Pewnego dnia Beata nie wstała z łóżka. Wtedy musiała otworzyć oczy
Beata Abramczyk lubi mapy, bo wtedy łatwiej się w życiu poruszać. Wie o tym dobrze, bo zgubiła się nie raz i rozumie, jak ciężko się potem odnaleźć, znaleźć drogę do domu. Kiedy mówi dom, myśli o tym wszystkim, co dla niej najważniejsze, o miejscu, rodzinie, ale przede wszystkim myśli o sobie. I takie są jej mapy, w których główne trasy prowadzą w głąb siebie i swojego ciała. Osobiste, czasami trudne, z trasami, które wiodą pod górę i po kamieniach. I o tym pisze książki.
Kiedy dziś patrzy wstecz, widzi ostro i wyraźnie. Widzi te wszystkie sygnały, które dawało jej ciało i które przez lata tak umiejętnie zagłuszała. Opanowała to do perfekcji. Bo zawsze był kolejny projekt, wyzwanie, rodzina, dom i te wszystkie pilne sprawy, które z czasem zrobiły z niej ślepca. Gdy się jest w takim rytmie, ciężko przejrzeć na oczy.
- Patrzę na siebie sprzed dziesięciu lat i choć to przecież ja, to trudno mi się w tamtej Beacie odnaleźć. Kogo widzę? Osobę zorganizowaną, szybką, która na nic nie czeka, a działa. Bo przecież trzeba zapracować na dom, rodzinę, trzeba rozwijać karierę - opowiada. - Byłam w wiecznym pędzie. Bizneswoman, kursująca między Warszawą a podkrakowskim domem. Jak coś mnie bolało, brałam tabletkę i biegłam dalej.
Dziś mówi, że nie była osobą, była schematem.
Modlitwa o zmianę
Czasami wystarczą sygnały, bywa, że trzeba bardziej brutalnych i dotkliwych sposobów, by podjąć decyzję o zmianie. Beata nie podjęła jej sama, ktoś musiał zrobić to za nią. - Miałam inne dylematy, oczywiście na tamten czas ważniejsze - uśmiecha się. - Czy przenosić rodzinę do Warszawy i tam rozpoczynać życie? Czy nie. Nie chciałam synom urządzać świata od nowa, świat sam postanowił mnie urządzić. I zrobił to bez pytania mnie o zgodę.
Ignorowała ból kręgosłupa, spuchnięte nogi, egzemy - to miała załatwić za nią medycyna. Jako dyrektor i to na całą Polskę nie mogła się przecież tak nagle wyłączyć. Płakała co rano i szła do pracy. Nawet gdy na badaniach USG wyszło, że ma guzki na tarczycy, pomyślała, że większość kobiet ma podobnie i jakoś funkcjonuje. - Kiedy do tego wszystkiego doszła śmiertelna choroba taty, poczułam, że muszę coś zmienić. Ale nic za tym nie szło. Organizm działał ostatkiem sił, jeszcze łapał oddech, ale zaczął się powoli dusić - wspomina. - Modliłam się o zmianę, by wszystko się poukładało, ale wtedy nie wiedziałam, że nikt za mnie tego „wszystkiego” nie poukłada.
Przełom
Czytaj dalej!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień