Pięciu członków załogi statku Szafir wciąż w rękach piratów
Trwają już negocjacje z porywaczami. Szczegóły objęte są tajemnicą. Zaangażowano nie tylko polskie służby, ale również dyplomatów z innych krajów, bo naszych tu nie ma.
Północ z czwartku na piątek 26-27 listopada. Niebo nad Zatoką Gwinejską jest ciemne. Szafir, statek szczecińskiego armatora EuroAfrica, płynie z Antwerpii do nigeryjskiego portu Onee. Do portu teoretycznie miał dotrzeć w czwartek wieczorem.
Gdy od brzegów Nigerii dzieliło go tylko 35 mil, z oddali zaczął dobiegać dźwięk motorów zbliżających się szybko łodzi. Po chwili przy Szafirze pojawiają się dwie motorówki z uzbrojonymi ludźmi.
- To wszystko działo się bardzo, bardzo szybko - powiedział dziennikarzom marynarz Marcin Szcześniak krótko po przylocie z Nigerii do Berlina.
Był jednym z trzech członków załogi, których porywacze nie zdołali porwać i których jako pierwszych wytypowano do przetransportowania do kraju.
Do dziś nie podano, jak to się stało, że 11 członków załogi zdołało schronić się przed porywaczami w maszynowni i zamknąć się w niej, co uniemożliwiło dotarcie do nich porywaczy.
Pięciu innych, w tym kapitan, trzech oficerów i marynarz, zostało uprowadzonych. Ukryta jedenastka czekała ponad dobę na przybycie jednostki nigeryjskiej.
Marcin Szcześniak wyjaśnił pytającym go o to dziennikarzom, że w chwili ataku na statek załoga znajdowała się w różnych miejscach na pokładzie. Dlatego nie wszystkim udało się dotrzeć do maszynowni. Dodał też, że to kapitan ostrzegł załogę o ataku piratów.
To nie biedni wieśniacy
- Piraci atakują coraz dalej od brzegów - skomentował zaraz po porwaniu sytuację komandor porucznik Marek Szelest, starszy wykładowca Akademii Morskiej w Szczecinie. - Operują nie z brzegów, jak w Somalii, a najczęściej ze statku-matki przyczajonego gdzieś na oceanie. Nasłuchują i czekają na okazję. Są świetnie zorganizowani i najczęściej wyposażeni w bardzo szybkie łodzie, które są w stanie dogonić każdy statek. Jeśli uznają, że jednostka jest dobrym celem, wyruszają na łów.
- To nie są, jak sobie wyobrażamy, biedni wieśniacy na drewnianych dłubankach - potwierdza tę opinię komandor Artur Bilski, specjalista ds. wojskowości. - Broń, szybkie łodzie, to kosztuje i ktoś ich w ten sprzęt wyposaża. Prowadzą też często nie tylko namiary jednostek, ale też wyszukują w sieci potencjalne cele do zaatakowania. Ci, co atakują na morzu, są tylko prostymi wykonawcami zleceń.
Skontaktowaliśmy się z jedną z platform wiertniczych w Zatoce Gwinejskiej.
- Do porwania doszło około 80 mil od nas - powiedział nam chief mechanik (nazwisko do wiadomości redakcji). - Przy naszej platformie na stałe w pobliżu pływa jednostka nigeryjskiej Marynarki Wojennej, która pilnuje okolicy. W przeszłości zdarzały się napady i porwania, dlatego taka ochrona została nam przydzielona na stałe. Piraci mają szybkie motorówki i z łatwością potrafią dogonić każdy statek. Ich celem są pieniądze i przewożone towary, które można ukraść.
- Wszystko na statku rozkradziono - poinformowała nas zaraz po napadzie Elżbieta Malanowska, wicedyrektor w EuroAfriki. - Nie tylko ruchome elementy, ale nawet drzwi powyrywano, pozrywano szafki ze ścian i zrabowano rzeczy osobiste załogi.
Uspokajała: - W chwili porwania marynarzom prawdopodobnie nic się nie stało. Na pokładzie nie było widać żadnych śladów krwi czy innej przemocy na ludziach.
Trwają negocjacje
W sobotę, 28 listopada, po południu do Szafira dotarła jednostka Marynarki Wojennej Nigerii, która jedenastu marynarzy odkonwojowała do portu Onee. A 1 grudnia MSZ poinformowało, że został nawiązany kontakt z porywaczami i rozpoczęły się negocjacje.
