Pichcą tak, jak w dawnej Łodzi
Jedzenie zawsze odgrywało bardzo ważną rolę w naszym domu. Podczas każdego rodzinnego spotkania stoły wręcz uginały się od pysznych, tradycyjnych, polskich potraw - mówią Bartłomiej i Kacper Janiccy, bracia z Bałut.
Za przygotowanie dań odpowiadały wówczas zazwyczaj mama i babcia braci (przez 40 lat babcia była szefową kuchni w różnych placówkach na terenie Łodzi, m.in. w szkołach). I choć oni obaj, wybierając kierunki kształcenia, poszli początkowo zupełnie innymi drogami niż ta kulinarna, skończyło się i tak na gotowaniu. I to wyłącznie takich dań, jakie dawniej jadało się w Łodzi oraz regionie.
Kuchnia na kółkach
Starszy o sześć lat Bartek jest z wykształcenia pedagogiem. Samodzielnie zaczął pichcić około dziesięciu lat temu.
- Najpierw gotowałem w domowym zaciszu - wspomina. - Wychowany na tradycyjnej kuchni, zacząłem sięgać na przekór po przepisy kuchni z całego świata, np. włoskiej oraz azjatyckiej. Mimo wszystko mama i babcia służyły mi zawsze poradą. Za polską kuchnią zatęskniłem później, kiedy wyjechałem do pracy w Szwecji. To właśnie wtedy zatęskniłem za ojczyzną i zacząłem gotować polskie dania.
Po powrocie ze Szwecji Bartek, wspólnie z bratem i tatą (pracownikiem Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Lokalnego), postanowili kupić food trucka, czyli samochód z jedzeniem. Z kuchnią na kółkach zaczęli odwiedzać jarmarki i festyny w całym kraju, serwując polskie potrawy.
Zupa o smaku rozgrzanego pogrzebacza
- Kiedy kilka lat temu gościliśmy na festynie w podłódzkich Brzezinach, podszedł do nas ksiądz i zapytał, czy bylibyśmy w stanie odtworzyć przepis sprzed ponad pół wieku, na który on trafił na jakiejś rycinie - opowiada Bartek. - To było danie w kształcie sporych rozmiarów pieroga z mięsem i warzywami w środku. Podjęliśmy się tego wyzwania, a efekty przeszły najśmielsze oczekiwania - wyszła smakowita potrawa. Zaczęliśmy szukać, skąd takie danie wzięło się na łódzkiej ziemi.
Szukali opisów w książkach opowiadających o dawnej Łodzi, przeglądali zbiory łódzkiego oddziału Archiwum Państwowego i rozpytywali członkinie kół gospodyń wiejskich w okolicach Łodzi.
- Okazało się, że ręcznie robione pierogi z mąki razowej i pszennej, otrębów pszennych oraz płatków żytnich trafiły najpierw do podłódzkiego Wolborza, który w tamtych czasach był centrum logistycznym, w którym zbierały się wojska - mówi starszy z braci Janickich. - Przywieźli je ze sobą Litwini, którzy walczyli wówczas ramię w ramię z Polakami. To była bardzo prosta, ale sycąca potrawa, dlatego cieszyła się tak dużą popularnością wśród wojowników, którzy musieli mieć siłę do walki. Pierogi zasmakowały także miejscowej ludności, więc zaczęli je kopiować.
Zainspirowani bracia zaczęli także je robić, ale w nieco mniejszej, bo ważącej 140 g, wersji niż około 300-gramowy oryginał. Ale to nie jedyna typowo łódzka potrawa, którą przygotowują. Inną jest zalewajka. Ta zupa powstała w XIX wieku na ziemi łódzkiej, a dopiero później rozprzestrzeniła się na całą Polskę. Oryginalna zalewajka jest robiona na żytnim zakwasie, z ziemniakami, grzybami i cebulą.
- Była bardzo tania w przygotowaniu, ale jednocześnie sycąca, dlatego tak chętnie jadali ją liczni w Łodzi robotnicy, którzy nie zarabiali zbyt dużo - opowiadają bracia. - Jeśli kogoś było stać, to dorzucał do niej skwarki, a jak nie, to gospodyni wkładała do zupy rozgrzany pogrzebacz i w ten oryginalny sposób ją przyprawiała.
Z Łódzkiego pochodzi poza tym kugiel, czyli tarte, surowe ziemniaki z jajkiem, czosnkiem niedźwiedzim, majerankiem, papryką, pieprzem i solą, zapiekane oryginalnie w kamionkowych misach w piecach chlebowych. Ta potrawa wywodzi się z kuchni żydowskiej. Jeszcze w grudniu bracia planują wprowadzić do swojego menu m.in. gęsi pipek, czyli faszerowane gęsie szyjki oraz kluski żelazne, czyli kluski z ziemniaków gotowane w osolonej wodzie.
Praktyczna i sycąca
Dawna łódzka kuchnia była różnorodna, bo oparta na kulturze czterech nacji zamieszkujących miasto i okolice: polskiej, żydowskiej, niemieckiej i rosyjskiej. Jej potrawy, choć oparte często na prostych i tanich produktach, były sycące. Sama kuchnia była też praktyczna, bo nawet jak coś zostawało z obiadu danego dnia, to nie wyrzucono tego, tylko wykorzystywano następnego.
- Porcje były duże w porównaniu z obecnymi - mówią Bartek i Kacper. - Chodziło o to, by się najeść, a nie tylko posmakować. Robotnicy musieli mieć siłę do niełatwej pracy w fabrykach.
Dań przygotowywanych przez Bartka i Kacpra Janickich można spróbować w czwartki, piątki oraz soboty w Strefie Piotrkowska 217. Przygotowują je w food trucku. W przyszłości chcą wynająć lokal, w którym mogliby serwować dawne łódzkie potrawy w nieco uwspółcześnionych wersjach. Docelowo marzą o kameralnej restauracji mającej w menu wyłącznie to, co lądowało na talerzach dawnych łodzian.