Pewna formuła kierowania sprawami miasta powoli się kończy – ocenia wybory do rad okręgów toruński socjolog prof. Dominik Antonowicz
We wtorek w Toruniu zakończyły się wybory do rad okręgów. Frekwencja była w nich rekordowa, podobnie jak wynik: swoje rady będzie miało 12 z 13 okręgów. Rady powstały wszędzie tam, gdzie wybory się odbyły.
To był bardzo interesujący maraton. Rozpoczął się 15 września na Podgórzu i Stawkach, następnie przetoczył się przez Rudak, Czerniewice, docierając do prawobrzeżnej części Torunia. Z kolejnych etapów płynęły doniesienia: jest, jest, jest! A były spore obawy, że nie będzie.
Jakie kompetencje mają rady okręgów w Warszawie, Krakowie, Łodzi i Wrocławiu?
W Polsce rady okręgów, bo o nie właśnie chodzi, mają różne kompetencje. W niektórych miastach, jak choćby w Krakowie czy Warszawie, mają one inicjatywę uchwałodawczą. W Łodzi m.in. opiniują projekty budżetu, projekty uchwał, które dotyczą ich osiedli, przedstawiciele rad uczestniczą również w organizowanych przez miasto postępowaniach przetargowych – rzecz jasna, również tych związanych z ich dzielnicami. We Wrocławiu rady decydują o tym, na co zostaną wydane pieniądze z Funduszu Osiedlowego. Sumy te zależą od wielkości osiedli, wahają się od kilkuset tysięcy do nawet półtora miliona złotych. Nad Odrą rady mogą także wnosić uwagi do projektów miejscowych planów zagospodarowania.
W Toruniu takich kompetencji rady nie posiadają, jednak, sprawnie działające i zdeterminowane, dla swojego osiedla i jego mieszkańców są w stanie zdziałać wiele.
Czym zajmują się rady okręgów w Toruniu?
Gdzieś by się przydało więcej zieleni, potrzebny jest plac zabaw, na jakiejś ulicy jest niebezpiecznie, gdzie indziej brakuje ławek albo jest problem z parkowaniem? Takimi sprawami na co dzień zajmują się rady. Często zabierają również głos w sytuacjach kryzysowych – w Kaszczorku dzięki zaangażowaniu rady swego czasu władze miasta skorygowały plany dotyczące przebudowy ul. Turystycznej. W ostatnich latach, w podobnych okolicznościach, mieszkańcom udało się także osiągnąć kompromis w sprawie ul. Długiej, Św. Klemensa czy Bydgoskiej.
[polecane]22037009,22049357,22051035,22035785;Polecamy[/polecane]
W Toruniu jednak z radami był problem. Tego typu praca społeczna wymaga wielkiego zaangażowania, nie wszyscy mają na to siłę i czas. Poza tym, nawet jeśli chętni się znaleźli, to wybory i tak często kończyły się fiaskiem ze względu na zbyt małą liczbę głosujących. Nie sprzyjała temu krytykowana przez społeczników ordynacja wyborcza, która zakładała, że do powołania rady potrzeba 150 lub 100 głosów osób, które zebrały się we wskazanym miejscu i o określonej godzinie. Jeżeli quorum nie udało się osiągnąć, szansa przepadała. Między innymi z tego powodu, podczas maratonu wyborczego w 2016 roku zamiast komunikatów: jest, jest, jest – z komisji wyborczych płynęły częściej sygnały: nie udało się. Po poprzednich wyborach swoje rady miało tylko siedem z 13 toruńskich okręgów.
Co osiągnęła komisja, która miała zająć się reformą rad?
Przed kolejnymi wyborami Rada Miasta Torunia powołała specjalną komisję, która miała zreformować rady okręgów i sposób ich wybierania. Pracowała ona półtora roku, efekty tej pracy społeczników zdecydowanie nie zadowoliły. Proponowane zmiany uznali oni za kosmetykę.
- Chwalenie się tym, że lokale wyborcze będą dostępne dla osób z niepełnosprawnością oraz tym, że usankcjonowano możliwość spotkań zdalnych rady, zresztą wywalczonych jesienią przez Radę Okręgu nr 11, jest po prostu nie na miejscu – mówiła w lutym tego roku przewodnicząca tej rady Justyna Kardasz.
Z zarzutami nie zgadzał się przewodniczący komisji, radny Wojciech Klabun (PiS).
- Prace komisji zakończyły się uwzględnieniem wielu postulatów, które zgłaszali torunianie, m.in. ponowne wybory na wniosek mieszkańców, przyznanie radom budżetów na działania na rzecz mieszkańców, możliwość odwołania nieaktywnego członka, ułatwienia w pracach online czy przyspieszenie terminów wyborczych – wyliczał radny podczas lutowej sesji Rady Miasta.
