Pęknięte serce to zły doradca [komentarz Kariny Obary]
W Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odsłonięto w poniedziałek tablicę poświęconą ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem. Tablica upamiętnia tylko trzy osoby z PiS.
Nie ma tam nazwiska Izabeli Jarugi-Nowackiej, wicepremier RP. Nie ma Jerzego Szmajdzińskiego, ministra obrony narodowej, nie ma Jolanty Szymanek-Deresz i wielu osób, których strata też była ciosem. Brak tych osób wyjaśnił jednak prezes PiS, który w swoim przemówieniu stratę i ból dostrzegł tylko po jednej, lepszej części narodu. Uznał, że ból odczuwać mogą tylko ci, którzy wierzą w zamach smoleński, a nie ci, którzy przyjmują, że była to katastrofa spowodowana chaosem organizacyjnym.
Stanowisko prezesa zaprzecza najnowszym odkryciom psychologów poznawczych, neurobiologów i behawiorystów, którzy dostrzegają, że ból i stratę można wyrazić w różny sposób. Jeden będzie rozrywał szaty, inny zamilknie na lata, jeszcze inny zrobi wszystko, by strata bliskiej osoby stała się przyczynkiem do samodoskonalenia. Są również tacy, którzy znienawidzą świat albo wreszcie zdecydują się dać światu z siebie to, co najlepsze. Jedno ich jednak połączy w żałobie - sprawdzian, czy potrafią wybaczać i co z tym wybaczeniem zrobią.
Wybaczyć - mówi mi dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, w wywiadzie, który przeczytacie Państwo w piątkowym wydaniu „Gazety Pomorskiej” - to znaczy zmienić tożsamość, a to jest właśnie w wybaczeniu najtrudniejsze. To proces. Bo jedno to wybaczenie, a drugie - to znalezienie na nowo źródeł poczucia wartości, radości i zadowolenia. Czasami nawet pięknie wybaczona krzywda zostaje i wtedy żyjemy z pękniętym sercem.
Z takim sercem żyć musi prezes zwycięskiej partii w kraju, który postrzega przez swój wciąż niezasklepiony ból. I jeśli sam nic z nim nie zrobi, nie pomoże mu nawet ogólnonarodowe współczucie. A zrobić potrafi wciąż tylko jedno: szukać winnych, zmuszając wszystkich, by mu w tym towarzyszyli. Pójście tą drogą to jednak problem dla Polski. Nie ma bowiem gwarancji, że jej koniec kiedyś zobaczymy.