Minister Witold Waszczykowski dodał, że równolegle działania podejmuje armator i firmy, które eksploatowały uprowadzony statek.
- To równoległy kanał rozmów z piratami - stwierdził.
- To doświadczeni ludzie, którzy są na miejscu, od lat funkcjonują i mieli już do czynienia z podobnymi przypadkami. Musimy im wierzyć, że są w stanie rozwiązać tę sytuację - zapewnia minister.
Dzień wcześniej porywacze zezwolili kapitanowi, aby skontaktował się z żoną. Zadzwonił do niej i poinformował, że nikomu z porwanych nic się nie stało.
Nikt oficjalnie nie zadał pytania, dlaczego na pokładzie nie było ochrony. Strona armatora, EuroAfriki, została wyłączona. Dziś nikt w firmie nie odbiera telefonów.
- Prawda jest taka, że obecnie po doświadczeniach m.in. z trasą przy Somalii armatorzy z większą dbałością podchodzą do zabezpieczenia załóg i przewożonych przez nie towarów - uważa Przemysław Nadolski, specjalista ds. terroryzmu. - Normą staje się zatrudnianie „kontraktorów” ochraniających statki handlowe z użyciem broni palnej i techniczne zabezpieczanie statków chociażby w armatki wodne czy drut kolczasty. Co ciekawe, mamy w Szczecinie taką firmę i pada tu pytanie, czy menedżerowie EuroAfriki konsultowali się w sprawie zagrożenia swoich statków, czy pozostawili sprawę ubezpieczycielowi. Koszty takich zmian są z całą pewnością dużo niższe niż wypłata okupu czy strata cennego towaru. Wydaje się jednak, że armatorzy ten problem przerzucają dość lekko na ubezpieczycieli.
Kto ma odpowiadać
W poniedziałek minister Witold Waszczykowski po spotkaniu na szczycie NATO poinformował, że trwają już negocjacje z porywaczami. Prowadzą je równolegle armator EuroAfrica oraz firmy, które eksploatowały statek.
MSZ nie poinformowało, co dzieje się z pozostałymi członkami załogi. Ujawniło jedynie, potwierdzając wcześniejsze informacje: - Polski konsul jest na miejscu i w stałym kontakcie z pozostałymi członkami załogi. Mając na uwadze dobro członków załogi, MSZ nie przekazuje żadnych dodatkowych informacji.
Według informacji ministra gospodarki Marka Gróbarczyka (otrzymał ją za pośrednictwem Międzynarodowej Organizacji Morskiej IMO), firma ubezpieczeniowa, która miałaby się zajmować wykupem porwanych, ma zabezpieczenie finansowe.
Śledztwo w sprawie uprowadzenia marynarzy rozpoczęła według standardowych procedur szczecińska prokuratura, na polecenie której Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabezpieczyła u armatora wszystkie niezbędne dokumenty.
- W centrali MSZ rozpoczął pracę zespół kryzysowy, który koordynuje dalsze działania służb państwa - poinformował Artur Dmochowski, rzecznik prasowy MSZ.
Michał Czerepaniak z firmy Polaris Usługi Morskie, pośredniczącej w zatrudnieniu załogi statku, zapewnił, że rodziny uprowadzonych marynarzy są objęte opieką psychologiczną. Wyjaśnił też początkowy brak kontaktu z jedenastoma marynarzami. Z czwartku na piątek około godz. 24 statek był poza zasięgiem telefonów komórkowych.
- Już jednak około godz. 6 rano komórki „złapały” zasięg. Od tego czasu pojawił się kontakt z marynarzami, którzy schronili się w maszynowni.
- Dyskusja na temat zagrożeń na morzu odżywa zawsze w przypadku porwania członków załóg lub, co niestety zdarza się często, zabicia któregoś z załogantów - mówi Nadolski. - Pamiętać trzeba, że piraci to również terroryści i tak należy ich traktować. Do tego jednak potrzebne jest dobre rozpoznanie wywiadowcze, czemu nie służy likwidacja wielu polskich placówek dyplomatycznych w Afryce i konieczność korzystania z obcych kanałów dyplomatycznych.