Pięknie tu, ale chwilami za daleko od domu

Czytaj dalej
Fot. Adrian Maras
Tomasz Bochenek

Pięknie tu, ale chwilami za daleko od domu

Tomasz Bochenek

Awans do ekstraklasy piłkarze Sandecji osiągnęli z trenerem, który kiedyś powoływał do reprezentacji Glika i Lewandowskiego. Radosław Mroczkowski opowiedział nam teraz swoją historię.

Maj 2007. Prowadzona przez Pana reprezentacja Polski do lat 19 wraca z Izraela po turnieju kwalifikacyjnym do mistrzostw Europy. To był lot, podczas którego niektórzy już modlili się o szczęśliwe lądowanie. Co Pan z niego zapamiętał?

Wszystko, każdy szczegół. To był już ostatni odcinek naszej drogi, lot z Monachium do Warszawy, w samolocie było nawet kilku obecnych kadrowiczów. Wpadliśmy w burzę. Było trochę grozy, bo nie mogliśmy z niej wydostać się przez ponad 40 minut. Tym, którzy udawali największych twardzieli, też się nogi uginały. Chyba dopiero nad Warszawą zagrożenie minęło. Do dziś pamiętam kapitana Leszka Białego, który przeprosił za całą sytuację - mimo że nie ponosił za nią winy.

Jakie Pan miał w tym samolocie myśli, reakcje? Sprawia Pan wrażenie osoby potrafiącej bardzo panować nad emocjami, jednak to była sytuacja ekstremalna.

Ale co można w takim momencie zrobić? Tylko myśleć pozytywnie. Jasne, że było niesympatycznie, dyskomfort, ale nie było też jakiejś paniki. Nie było chyba aż tak tragicznie, żeby komuś po tym locie pozostał jakiś uraz, nie wsiadł potem do samolotu.

Dla Pana była to najbardziej dramatyczna sytuacja, związana z życiem zawodowym?

Chyba tak. Wspominamy ją zresztą do tej pory z obecnym trenerem Legii Warszawa, który w samolocie siedział obok mnie (Jacek Magiera był w reprezentacji do lat 19 asystentem Radosława Mroczkowskiego - przyp.).

A lecieli rzeczywiście też wtedy z wami zdolni, 19-letni Kamil Glik i Kamil Grosicki - obecne gwiazdy naszego futbolu oraz kilku porządnych piłkarzy ekstraklasowych...

Choćby Maciek Korzym, którego mam teraz w Sandecji.

Do Izraela nie poleciał natomiast piłkarz Znicza Pruszków - Robert Lewandowski. Mimo że kilka tygodni wcześniej był w kadrze na sprawdzianie, zagrał w meczu kontrolnym.

No tak, Robert pojawił się na tak późnym etapie selekcji. On wtedy odbudowywał się po kontuzji. Graliśmy dwa mecze z Turcją, w Legionowie i Pruszkowie, Robert wystąpił w drugim z tych spotkań. Ale nie był wtedy w dobrej dyspozycji. Pewnie, dzisiaj możemy powiedzieć, że nie załapał się chłopak, który jest na megatopie, ale takie są koleje losu.

Nieco ponad rok później, jesienią 2008 roku, Pan był przy debiucie Lewandowskiego w I reprezentacji Polski, w San Marino...

No, tak się poukładało.

Pan latem tamtego roku podobno przerwał wakacje, kiedy na rozmowę zaprosił go ówczesny selekcjoner, Leo Beenhakker.

To prawda. Z ramienia PZPN zajmowałem się w Międzyrzecu Podlaskim opieką nad dziecięcym turniejem „Z podwórka na stadion”. Przy okazji były też tam ze mną moje dzieci. No i zostałem zaproszony na rozmowę z trenerem. Myślałem, że będzie dotyczyła zawodników, którymi ja się dotychczas zajmowałem - ówczesnych 19-, 20-latków.

