Patrycja Hurlak: Oddam lalki. I wierzę, że one pomogą. Wbrew temu, co mówią malkontenci
Metanoia to ośrodek, gdzie młodzież faktycznie otrzymuje pomoc. Nie może zostać zamknięty - mówi Patrycja Hurlak.
Postanowiła Pani w nietypowy sposób pomóc podlaskiemu ośrodkowi dla uzależnionej młodzieży Metanoia. Dlaczego? Zna Pani dzieciaki, które tam przebywają?
Patrycja Hurlak, aktorka, reżyserka, kierowca rajdowy: Tak, przynajmniej część z nich. W Metanoi byłam podczas ostatnich wielkopostnych rekolekcji.
Wtedy postanowiła Pani pomóc?
Wtedy usłyszałam o akcji ratowania ośrodka. I przekonałam się, że jego budynek jest w opłakanym stanie. Tam - gdy pada deszcz - pada również w środku. Ale nie od razu podjęłam decyzją: muszę coś zrobić. Pamiętam, że pomyślałam tylko: Gdybym wygrała w totolotka, to by im sfinansowała ten remont.
Dlaczego uznała Pani, że warto im pomagać?
Bo to ośrodek z genialnym systemem terapeutycznym, gdzie rzeczywiście młodzież wychodzi z uzależnień, dostaje drugą szansę, drugie życie. Dla mnie świadectwem jest to, że ci, którzy wyszli, założyli swoje rodziny, wracają, żeby pomagać innym. I jak już stamtąd wyjechałam, ta Czarna Białostocka jakoś nie chciała się ode mnie odczepić. Podejrzewam, że oni siedzieli przed najświętszym sakramentem i się modlili, żeby coś wymyślić. I gdzieś tam Duch Święty pokojarzył wszystko. I gdy postanowiłam poświęcić swoje lalki na cel charytatywny, nikt inny nie przychodził mi do głowy. Ta Czarna Białostocka się mnie uczepiła. Ja wiem, że te pieniądze nie zostaną zmarnotrawione. Że to nie jest studnia bez dna. Wiem, że oni mają pieniądze na swoją codzienną działalność i szkoda by było, żeby przez to, że brakuje naprawdę wymiernie niedużej kwoty, żeby taki ośrodek zamknąć. Bo czasem ludzie wydają miliony, żeby uratować zdrowie jednego dziecka. A tu jest potrzebne tylko jeszcze 500 tysięcy, żeby ratować życie tylu dzieciaków. No nie wierzę, żeby nie było ludzi, którzy są w stanie przekazać te pieniądze.
Pani zaangażowała się w to osobiście. Wystawiła Pani na aukcję swoja kolekcję stu lalek Barbie...
To kolekcja, którą zbierałam od lat 80. Szukałam sposobu, żeby lalki mogły jakoś pomóc. Z każdą z lelek związana jest jakaś historia. Te lalki cieszyły moje oczy, a teraz być może każdy, kto zabierze do domu jedną z nich - będzie cieszyć się, że w ten sposób komuś pomógł. Choć nadal jest mi przykro, gdy ktoś mówi: o, lalki! Mogła pani wymyślić coś innego! Wtedy chce mi się odpowiedzieć: to wymyśl, człowieku. Bo malkontentów, którzy potrafią narzekać, marudzić, wszystko im się nie podoba, jest mnóstwo. A ja wierzę, że moja pomoc się przyda. Że tę sumę uda się zebrać.
Mówiła pani, że ta kolekcja jest warta około 20 tys. zł.
Część lalek pochodzi z serii kolekcjonerskich. Inne nabrały wartości ze względu na swój wiek i idealny stan, w którym się znajdują. Część z nich jest jeszcze zapakowana fabrycznie, np. lalka Givenchy, która w 2000 roku w polskim sklepie kosztowała 1100 zł czy reprodukcja lalki z 1963 roku, które w Polsce były tylko trzy. Ceny wywoławcze daliśmy bardzo niskie - 50-100 zł - żeby każdy mógł sobie na coś pozwolić. Ale liczę, że nie pozostaną na etapie takich cen.