawach spornych wynagrodzeń. Odpowiednikiem takiego układu jest Karta Nauczyciela. Pracownicy tego chcą, ale pracodawcy nie.
Dlaczego?
Bo nie chcą mieć rąk krępowanych odgórnym układem. Ale obecna sytuacja jest o wiele bardziej niewygodna. Pracownicy szpitali podkreślają, że czują się tak, jakby pracowali na froncie. Jest za duże obciążenie pracą, stres, za dużo godzin pracy, ponieważ są niedobory personelu.
Jak to się stało, że zainteresowała się pani pielęgniarkami?
Najpierw badawczo zainteresowałam się ich strajkami, a później odkryłam wielki świat problemów pielęgniarek i położnych. Zaintrygowało mnie, jak to jest, że w odbiorze publicznym pielęgniarka jest posłuszną, oddaną kobietą, kierującą się powołaniem, ale jednocześnie zrzesza się w jednym z najbardziej bojowych związków zawodowych w Polsce.
I jak to jest?
Pielęgniarki walczą o uznanie swojego profesjonalizmu, a nie swojej kobiecości. Wprawdzie nie palą opon, ale okupują Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Pracy, Kancelarię Rady Ministrów, organizują głodówki, odchodzą od łóżek. Zorganizowanie strajku to długa procedura, bo trzeba przejść przez spór zbiorowy, który nierozwiązny wiedzie do strajku. Dla pielęgniarek to wielkie wyzwanie. Muszą przełamać poczucie winy, przekonanie, że nie tylko robią to dla siebie, ale dla pacjentów. Dobra pielęgniarka, to wypoczęta pielęgniarka, która nie ugania się za zleceniami.
Mieszka pani teraz w Szwecji. Jak żyje się tam pielęgniarkom?
Mają wyższy status, nie mówi się do nich siostro, ale pielęgniarko. Skandynawskie pielęgniarki też przyznają, że ich praca jest bardzo obciążająca i powinny zarabiać więcej, choć zarabiają dziesięć razy więcej niż nasze w Polsce. I we wszystkich krajach starej Europy jest kłopot ze starzejącymi się pielęgniarkami. Tylko że przywilejem bogatego jest możliwość ściągnięcia pielęgniarek z biedniejszych krajów. To, co naprawdę różni nasze kraje, to podejście do problemu. W Szwecji rozmawia się o przyszłości pielęgniarstwa. U nas nie ma żadnej debaty. Panuje przekonanie, że dopóki się nie rypnie, to można tak jeszcze długo.