Radosław Mroczkowski
Adrian Maras Radosław Mroczkowski

I rzeczywiście, rozmawialiśmy najpierw o piłkarzach, ale padła też propozycja dla mnie - abym został jednym z asystentów trenera Beenhakkera. Przyjąłem ją, ale po zastanowieniu, bo chciałem móc pogodzić to z prowadzeniem kadry do lat 16.

A jak się w ogóle Pana piłkarska przygoda zaczęła? Był Pan zawodnikiem Startu Łódź. Ale tak sobie myślę, że mieszkając tam, gdzie Pan, mając lat kilkanaście, futbolowego bakcyla musiał Pan połknąć, kibicując wielkiemu Widzewowi - z Bońkiem, Tłokińskim, Smolarkiem...

Rzeczywiście, miało to pewnie jakiś wpływ. Ja chodziłem na treningi na Widzew, aby przyglądać się z trybun, jeszcze drewnianych, jak trenowali właśnie Boniek, Tłokiński, Smolarek czy inni. Byłem praktycznie na każdym topowym meczu tamtej drużyny w Łodzi, a nie było to łatwe...

Bo miał Pan z Poddębic 50 km do Łodzi?

Nie, nie. Ja się urodziłem w Poddębicach. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej mieszkałem już z rodzicami w Łodzi. A w mojej okolicy był i jest Start Łódź, też klub z fajną historią. Ja sam się do niego zapisałem. Nie było wprawdzie grupy chłopców w moim wieku, trener dał mi jednak możliwość zajęć z chłopcami dwa lata starszymi. I zostałem. Długo byłem najmłodszy, ale dawałem radę...

Później z reprezentacją województwa łódzkiego 18-latków wygraliśmy ogólnopolskie rozgrywki o Puchar Michałowicza. Po nich był mecz o tzw. superpuchar z najlepszą klubową drużyną naszych rówieśników w kraju - wtedy był to Hutnik Kraków. Co ciekawe, po wielu latach, na kursie trenerskim, odkryliśmy z Robertem Kasperczykiem (poprzednikiem Mroczkowskiego w Sandecji - przyp.), że graliśmy w tamtym spotkaniu przeciwko sobie. Mój zespół odniósł zwycięstwo.

W 1992 roku skończył Pan warszawską AWF i zaczął pracę. Został wuefistą.

Tak. Jeszcze w trakcie studiów prowadziłem zajęcia piłkarskie z grupami młodzieżowymi w Starcie. Kiedy skończyłem studia, zastanawiałem się, czy już podejmować pracę w szkole. Ostatecznie pod koniec września poszedłem do kuratorium zapytać, czy znalazłoby się gdzieś dla mnie miejsce. Zostałem skierowany do szkoły podstawowej na Widzewie.

Nie za bardzo miała się czym pochwalić, do dziś się śmieję, że wisiał tam dyplom za dwa ognie. Ale spotkałem w tej szkole kolegę ze studiów, i on zachęcił mnie, żebyśmy zrobili coś wspólnie. Podjąłem tę pracę, a oprócz lekcji wf prowadziłem też zajęcia z gimnastyki korekcyjnej. I właśnie podczas nich...

...trafił Pan na przyszłą reprezentantkę Polski w koszykówce, Alicję Perlińską, dzisiaj Bednarek.

No właśnie. Dodam, że potem w łódzkiej SMS miałem możliwość pracy z chłopcami, którzy odnosili sukcesy w siatkówce. Uczyłem też m.in. Dominikę Misterską (czołową polską sztangistkę - przyp.).

A pracował Pan też z małymi dziećmi?

Oczywiście.

Praca z nimi uczy cierpliwości.

Cierpliwości, opanowania, pokory. Ktoś powie, że pracując z dziećmi traci się czas zawodowej kariery, ale ja uważam, że wtedy człowiek dowiaduje się, jak naprawdę jest tam na dole. Ja przeszedłem drogę od podstawówki i absolutnie się tego nie wstydzę.

