Pedagog: Kontakt z rówieśnikami zostanie ograniczony
Rozmowa z Barbarą Osińską, pedagogiem z SP z Oddziałami Integracyjnymi nr 9 w Sopocie
Od września weszły w życie nowe przepisy dotyczące uczniów niepełnosprawnych. To rewolucja?
Jedną z największych zmian jest to, że zajęcia indywidualne prowadzi się teraz „w miejscu pobytu dziecka, w szczególności w domu”. A to oznacza, że dzieci, które miały wydane orzeczenie o indywidualnym kształceniu w sierpniu lub wcześniej, nadal mogą mieć takie indywidualne lekcje w szkole. Te, którym orzeczenia zostały wydane z datą 1 września lub później, muszą się uczyć w domu. Jestem tym zaskoczona i zaniepokojona.
Dlaczego?
Lepiej, gdy dziecko miało indywidualne zajęcia w szkole, bo w miarę możliwości mogło być włączone w zajęcia z klasą. W momencie, gdy będzie tylko w domu, kontakt z rówieśnikami będzie ograniczony. Boję się, że zbyt łatwo wyeliminuje się je z życia szkoły.
Ale przecież są dzieci, które mogą tylko w domu pobierać lekcje.
Oczywiście, gdy na przykład choroba nie pozwala im na wyjście z łóżka, z domu. Ale zazwyczaj tak nie jest. A np. dzieci z zaburzeniami zachowania, które wykazują zachowania agresywne, dotąd motywowało to, że gdy były grzeczne, mogły uczestniczyć w lekcjach ze swoimi kolegami. Bo one naprawdę pragną kontaktu z rówieśnikami. Obserwowaliśmy, jak dzieci poprawiały swoje zachowanie, żeby np. móc pójść na wycieczkę, uczestniczyć w WF-ie czy informatyce.
Nie byłoby łatwiej, gdyby to poradnie psychologiczno-pedagogiczne decydowały, gdzie dziecko powinno się uczyć?
Tak, poradnie w porozumieniu z rodzicami, a czasem i po konsultacji z innymi specjalistami, powinny o tym decydować.
A może rodziców ucieszą lekcje indywidualne w domach?
Rok szkolny dopiero się zaczął, a ja już mam sygnały od zaniepokojonych rodziców, którzy martwią się, kto zapewni opiekę ich dziecku, gdy pozostanie w domu, a oni pójdą do pracy.
Czy dla szkół organizacja lekcji w domach może być problemem?
Jak najbardziej. My jesteśmy małą szkołą, do której chodzą dzieci z pobliskiego osiedla. Ale znam nauczycieli, którzy własnym samochodem muszą dojeżdżać do oddalonych miejsc, by przeprowadzić takie lekcje. To jest trudne logistycznie, zabiera czas. Nauczyciele pewnie nie zdążą dojeżdżać do uczniów między swoimi lekcjami. Będą przyjeżdżać po południu. A dzieciom łatwiej się uczyć w godzinach przedpołudniowych, gdy są wypoczęte.
A jakie są zalety zmian w prawie?
Od teraz kształcenie specjalne dzieci niepełnosprawnych intelektualnie nie oznacza kształcenia w szkole specjalnej. W dużej mierze to rodzic będzie decydował, gdzie pośle dziecko. Na przykład dziecko z upośledzeniem w stopniu lekkim może posłać do ogólnodostępnej szkoły z oddziałami integracyjnymi. To dobrze, bo rodzice najlepiej znają swoje dzieci.
Ale to niesie też pewne zagrożenia - w szkole specjalnej nauczyciele mają odpowiednie kwalifikacje do nauczania uczniów z tego typu niepełnosprawnościami. W innych szkołach niekoniecznie.
Rodzice bywają nieobiektywni. Co, jeśli przesadnie wierząc w dziecko, poślą je do szkoły, w której sobie nie poradzi?
Dlatego najpierw powinni przekazać jak najwięcej informacji o dziecku psychologom i pedagogom z poradni, którzy przygotują odpowiednie zalecenia, m.in. w jakiej placówce dziecko powinno się uczyć. A potem powinni wziąć je pod uwagę przy wyborze szkoły.
Czy było wystarczająco czasu na wprowadzenie zmian?
Niepokoi tempo zmian i brak konsultacji. Rozporządzenie o nauczaniu indywidualnym pojawiło się w Dzienniku Ustaw 29 sierpnia. Razem z pracownikami poradni spotykamy się w przyszłym tygodniu, aby przeanalizować wszystkie zmiany i upewnić się, czy o niczym nie zapomnieliśmy. To trudny okres. Jest mało czasu i dużo biurokracji, np. dziś z koleżankami stemplujemy podręczniki, bo nie dotarły na czas. Dla mnie najważniejsze jest dziecko i to ono musi być w centrum zainteresowania. Boję się, że te wszystkie biurokratyczne sprawy odciągną uwagę od ucznia. Zamiast z nim pracować, będziemy analizować rozporządzenia.