Tak czy inaczej komisja nie rozwiązała kluczowego problemu dla wyborów, które miały się odbyć w czasie pandemii. Nie uwzględniła postulatów, aby przeprowadzić je przez internet albo żeby wydłużyć głosowanie.
- Komisja nie zdecydowała się na przeprowadzenie głosownia do rad okręgów przez kilka godzin, adekwatnego do wyborów powszechnych, gdyż uznała, że jedynie ogólne zebranie mieszkańców daje możliwość bezpośredniego zaprezentowania się przez kandydatów na członków rad okręgów – wyjaśniała wtedy Anna Kulbicka-Tondel, rzeczniczka prezydenta Michała Zaleskiego.
W tej sytuacji istniało ryzyko, że wybory w ogóle się nie odbędą. Ostatecznie jednak, na wniosek przewodniczącego Rady Miasta, stanęło na tym, że wybory odbędą się we wrześniu, a lokale wyborcze będą otwarte przez kilka godzin.
Skąd wziął się impuls, który zmobilizował społeczników?
Paradoksalnie rozczarowanie z powodu wyniku reform wpłynęło na zainteresowanych mobilizująco. Dzięki temu impulsowi na kilku osiedlach mieszkańcy zaczęli się skrzykiwać, tworzyć wspólne listy, razem zabiegać o głosy.
Wyborczy maraton ruszył 15 września na Podgórzu i Stawkach, zakończył się 28 września na Bydgoskim Przedmieściu. Zakończył się wielkim sukcesem, rady powstały na 12 osiedlach.
Wybory nie odbyły się tylko na Rubinkowie, gdzie nie wszyscy kandydaci zarejestrowali się w terminie. Symbolem tych wyborów stała się długa kolejka przed lokalem na Wrzosach, gdzie o 10 miejsc w radzie walczyło 24 kandydatów. Swoją dziesiątkę wystawili między innymi mieszkańcy, którzy sprzeciwiają się inwestycyjnym planom miasta oraz spółki TZMO, dotyczącym lasu przy Forcie VI. Przy rekordowej frekwencji wygrali w cuglach. Przejęli całą radę, dystansując konkurentów, co niewątpliwie jest kolejnym istotnym sygnałem dla decydentów, którzy niebawem będą podejmowali decyzje w sprawie lasu.
Jakie jeszcze wnioski płyną z wyników wyborów do rad okręgów?
- Wybory do rad okręgów pokazują, że pewna formuła kierowania sprawami miasta powoli się wyczerpuje, a mieszkańcy chcieliby mieć większy wpływ na rozwiązywanie lokalnych problemów – mówi toruński socjolog, dr hab. Dominik Antonowicz. - Z czasem każda władza ulega erozji, zamyka się w urzędzie, mniej słucha, a częściej poucza, dlatego mieszkańcy korzystają z demokratycznych narzędzi, aby uzyskać większą podmiotowość. Gdy wybory samorządowe czy parlamentarne stają się plebiscytem medialnej popularności, to obywatelskie samorządy stają się przestrzenią do prawdziwej dyskusji programowej o kierunkach rozwoju miasta. Na pewno rady okręgów będą dobrym choć szorstkim partnerem dla władz samorządowych. Uzyskały one społeczny mandat, nie tylko do krytyki, ale aby przedstawiać alternatywne rozwiązania zarządcze i skutecznie budować dla nich poparcie wśród mieszkańców. Jednocześnie dla społeczników wybranych do rad okręgów najbliższe trzy lata będą testem dojrzałości samorządowej, spośród nich bowiem wyłonią się lokalni liderzy potencjalnie z dużym społecznym kapitałem i pomysłem na Toruń.
Za trzy lata mają być wybory samorządowe, nowi liderzy będą zatem poważnymi konkurentami dla obecnych radnych miejskich. Dla nich także zakończone właśnie wybory do rad okręgów były swego rodzaju sprawdzianem. Radni mieli promować wrześniowe wybory, zdecydowanie najlepiej ten egzamin zdał Bartosz Szymanski z klubu Koalicji Obywatelskiej. Wszystkie wyborcze popołudnia spędził pracując w komisjach.
- W domu żona narzeka, że cały czas biegam na jakieś spotkania – śmieje się radny Szymanski. - Jestem jednak zwolennikiem partycypacji i społeczeństwa obywatelskiego. Obiecałem o to zabiegać, gdy szedłem do wyborów w 2018 roku. Udało się doprowadzić do reformy rad okręgów, chociaż jej efekty nie są takie, jak sobie wyobrażałem. Zaangażowałem się też w promocję wyborów, wykupiłem reklamę na Facebooku, założyłem też stronę @RadyOkręgówTorunia, na której przybliżyłem temat rad, wyborów oraz kandydatów. Widać, że zaczyna rozwijać się chęć do działania i choć jeszcze długa droga przed nami, to wydaje się, że idziemy w dobrym kierunku.