Realizacją Pana zawodowych marzeń było prowadzenie Widzewa w ekstraklasie?

Dwa lata, prawie trzy… Ale zanim do tego doszło, sporo się wydarzyło. Miałem przede wszystkim możliwość współpracować w reprezentacjach młodzieżowych z trenerem Andrzejem Zamilskim, który ma niesamowite oko do zawodników. To nie jest puste gadanie, potwierdzają to fakty: dziś w I reprezentacji Polski jest 7 czy 8 piłkarzy, którzy przeszli przez jego selekcję. Z tej pierwszej, przy której ja się pojawiłem, wywodzą się Piszczek, Błaszczykowski, Fabiański, Peszko.

Z selekcjonera stał się Pan już jednak trenerem. I w jednym z wywiadów powiedział: „Kiedy przychodzę do klubu, pytam, co będziemy robić, jaka jest strategia i cele”.

Tak jest. Nie zaczynamy rozmowy od negocjacji kontraktu. Trenera zawsze powinno interesować to, jaka jest wizja, co ma się stać, jak to chcemy zrobić.

No więc, co usłyszał Pan na to pytanie półtora roku temu, przed podjęciem pracy w Sandecji? Że ma Pan utrzymać drużynę w I lidze? Czy raczej: ma Pan utrzymać drużynę w I lidze, a w sezonie 2016/2017 walczyć o coś więcej?

Nie, plan był krótkofalowy: utrzymać zespół w I lidze. Potem zamierzaliśmy ustabilizować zespół, wcale nie było mowy o jakichś ogromnych zmianach kadrowych i np. awansie! Bardziej wyznaczaliśmy sobie cele etapowe: dobrze wystartować, następnie zapewnić sobie tyle punktów, by nie martwić się o utrzymanie. Kończąc jesienną rundę mieliśmy w zapasie dwa zaległe mecze, sporo punktów, ale na szczęście nie byliśmy na pierwszym miejscu. Mówię - na szczęście, bo to wszystkich by uśpiło.

Ma Pan w zespole kilku piłkarzy z bardzo mocnym charakterem - myślę o Wojciechu Trochimie, Macieju Korzymie, Dawidzie Szufrynie. Czy to „szatnia”, nad którą łatwo zapanować?

Jest to grupa charakternych chłopaków, i to nie taka mała grupa. Ja chcę podkreślić, że to przede wszystkim bardzo pracowita drużyna, to mnie w tych chłopakach urzekło. I są osoby, które potrafią tę „szatnię” szybko uporządkować, kiedy jest potrzeba.

Kogo ma Pan na myśli?

Na pewno trzeba oddać kapitanowi - Dawidowi Szufrynowi, że kapitanem potrafi też być na wzburzonym morzu. No bo to jest „szatnia” z temperamentem. On potrafi nią dowodzić, nigdy dotąd się nie pogubił.

Ma Pan w drużynie dwóch piłkarzy będących życiowymi partnerami córek prezesa, który Pana zatrudniał, a także jego syna. Nie jest to sytuacja trochę niekomfortowa?

Zależy dla kogo. Możemy o to zapytać również ich. Dla mnie nie ma to znaczenia, zupełnie mi to nie przeszkadza, nie paraliżuje mnie. Może być z tej ekipy i kolejna osoba, jeśli potrafi grać w piłkę (uśmiech). Po prostu każdy, kto w tej drużynie jest, musi być dla niej przydatny. Wiele razy tak było, że Maciek (Korzym, zięć prezesa Andrzeja Danka - przyp.) siedział na ławce i nie grał.

Chodziłem na treningi na Widzew, aby przyglądać się z trybun, jeszcze drewnianych, jak trenowali Boniek, Tłokiński, Smolarek

Kierowaliśmy się dobrem zespołu, a nie prywatnymi interesami - mnie czasami jest przykro, jak ktoś ocenia to w ten sposób. Trzeba spojrzeć na boisko. A jak się patrzy na Adriana Danka i jego ostatnie mecze, to tylko można przyklasnąć. Zaczął pokazywać się od jak najlepszej strony.

Zimą, po waszym zimowym zgrupowaniu na Węgrzech, portal Weszlo.com napisał, że grupa piłkarzy złamała w hotelu regulamin, co nie pozostało bez Pana reakcji.

Zawsze kiedy takie rzeczy wypływają, robi się z nich wielkie halo. Oczywiście nie można powiedzieć, że nic się nie dzieje - bo jest odwrotnie, dzieje się - ale chodzi o to, żeby umieć szybko zareagować w danej sytuacji, wyciągnąć wnioski. Nawet w najlepszej rodzinie bywają kłótnie, natomiast jeśli z trudnych chwil wychodzimy silniejsi, to super - i myślę, że tak się stało.

Przez te półtora roku jak sobie Pan poukładał życie w Nowym Sączu? Ma Pan swoje ulubione miejsca?

Mam, pięknie tu jest. Żyje się spokojnie. Kiedy mieszka się w dużym mieście, to wszystko pędzi. A tutaj, będąc trochę z daleka od domu, od rodziny, człowiek może się poświęcić wyłącznie pracy.

Radosław Mroczkowski
Adrian Maras Radosław Mroczkowski

Sam się łapię na tym, że w ostatnim czasie pokonywałem właściwie tylko drogę do klubu i z powrotem do mojego mieszkania, które jest niedaleko, na stadion można przyjść na piechotę... Oczywiście, okolicę już poznałem. Natomiast odległość od domu jest momentami trochę za duża. Jakoś jednak sobie radzę, dzieci mam już w zasadzie dorosłe, więc to jest łatwiejsze.

Dzieci, czyli...

Mam dwójkę. Syna Łukasza, rocznik 1996 i córę Martynę, lat siedemnaście.

Mają coś wspólnego ze sportem?

Nie, nigdy nie było w domu ciśnienia - że skoro tata jest ze sportem związany, to dzieci też muszą. Oczywiście, uprawiają go rekreacyjnie. Ale bakcyla sportowego nie złapały - choć moja żona Monika także ma za sobą takie doświadczenia, jeździła na łyżwach figurowych.

A Pan, będąc tak blisko gór, nie złapał w Sączu na przykład bakcyla narciarskiego?

Sporty zimowe jak najbardziej lubię i potrafię sprzętu używać. Jazda na nartach nie jest mi obca, szczególnie na biegówkach. Będąc jednak tutaj - muszę się przyznać - w każdej wolnej chwili uciekałem do domu.

Powtarza Pan - do domu daleko. A zatem - zostanie Pan w Sandecji na kolejny sezon?

Jestem blisko. Chcę jednak, żebyśmy sobie pewne rzeczy poukładali, wtedy będzie się łatwiej pracować.

Rozumiem, że prowadzi Pan teraz rozmowy na temat nowego kontraktu.

Tak. Kończy się umowa, tego się nie da ukryć. Jednocześnie przygotowujemy sobie coś dalej, bo czas ucieka.

O czym Pan mówi?

Plan przygotowań do sezonu, pomysł na kadrę zawodniczą - musimy tutaj zbliżyć stanowiska. Bo na pewno w tym samym gronie, jeśli chodzi o piłkarzy, po urlopach się nie spotkamy. Muszą być transfery zewnętrzne. Na jakie nas będzie stać? - to już kwestia budżetu. Chcę wiedzieć też, gdzie odbędzie się pierwszy trening przed nowym sezonem - na naszym stadionie czy gdzie indziej.

I chciałby Pan też pewnie wiedzieć, gdzie - w związku z planowaną przebudową stadionu Sandecji - zespół będzie grał mecze jesienią.

Dokładnie tak. Nie możemy się spotkać - jak wstępnie planujemy - 19 czerwca, i gdybać. Przecież już 14 lipca odbędzie się pierwszy mecz w ekstraklasie.

Tomasz Bochenek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.