Piekielne statystyki. Felieton księdza Przemysława Szewczyka
Straszenie piekłem nie jest oczywiście wynalazkiem jedynie chrześcijańskim, ale na pewno nie brakuje go także w Kościele. Zwłaszcza elementy niektórych objawień prywatnych służą części duchownych i świeckich do rozpalania w sobie i innych gorliwości w pobożnym i moralnym życiu obrazami wiecznych kar i niekończącego się cierpienia olbrzymiej ilości osób. Całkiem niedawno jeden z popularnych duchownych opublikował w Internecie swoje nauczanie, które zatytułował wprost: „Większość ludzi idzie do piekła”.
Z drugiej strony nie brak teologów, którzy mówią o piekle pustym czy ograniczonym czasowo jak wieloletnia kara więzienia, która kiedyś się skończy i skazaniec będzie mógł wyjść na wolność. Ci więksi spośród nich uzasadniają swoje przekonanie dobrocią Boga, która wydaje się stać w sprzeczności z wiecznością odłączenia od niej umiłowanych stworzeń. Dla wielu jednak mówienie o pustym piekle wypływa nie tyle z refleksji teologicznej co raczej z chęci pozbycia się piekła jako straszaka.
Ortodoksyjna nauka Kościoła daleka jest od bawienia się w piekielne statystyki. Nie wypowiada się o ilości potępionych czy zbawionych ludzi nawet przy pomocy liczebników ogólnych: „dużo”, „mało”, „wielu”, „prawie nikt”. Kościół tworzy listę świętych, którzy znaleźli miejsce w domu Ojca, ale nikogo nigdy nie wpisał na listę potępionych, którzy cierpią męki w diabelskich kotłach.
Do problemu „piekielnych statystyk” pewnego dnia musiał ustosunkować się Jezus, któremu zadano pytanie: „Czy tylko nieliczni będą zbawieni?”. Jego odpowiedź czytać będziemy w kościołach w najbliższą niedzielę i na własne uszy przekonamy się, że nie miał najmniejszej ochoty bawić w roztrząsanie czy dużo czy mało…
Odpowiedź Pana jest prosta: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi, gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają”. Potem opowiada przypowieść o ludziach, którym zatrzaśnięto przed nosem drzwi domu, gdyż właściciel uznał ich za nieznajomych, chociaż – jak przekonywali – jedli i pili z nim”. Na koniec zaś mówi o rzeszy ludzi przybywających z czterech stron świata, którzy znaleźli miejsce w Królestwie.
Czyżby Jezus uważał, że malowanie przed oczami ludzi przerażającej wizji potępionych rzesz nie tyle ma ich przestraszyć i skłonić do przemiany, co raczej karmi święty spokój tych, którzy są lepsi od innych, bo przecież nie zabili, nie cudzołożą, niczego nie ukradli? Swoje życie można przegrać, można je doprowadzić do rozpaczliwego stanu na dobre – zdaje się mówić Pan – ale niech wam się nie wydaje, że bycie ciut lepszym od innych zagwarantuje wam miejsce w niebie.
Nie jest prawdą, że Jezus piekłem nie straszył – byłby nieuczciwy, gdyby nie ostrzegł ludzi przed realnym niebezpieczeństwem – ale wyraźnie inaczej niż większość przedstawiał powód, dla którego można na wieki odpaść od Boga. W ogień wieczny posyła w jednej z przypowieści tych, którzy nie nakarmili głodnego i nie przyjęli cudzoziemca. Dlatego straszeni do tej pory piekłem grzesznicy łamiący dekalog dzięki Jego słowom odzyskują nadzieję, a lękiem zaczyna przejmować się przykładna część rodzaju ludzkiego, która w swojej pysze i wynoszeniu się nad innych zrywa kontakt z Duchem Boga.
Problem piekła to nie „dużo czy mało”, tylko „za co”. Sąd Boży będzie nieubłagany dla tych, którzy nie czynili miłosierdzia.